Jeżeli na grobach mamy czas pojawić się tylko we Wszystkich Świętych, na cmentarzu możemy przeżyć szok, nie mogąc odnaleźć grobów bliskich. Nie dlatego, że już zapomnieliśmy, gdzie je postawiono. Mogą być po prostu zlikwidowane, szczególnie jeśli ktoś spoczywał w nich już ponad ćwierć wieku. Wtedy zostaje modlitwa na Cmentarzu Nieistniejących Cmentarzy...
Jeżeli nie zadbaliśmy o to, by opłacić miejsce na kolejne lata, tam, gdzie dotąd płonął znicz dla naszego ojca, matki, czy dziadków, we Wszystkich Świętych modlić się będzie być może już zupełnie inna rodzina.
Na kilka dni przed świętem lokalna prasa przytacza takich przejmujących historii bardzo wiele. W Szczecinie pewna rodzina przyszła porządkować grób dziadka, ale okazało się, że przez pięć ostatnich lat nie dotarła do nich informacja, że miejsce na cmentarzu należy opłacić na dalszy okres. Dziś szczątki ich bliskiego spoczywają więc gdzieś głęboko pod innym grobem, została tylko skromna tabliczka informacyjna, że kiedyś spoczywał tu ktoś inny.
- To był szok. Mama wpadła z histerię. Wiemy, że nie zapłaciliśmy, ale to nie wynikało ze złej woli. To są tak długie terminy, że po prostu się to jakoś rozmyło. A nikt nie przypomniał. Nie mamy pretensji, jest nam tylko bardzo przykro. Mam nadzieję, że nasza historia przypomni innym rodzinom, by upewniły się, czy groby ich bliskich są opłacone - powiedziała szczecińskiej "Gazecie Wyborczej" pani Monika.
Za grób trzeba płacić. Nie wystarczy się nim opiekować
Nieco więcej szczęścia mieli bliscy zmarłych pochowanych na gdyńskim cmentarzu na Witominie. Choć i tam sporo przychodzących na świąteczne porządki na cmentarzu Gdynian wpadło w rozpacz. Tuż przed Wszystkich Świętych mnóstwo grobów największej nekropolii w tej części Trójmiasta zostało bowiem oznaczonych tabliczką "grób do likwidacji". Na innych pojawił się napis "do wyjaśnienia". W rozmowie z trójmiejskimi mediami dyrektor Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Gdyni, Jan Kostrzyński przyznał jednak, że najbardziej skuteczne są komunikaty o likwidacji grobu.
Wszystko to bowiem rodzaj walki psychologicznej z rodzinami zmarłych spoczywających na witomińskim cmentarzu, którzy nie pamiętają o zapłaceniu za kolejne lata spokoju o groby lub po prostu unikają takich kosztów. - Poczta czy ogłoszenia są nieskuteczne. Często bywa tak, że osoby odpowiedzialne za grób po prostu zapominają o tym, że wygasa 20-letnia opłata za miejsce na cmentarzu. Tabliczki mają im o tym przypomnieć - tłumaczył. - Nie jest absolutnie naszą intencją niszczenie grobów. Wręcz przeciwnie, chcemy je zachować. Nie może być jednak tak, że ktoś uchyla się przez lata od opłaty, bo wtedy większe koszty muszą ponosić bliscy zmarłych, którzy płacą regularnie - zapewniał urzędnik.
Likwidacji nic nie cofnie
Kłopoty z opłaceniem grobu nie są błahostką. Wystawiać bliskich osób zmarłych na takie nerwy pozwalają przepisy prawa. Zgodnie z ustawą o cmentarzach i chowaniu zmarłych, jeżeli mija 20 lat od chwili pogrzebu, a do administratora cmentarza nie zgłasza się żaden bliski, do likwidacji idzie nawet najbardziej zadbany grób. Oparta na tych przepisach większość cmentarnych regulaminów (którymi interesować powinni się raczej żyjący...) zawiera zapis, że po upływie 20 lat opłatę za kolejny okres należy uiścić bez konieczności jakiegokolwiek przypomnienia, czy też wezwania ze strony administracji nekropolii.
Jeżeli nie zapłacimy, grób trafia na listę do likwidacji, a bliscy zmarłego tracą do tego miejsca wszelkie prawa. Kiedyś sprawą tego typu zajmował się nawet Sąd Najwyższy i do dziś w większości przypadków, gdy oburzona likwidacją grobu rodzina próbuje odzyskać miejsce pochówku swojego bliskiego, sądy powołują się na uchwałę SN. Według niej jeżeli zlikwidowany grób przeznaczono do nowego pochówku, rodzinie nie przysługuje żadne roszczenie "przywrócenia posiadania dawnego miejsca, choćby ona nadal odwiedzała ten grób i opiekowała się nim".
