Polityk PO szczerze: Nie mamy planu na lata. Będziemy grać na polaryzację polskiej sceny politycznej
Karolina Lewicka
29 września 2021, 19:35·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 29 września 2021, 19:35
Pierwszą bitwę po swoim powrocie do kraju Donald Tusk wygrał pewnie, atakując z marszu. Siła jego politycznego rażenia pozwoliła dosłownie z dnia na dzień odzyskać wyborców, których partia straciła na rzecz Szymona Hołowni.
Reklama.
Formacja odzyskała koszulkę lidera wśród ugrupowań opozycyjnych, osiągając przyzwoity wynik w sondażach na średnim poziomie około 24%. W porównaniu do wcześniejszych 16%, jeszcze w maju, to był ilościowy skok.
Były premier naszkicował też pospiesznie linię podziału: oto „unikatowy zespół ludzi dobrej woli” miał „z otwartą przyłbicą” zetrzeć się w polu ze „złem, które rządzi dziś w Polsce”. Politycy PO nie kryli swego zachwytu. Bo niby Tusk nie powiedział niczego, czego nie mówiliby wcześniej Borys Budka czy Grzegorz Schetyna, ale jego słowa wybrzmiewały jaśniej i rezonowały mocniej.
Powrót króla — a nawiązanie do „Władcy pierścieni” nie jest przypadkowe, wszak sam Tusk mówił Tolkienem, a PiS w jego ustach coraz bardziej przypominał Mordor — wlał w serca działaczy i zapał, i otuchę. Tyle że po pierwszej zwycięskiej bitwie i przesunięciu politycznych pozycji, front tej wojny się ustabilizował i zastygł w miejscu. Od PiS-u nadal dzieli Platformę spory dystans, bo figura Tuska odrobiła tylko straty na rzecz Polski 2050, nie poszerzyła wcale bazy elektoratu. I tak zastała nas jesień.
Niewielu w PO wie, co planuje góra
Drugim „otwarciem” był Płońsk. Tusk przeanalizował dane i wyszło mu jasno, że na gruncie wielkomiejskim partia nie ma już czego szukać, bo wszyscy wyborcy, których mogła pozyskać, zostali pozyskani. W metropoliach nie ma szans na dalsze budowanie masy, trzeba tylko pamiętać, by „zamożnych, wykształconych, z dużych miast” zmobilizować na ostatniej kampanijnej prostej do udziału w wyborach.
Na wieś PO nie ma po co iść, bo tam swoich wyborców na pewno nie znajdzie. Pozostają „miasta burmistrzowskie”, jakie je nazwał Tusk w swoim przemówieniu. Jest ich w Polsce około 800 i jak mówi mi jeden z posłów PO, blisko współpracujący z byłym premierem, w mniej więcej jednej czwartej z nich Platforma ma drugą pozycję, tuż za ugrupowaniem Jarosława Kaczyńskiego i sporą szansę, by te miejscowości PiS-owi odbić.
Jednak na moje pytanie: „Z czym do ludzi?” na razie nie pada jednoznaczna odpowiedź, bo prace koncepcyjne trwają. Tradycyjnie, jak to u Tuska, krąg wtajemniczonych jest szczupły, lwia część partii nie ma zielonego pojęcia, co planuje góra.
Na pewno Płońsk był przygotowywaniem gruntu do politycznego ataku w kierunku małych i średnich miejscowości, temu służył powrót do centrum, do katolicyzmu i do patriotyzmu. – Tusk zachowywał się tam jak polonus z Chicago, który wylądował na lotnisku w Krakowie i ubrał kierpce – kpi jeden z opozycyjnych senatorów, wątpiąc w wiarygodność takiego zwrotu i jego dobry odbiór na prowincji.
I to nie dlatego, że prowincja nie uwierzy w ów „konserwatywny zwrot” ugrupowania, które jeszcze niedawno było lewoskrętne, tylko dlatego, że wcale nie tego oczekuje. Strajk Kobiet, który przetoczył się także przez małe i średnie miasteczka pokazał, że i obyczajowość mieszkańców mniejszych ośrodków uległa zmianie, a od polityka niekoniecznie oczekuje się w kampanii wyborczej ślubu kościelnego (Tusk w 2005 roku) lub prezentowania w mediach domowego ołtarzyka (Tusk w 2007 roku).
