Piłkarz powinien być nietykalny. Powinien mieć spokój. Powinien być przez kibica wspierany niezależnie od osiąganych wyników. Ale to tylko teoria. W Polsce realia są takie, że kibice często wywołują strach. Ich rozmowy wychowawcze z piłkarzami są na porządku dziennym. Jak przegrywasz, a mimo tego bawisz się w klubie, możesz od fana dostać z plaskacza. W skrajnej sytuacji możesz zostać dotkliwie pobity. Nawet przez swojego kibica.
Przykład pierwszy z brzegu to Jakub Rzeźniczak. Piłkarz Legii Warszawa, który w ubiegłym roku, po meczu z Ruchem Chorzów podszedł do swoich kibiców. I nie usłyszał od nich miłych słów. Zdenerwowany, wulgarnie im odpowiedział. A potem, już w tunelu do szatni, dostał w twarz od Piotra Staruchowicza, który w tamtym czasie był na Legii gniazdowym i miał prawo przebywać w tym miejscu. Zajście nagrała jedna z kamer telewizyjnych i mieliśmy aferę. Bo piłkarz czołowego polskiego klubu został zaatakowany w swoim miejscu pracy.
"O, Judasz przyjechał"
Osoba ze środowiska kibiców, pragnie zachować anonimowość: - Dobrze, że się o tym mówiło w mediach. Tylko trochę szkoda, że wszystko pokazano w niewłaściwym kontekście. Poszedł prosty przekaz, że bandyta pobił piłkarza. A zapomniano o tym, co wcześniej ten piłkarz powiedział. Przypomnę - Kuba rzucił do kibiców: "ch… wam w d…". I teraz wyobraź sobie sytuację na ulicy, gdzie jeden przechodzień mówi tak do drugiego. Nie wiem, ja być może bym to i wyśmiał, ale wielu ludzi by przywaliło. Tak jak zrobił to "Staruch".
Materiał Orange Sport o sprawie Rzeźniczaka i Staruchowicza:
Jak się okazuje, Rzeźniczak to w ogóle pechowy zawodnik. Swego czasu przyjechał z Legią na mecz towarzyski do Łodzi, z Widzewem. Jako, że kiedyś był piłkarzem tamtejszego klubu, na trybunach go lżono. Po meczu zabrał się do Warszawy z grupką znajomych dziennikarzy. Są już jakieś 40 km od stolicy, zatrzymują się na stacji benzynowej.
Sebastian Staszewski, bloger naTemat, był jednym z obecnych tam dziennikarzy. Tak opowiada o tym, co zaszło: - Wzięliśmy sobie coś do picia, a tu nagle wpada gość na stację, patrzy na Rzeźniczaka i mówi: "O, Judasz przyjechał". Potem drugi, trzeci, czwarty, wszyscy totalnie pijani. Robi się nieciekawie, bo podchodzą do Rzeźniczaka. Chłopak na dodatek ma na sobie dres Legii. Wychodzimy, a jemu tamci goście próbują wyrwać bluzę. Na zewnątrz jeszcze gorzej, grupka kilkunastu osiłków. To była grupa warszawskich kibiców Widzewa, znana jako Red Bulls'87. My jak najszybciej do auta. Udało się, zamykamy drzwi, a tam coś wali o szybę. Nie wiem, chyba telefon. Ciemno było, a Rzeźniczak blady jak ściana, trzęsie się jak w delirce.
Podbite oko, pobicie w nocy, złamana ręka
Piłkarze na celowniku kibiców - to chleb powszedni? Zjawisko, które co jakiś czas ma miejsce, ale wszyscy próbują zamieść je pod dywan? Jakub Olkiewicz o sprawach kibicowskich pisze na Weszło.com. Radzi nie przesadzać. - Nie znam zbyt wielu przypadków, kiedy kibice biją piłkarzy. Natomiast na porządku dziennym są rozmowy wychowawcze. Drużyna regularnie daje ciała, i na treningu pojawia się grupa kibiców, by przemówić im do rozsądku - mówi w rozmowie z naTemat. Potem dodaje: - To często przynosi efekt. Zobacz ostatni przykład Zagłębia Lubin. Po odwiedzinach niezadowolonych fanów świetnie spisali się w meczu derbowym ze Śląskiem.
Pobicia się jednak zdarzały. W ubiegłym roku Radomiak Radom przegrał z Pogonią w Siedlcach. Piłkarze wrócili do siebie, a pod budynkiem klubowym napadli na nich kibice. Jeden z nich, Andrzej Bednarz, miał zapytać jednego z fanów: "Jesteś kibicem? Zatem powinieneś być z nami także przy niepowodzeniach". Skończył z podbitym okiem i potłuczoną głową.
Opis sytuacji w Radomiu:
źródło: radomsport.pl:
Podbite oko, potłuczona głowa i konieczność wyjazdu Andrzeja Bednarza do Krakowa na specjalistyczne badania - to efekt sobotniego incydentu pod budynkiem Radomiaka. - Bandyci po prostu napadli piłkarzy po powrocie do Radomia. Nie nazwę ich kibicami, bowiem z relacji mi przedstawionych wynika, że nie tylko obijali jemu i jego kolegom twarz, ale także ich kopali, a jeden z nich upadł i uderzył głową o krawężnik. Co więcej, akcja była prawdopodobnie przygotowana - opowiada Mirosław Hernik, główny udziałowiec Radomiaka.