"Tym, co imion nie mają na grobie…
Co zatem zrobić, gdy nie mamy już gdzie zapalić znicza, położyć kwiatów, pomodlić się za naszych zmarłych? Wbrew pozorom to uczucie od lat towarzyszy tysiącom Polaków, głównie tych, którzy wciąż pamiętają II wojnę światową i czasy wczesnego komunizmu, gdy miejsca pochówku nie miały dla nikogo większego znaczenia. To ludzie, których przodków pochowano na zniszczonych w czasie wojny cmentarzach żydowskich, czy nekropoliach, których nagrobki po wojnie często trafiały do brukowania zniszczonych ulic, czy jako materiał budowlany.
Cmentarz Nieistniejących Cmentarzy
Wspólne miejsce pamięci o zmarłych, których groby zniknęły w Gdańsku
Tak historia obeszła się z wieloma miejscami spoczynku szczególnie w Gdańsku, gdzie po wojnie zniknęły największe cmentarze. Najpierw hitlerowcy niszczyli pamięć o zmarłych Żydach i Polakach, a później i Polacy nie mieli ochoty odbudowywać miejsc spoczynku Niemców. Jeszcze w latach 70. trójmiejskie skwery, zieleńce, czy całe parki budowano na dawnych cmentarzach i do dziś można tu na spacerze trafić na alejkę, gdzie wśród bruku widać starte niemieckobrzmiące nazwisko ze starego nagrobka.
Od 10 lat wszyscy ci, których nagrobki bliskich zniknęły w ten sposób mają jednak wspólne miejsce, w którym mogą celebrować pamięć o zmarłych. To Cmentarz Nieistniejących Cmentarzy, gdzie co roku - nie tylko gdańszczanie - spotykają się na wspólnej, ekumenicznej modlitwie za zmarłych. "Tym, co imion nie mają na grobie, a tylko Bóg wie, jak kto się zowie…" - wyryto na cmentarzu-pomniku.
By za sto lat ktoś zaopiekował się naszym grobem...
Sprawić, by takie miejsca już nigdy nie musiały powstawać, starają się ludzie tacy, jak poeta i prozaik Jacek Dehnel. Artysta od lat włącza się w ratowanie cmentarzy żydowskich i ewangelicko-augsburskich. - To piękny pomnik, ale nie zastąpi w żaden sposób tego, co władze PRL-u zniszczyły: wspaniałych, historycznych cmentarzy, na których leżały całe pokolenia gdańszczan, gdzie stały pewnie nagrobki równie piękne jak na Powązkach, Rossie czy Łyczakowie. Szaleństwo polonizowania tych ziem doprowadziło do destrukcji ogromnego mnóstwa pamiątek, zabytków kultury materialnej. Pozostała wielka wyrwa w mieście - mówi o Cmentarzu Nieistniejących Cmentarzy.
Dlatego dziś Dehnel stara się, by z powierzchni ziemi nie zniknęły chociaż warszawskie, zapomniane do niedawna nekropolie. - Ja traktuję swoją pomoc - jak kwestowanie na cmentarzach żydowskim i ewangelicko-augsburskim, czy porządkowanie cmentarza żydowskiego - jako pracę dla wspólnoty, do której należę, czyli do wspólnoty warszawiaków. Niby jestem napływowy, ale wtórnie, bo najwięcej rodzinnych grobów mam właśnie w Warszawie. Więc chodzę tam sobie i pomagam ratować pamięć o ludziach, którzy chodzili tymi samymi ulicami dziesięć, pięćdziesiąt, sto, dwieście lat temu. Z nadzieją, że kiedy za sto czy dwieście lat coś zostanie z mojego miejsca spoczynku, to ktoś inny też nim się zaopiekuje, odrobinę przedłuży nieuniknione wymazanie z pamięci - tłumaczy.
Wielu ludzi wciąż uważa jednak, że opiekować należy się tylko "swoimi" grobami. Jednak zdaniem Jacka Dehnela, wszyscy, którzy spoczywają na zaniedbanych cmentarzach są "swoi". - Wystarczy się przejść po starych warszawskich cmentarzach i zobaczyć, jak wyglądają Powązki, a jak wygląda Okopowa. To jest ogromny teren, 33 ha, a opiekować się grobami nie ma komu, z oczywistych przyczyn historycznych. Gąszcz dzikiej przyrody, poprzewracane nagrobki i rozpadające się na naszych oczach przepiękne kute ogrodzenia. Skoro chcielibyśmy, żeby polskimi cmentarzami na Wschodzie ktoś się zajął, to zajmijmy się w Polsce cmentarzami żydowskimi, czy niemieckimi - podsumowuje.
To był szok. Mama wpadła z histerię. [...] Mam nadzieję, że nasza historia przypomni innym rodzinom, by upewniły się, czy groby ich bliskich są opłacone CZYTAJ WIĘCEJ
Jan Kostrzyński
dyrektor ZCK w Gdyni dla Trojmiasto.pl
Chcemy zachować groby. Nie może być jednak tak, że ktoś uchyla się przez lata od opłaty, bo wtedy większe koszty muszą ponosić bliscy zmarłych, którzy płacą regularnie