– Chyba nie trzeba było wykonywać tego manewru tak wprost – zastanawia się polityk PO – To było zbyt ostentacyjne rzucanie konserwatywnej kotwicy, można nam teraz zarzucać koniunkturalizm.
Rozmów z koalicjantami nie ma żadnych
Mowa Tuska nie zachwyciła też koalicjantów PO. Już zdążyli się przeorientować na bliższego im ideowo Rafała Trzaskowskiego, plasującego się po lewej stronie, jego Campus Polska Przyszłości współtworzyli przecież i Adam Szłapka, i Barbara Nowacka. Z chadecką PO niekoniecznie jest Nowoczesnej czy Inicjatywie Polskiej po drodze, choć właściwie — nie mają wyboru. Na samodzielne istnienie nie mają przecież szans.
Na razie koalicjanci narzekają, że na kurtuazyjnych spotkaniach z Tuskiem tuż po jego powrocie w zasadzie się skończyło, nie ma integracji, a były premier niczego z nimi ani nie konsultuje, ani też ich o niczym nie informuje (co wydarzy się w Płońsku – nie mieli pojęcia).
– Rozmów z koalicjantami nie ma żadnych, nasza wspólna praca w klubie parlamentarnym idzie siłą rozpędu – słyszę od polityka PO, który niepokoi się lekceważeniem przez Tuska Koalicji Obywatelskiej – Nowoczesna czy Inicjatywa nie dostarczają wprawdzie wielu głosów, ale gdybyśmy ich stracili, poszedłby jasny sygnał, że PO nie jest w stanie budować trwałych sojuszy – mówi.
Niewykluczone, że marka „Koalicja Obywatelska” może stopniowo zanikać, że Tusk będzie chciał walczyć pod swoim sztandarem „Platformy Obywatelskiej”, a posłowie pozostałych formacji albo zawiążą sojusz z kimś innym (może Zieloni z Polską 2050?), albo rozpuszczą się w PO.
Od polityków Nowoczesnej słyszę, że moment na rozmowy koalicyjne nie jest też akurat sprzyjający, bo PO skoncentrowała się na swoich wyborach wewnętrznych, które 23 października zwieńczy wybór Tuska na przewodniczącego. A były premier nie chce po prostu wygrać, bo to jest oczywiste, chce dostać niemal stuprocentowy mandat od członków partii i dlatego skupia się wyłącznie na PO.
Z tego też powodu zostały złagodzone napięcia między Tuskiem a Trzaskowskim, obaj panowie spotykają się regularnie i dużo rozmawiają, jednak – jak mówi mi stronnik prezydenta Warszawy – inicjatywa na wykorzystanie niewątpliwego potencjału prezydenta stolicy, który dodatkowo może operować na frontach dla Tuska gorzej dostępnych (lewicowi wyborcy oraz młodzi, których były premier absolutnie nie porywa), musi wyjść od szefa partii, a na razie tego nie ma.
Lepiej stać w cieniu, żeby się nie narazić
Przy okazji Płońska została też spreparowana druga oś sporu z władzą, która jawi się jako bardziej wydajna wyborczo. To podział na prounijną PO i tak niechętny wobec UE PiS, że mogący nawet w swym zacietrzewieniu Polskę ze Wspólnoty wyprowadzić. To się politykom spodobało. Generalnie Płońsk został dobrze oceniony przez wszystkich, gorzej wypada codzienność z Donaldem Tuskiem.
– Działa w partii efekt mrożący – twierdzi polityk PO – bo odkąd wrócił Kierownik (tak od lat tytułowany jest Tusk w partii), nikt się z niczym nie wychyla, niczego nie proponuje i nie przejawia żadnych aktywności. Ludzie wolą stać w cieniu na wszelki wypadek, żeby się nie narazić. Wszyscy oglądamy się na Tuska, a Tuska z reguły nie ma! Nie ma go w Sejmie, często nie ma go też w Polsce. A my czekamy z reakcją na wydarzenia, aż przewodniczący wystąpi w TVN24 i nada kierunek. To dysfunkcjonalne (w dniu, w którym rozmawiamy były premier jest akurat w Hiszpanii, na posiedzeniu Europejskiej Partii Ludowej, której będzie przewodniczył przynajmniej do wiosny przyszłego roku).
