"Cudze chwalicie, swego nie znacie" – to przysłowie z powodzeniem można odnieść do bogatego panteonu ludowych strachów, demonów i duchów, przed którymi drżeli nasi dziadowie. Dziś, w zalewie anglosaskich dyń, diabełków i czarownic, często zapominamy o tym, czym była strzyga, błędnik i niechrzczeniec.
Błędniościółki to duchy geometrów, którzy oszukiwali w pomiarach chłopskich pól. Południce zaś to złośliwe demony otoczone sforą czarnych psów, polujące na tych, którzy w południe usnęli na miedzy, by odpocząć podczas pracy. Im właśnie przypisywano częste wśród rolników udary słoneczne.
Powszechnie obawiano się też mamun, dręczących ciężarne kobiety i podmieniających niemowlęta w kołyskach. Ich działania doszukiwano się, gdy dziecko rodziło się poważnie chore. – Wierzono, że aby mamuna oddała kobiecie jej prawdziwe dziecko, należało “podrzutka” wynieść przed dom i zbić, aby wzbudzić w mamunie litość i zmusić ją do zabrania tzw. “odmieńca” – opowiada mi dr Dorota Angutek, antropolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Dynia kontra skrzak, utopiec i wieszczy
W dzisiejszych czasach mało kto pamięta o mamunach. Wraz z rosnąca popularnością obchodów Halloween, coraz częściej zobaczyć możemy na polskich ulicach nie tylko przebranych ludzi, ale i towarzyszące anglosaskiemu świętu atrybuty i postacie dyń, wiedźm i strachów na wróble. Amerykańskie “uniwersum strachów” nie tylko wypiera częściowo tradycyjny, chrześcijański sposób świętowania Dnia Zadusznego, ale i zajmuje w masowej wyobraźni miejsce, które kiedyś należało do rdzennie polskich, słowiańskich widm, zmór i upiorów.
– Jeden z funkcjonujących w antropologii podziałów wyróżnia w ludowych wierzeniach demony, pół-demony i strachy. Te pierwsze pochodzą z innego świata, drugie mają pewne związki z ludźmi, a trzecie to np. wiry, nocne ogniki i inne naturalne w gruncie rzeczy zjawiska – tłumaczy dr Angutek.
– Istoty demoniczne to duchy zmarłych, którzy zginęli w “niezwykłych” okolicznościach – topielców, ofiar morderstw, samobójców – tłumaczy prof. Piotr Grochowski z Katedry Kulturoznawstwa Wydziału Filologicznego UMK w Toruniu. Dodaje, że pozostali zmarli, którzy odeszli z tego świata w naturalny sposób, według wierzeń również powracali do świata żywych, jednak nie należało się ich obawiać.
– Na całej słowiańszczyźnie funkcjonował obrzęd dziadów. Zgodnie z nim kilka razy do roku należało ugościć dusze bliskich, powracające czasowo do świata żywych. W tym celu palono ogniska, świece, a na wschodzie przygotowywano duszom banię lub saunę – opowiada prof. Grochowski. Dr Angutek przywołuje wspomnienia Zofii Kossak, która w XIX wieku opisywała wiejskie kobiety, odwiedzające w okolicach Wielkiej Nocy cmentarz. – Choć był to zwyczaj chrześcijański, kobiety zabierały ze sobą na groby jedzenie i alkohol. Wspólne ucztowanie ze zmarłymi to element pogańskiego obrzędu dziadów – mówi antropolożka.
Zmarli chciani i niechciani
Więcej problemów sprawiały jednak ludziom demony, do których zaliczano m.in. boginki, rusałki, mamuny i południce. Co ciekawe, istoty te rzadko były jednoznacznie złe. Większość nadnaturalnych istot, w które wierzono, miało ambiwalentny charakter. Potrafiły człowiekowi zaszkodzić, ale i pomóc. Sztuka polegała na tym, aby umieć się z nimi obchodzić. – Rusałki miały postać pięknych, młodych kobiet. Były zawieszone między światami, bo nie dopełniły przed śmiercią obrzędu ślubu. Aby je sobie zjednać, składano w ofierze róże. To od łacińskiej nazwy tych kwiatów, “rosa”, pochodziło samo słowo “rusałka” – opowiada dr Dorota Angutek.
Niektóre demony były jednak znacznie bardziej przerażające. Wierzono, że boginki miały gęsie łapy, wężowy ogon, opierzone uda i świńskie ryje. Niektóre z istot występowały tylko w niektórych regionach kraju, jak np. właśnie małopolskie rusałki, jednak np. strzygi, czyli pijące krew upiory znane były na całym terenie Polski.
Antropologowie podkreślają, że natura wszystkich istot z innego świata wiązała się z tak czy inaczej rozumianą “granicą”. Nie chodziło tylko o granicę życia i śmierci. Strachy pojawiały się o świcie lub o północy, na rozstajach dróg, lub gdy jedna pora roku ustępowała kolejnej. Często samo ich istnienie wiązało się z niedopełnieniem granicznych “obrzędów przejścia” – małżeństwa, chrztu lub pogrzebu. Stąd brały się rusałki albo porońce i niechrzczeńce.
Wiele duchów i stworów wiązało swoje istnienie z konkretnym miejscem, najczęściej jakoś człowiekowi obcym i niezwykłym. – Mogły być to np. rozstajne drogi, samotne pagórki i bagna – wylicza prof. Grochowski. Wierzono także w istnienie różnych bóstw domowych.
Kres długiej historii słowiańskich demonów
Wywodząca się jeszcze z czasów pogańskich ludowa wiara w różnorakie demony, pół-demony i strachy przetrwała wieki kościelnych starań o jej wytępienie. Jak mówi dr Dorota Angutek, jeszcze w XIX wieku na polskich wiele zabobonów trzymało się mocno. Na wsiach wierzono np., że nie wolno wskazywać palcem na słońce, bo można mu “wybić oko”, co sprawi, że przestanie świecić.
Wiara w duchy i demony ostatecznie zaniknęła jednak wraz z powojenną reformą rolną i akcją modernizacyjną przeprowadzoną przez władze PRL. Ludzie zostali wyrwani ze swoich tradycyjnych społeczności, rzuceni w nowe miejsca i w nowe środowiska. O ludowych demonach zapomniano. Prof. Piotr Grochowski mówi jednak, że szczątkowe pozostałości wiary w nie funkcjonują w naszej kulturze do dziś, chociażby w zwyczaju pozostawiania wolnego nakrycia przy wigilijnym stole.
Katedra Kulturoznawstwa Wydziału Filologicznego UMK w Toruniu
Na całej słowiańszczyźnie funkcjonował obrzęd dziadów. Zgodnie z nim kilka razy do roku należało ugościć dusze bliskich, powracające czasowo do świata żywych. W tym celu palono ogniska, świece, a na wschodzie przygotowywano duszom banię lub saunę.
Dr Dorota Angutek
Instytut Socjologii Uniwersytetu Zielonogórskiego
Wierzono, że aby mamuna oddała kobiecie jej prawdziwe dziecko, należało “podrzutka” wynieść przed dom i zbić, aby wzbudzić w mamunie litość i zmusić ją do zabrania tzw. “odmieńca”.