Ten efekt mrożący może być też związany z zapowiedzią Tuska, że PO nie może być partią ludzi, z których każdy ciągnie w inną stronę. Przekaz ma być odtąd ujednolicony i spójny. Tusk chce szarpnąć cuglami i odzyskać sterowność nad ugrupowaniem, które w trakcie jego nieobecności mocno się przecież zmieniło, a dużej części klubu parlamentarnego nawet nie zna.
Polityk blisko współpracujący z Tuskiem przekonuje mnie, że były premier dopiero co zakończył pierwszy etap swoich działań. Ustabilizowana została sytuacja PO, a u jej działaczy wzbudzono nadzieję na lepsze czasy, na możliwość wygranej z PiS-em.
Niestety dla PO, w etap drugi, którego otwarciem miał być Płońsk, wprowadził partię Borys Budka z Tomaszem Siemoniakiem i Sławomirem Neumannem na imprezie u znanego dziennikarza. Mogłoby to w sumie przejść niezauważenie, gdyby nie to, że publikacja zdjęć ze spotkania zbiegła się w czasie z płońskim wezwaniem partii przez Tuska do ciężkiej roboty, ubrudzenia sobie rąk, codziennej rozmowy z wyborcami w każdym zakątku kraju.
Po słowach byłego premiera, że prawdziwa polityka to nie kawiarnie i lans w mediach, a złu przy władzy należy wytoczyć walkę na serio i na stop procent, fotografie roześmianego posła Neumanna w towarzystwie Łukasza Szumowskiego i Janusza Cieszyńskiego, oskarżanych przez PO o mocno wątpliwe zakupy pandemiczne, były jak zgrzyt metalu po szkle. Stąd i konsekwencje dla uczestników „zabawy” za zepsucie płońskiego wrażenia.
Elektorat PO dotknięty depresją
Na razie sytuacja nie wygląda ani bardzo źle, ani całkiem dobrze. PO – po sześciu latach rządów Jarosława Kaczyńskiego – wciąż ma poparcie takie jak w wyborach w 2015 roku. To nie może zachwycać.
– Po powrocie Tuska nie skoczyło nam do 30%, zatem szału nie ma – ocenia jeden z koalicjantów Platformy – Część potencjalnych wyborców na razie się nam przygląda, ale nie mają zbytnio na czym zawiesić oka. Stąd ich dystans.
Niepublikowane badania pokazują też, że elektorat PO dotknięty jest depresją. Pytani o pozytywne aspekty życia politycznego, najpierw odpowiadają, że nie ma takich, później z lekkim zawahaniem wskazują postać Tuska. Ale zachwytu brak.
Widać, że wprawdzie był oczekiwany niczym jeździec na białym koniu, ale gdy już wrócił, to entuzjazm szybko (już pod koniec sierpnia!) opadł. Miał być niekwestionowanym liderem, a tymczasem jego potencjalni wyborcy skarżą się, że doskwiera im właśnie brak liderów! Dodatkowo nie wierzą w zwycięstwo nad PiS-em w 2023 roku.
Twierdzą, że musiałby się zdarzyć jakiś cud. Są wyczerpani, zmęczeni, przygnieceni. Gdy pytam polityka PO, jak partia chce ich wyrwać z tego marazmu, natchnąć wiarą, przekonać, że sukces jest możliwy, słyszę, że to teraz bez znaczenia, bo te pozytywne emocje pojawią się na pewno, ale dopiero w trakcie kampanii wyborczej.
– Nie mamy planu na lata, działamy krok po kroku – mówi polityk z kierownictwa PO – Na razie będziemy grać na polaryzację polskiej sceny politycznej, podbijać polexitowy bębenek i mobilizować naszych ludzi do intensywnej pracy w terenie. Mają rozmawiać z wyborcami głównie o inflacji i nepotyzmie. Liczymy, że to zaowocuje 30% w sondażach, ale dopiero w perspektywie kilku miesięcy.
Co ciekawe, politycy PO wciąż też liczą na PiS: wybory się przegrywa, a nie wygrywa, słyszę. A to oznacza, że Tusk uważa, że ostatecznie to sam PiS podstawi sobie nogę. Wtedy tylko trzeba będzie pomóc mu upaść. Tyle że na razie – mimo ogromu afer, błędów, awantur – PiS trzyma się mocno, a nawet zaczął odrabiać zeszłoroczne straty. Co może oznaczać, że nie tylko PiS musi przegrać, ale że jednocześnie PO musi wygrać.