Gdy w maju 2010 roku pewnej nocy czwórka piłkarzy Resovii Rzeszów została pobita przez własnych kibiców, zareagowała cała drużyna. Wszyscy, piłkarze i trenerzy, zaapelowali do władz klubu, by znalazły sprawców napadu. Co więcej, wnieśli też o natychmiastowe rozwiązanie kontraktów. Doszli do wniosku, że stało się coś, co nie mogło mieć miejsca.
Materiał o sprawie rzeszowskiej:
I wreszcie trzeci przykład. Piłkarsko - koszykarski. Kwiecień tego roku. Koszykarze AZS Koszalin wychodzą po treningu z hali. Jeden z nich trzyma w ręku kamerę. W pobliskim pubie jest grupka kilkunastu kibiców klubu piłkarskiego Gwardia Koszalin. Uznają, że są filmowani. Nie podoba im się to. Żądają oddanie kamery, a, gdy do tego nie dochodzi, zaczyna się bójka. Koszykarze nie mają szans, bo, jak donoszą źródła, jest ich czterech przeciwko piętnastu kibicom. Wszyscy zawodnicy odnoszą obrażenia. Jeden z nich całe zajście kończy ze złamaną ręką i na dłuższy czas jest wyłączony z gry.
Wulgarny Iwański, startujący z łapami
Trzy sytuacje, w których w rolach głównych występują kibice z niższych lig. A jak jest w ekstraklasie? Tu piłkarze są bezpieczniejsi, choć też muszą uważać. Na przykład w sytuacji, gdy nie idzie im, ponoszą kolejne porażki, a jednak idą się bawić. Znany jest przypadek zawodnika Widzewa, do którego w jednym z eleganckich klubów nagle podszedł kibic. - Stary, co ty odwalasz? Przegrywacie co tylko się da, a ty masz czelność śmiać się bawić? - zapytał. - Ch… ci do tego - usłyszał od piłkarza. I sekundę później go spoliczkował.
Właśnie ta sytuacja jest czasami przytaczana w czasie rozmów wychowawczych, o których mówił Olkiewicz. Przytoczono ją między innymi piłkarzom ŁKS-u Łódź, których kibice odwiedzili w ubiegłym sezonie po przegranej z Koroną Kielce. - Pamiętacie, jak ten widzewiak skończył? To nie łazić tu nam po klubach, bo nie macie ostatnio powodów do świętowania - usłyszeli.
Tu zobaczysz, jak w Anglii kibic pobił piłkarza:
Nikt nie został pobity, choć w pewnej chwili mało brakowało. Jeden z kibiców, który był wtedy obecny: - Pamiętam, że Maciej Iwański źle zareagował na jedną z uwag. Wulgarnie nam odpowiedział, potem wystartował z łapami. Ale do niczego poważnego nie doszło.
Piłkarz, który grał wtedy w ŁKS-ie: - Przyznaję, była taka rozmowa. Z tego typu sytuacji w ŁKS-ie chyba tę pamiętam najlepiej. Padło dużo mocnych słów. Ale żadnej szamotaniny Maćka z kibicami sobie nie przypominam. Generalnie byliśmy wtedy w bardzo złej sytuacji, nie płacono nam, trenowaliśmy w fatalnych warunkach.
Fragment tekstu o rozmowach wychowawczych
w serwisie zpierwszejpilki.com.pl:
Całkiem niezły skutek odniosły również rozmowy kibiców z piłkarzami w Bełchatowie. Przed meczem z Widzewem, fani GKS-u zaprosili do dyskusji swoich ulubieńców, którym nakreślili jasno i klarownie jak ważny jest dla nich mecz z rywalem z województwa. Padło sporo ostrych słów, choć nie w kierunku zawodników. - Macie zostawić na boisku krew, tak jak my przelewamy ją za Was na ulicach! – zachęcano wówczas „Brunatnych”. Nie zabrakło również barwnych opowieści z ulic, po których każdy z piłkarzy jasno zrozumiał wagę spotkania. Efekt? Faworyzowany Widzew nie potrafił strzelić gola, a bełchatowianie w tym meczu przełamali serię trzech kolejnych porażek.
Miłe panie, biegać!
Minęło kilka tygodni, było kilka kolejnych nie najlepszych wyników i przed przedostatnim meczem, takim o być albo nie być, znów się pojawili kibice, tym razem z transparentem "Miłe panie, macie wybiegać utrzymanie". Dla piłkarza porównanie do kobiety czy kwestionowanie jego orientacji seksualnej to jedno z największych oszczerstw.
Olkiewicz mówi, że rozmowy wychowawcze są różne. Że raczej nie opierają się na agresji i groźbach. - To najczęściej wymiana zdań. Kiedyś byłem na jednym z takich spotkań. Kibice pytali: "Czy wy na pewno macie ochotę grać?". Tamci mówili, że tak i towarzystwo się rozchodziło. A jak kiedyś doszło do takiego spotkania na Jagiellonii Białystok, to nawet na oficjalnej stronie stowarzyszenia kibiców była z tego fotorelacja - opowiada. I potem dodaje: - To służy zwróceniu uwagi na problem, a nie mówieniu piłkarzom, co może się z nimi stać. Jeśli słabo grają, to bluzgi będą słyszeć z trybun. "Do roboty" - w wersji łagodnej. A w gorszej np. "ŁKS grać, kur.. mać".
Dzwonię do piłkarza, który w ekstraklasie spędził kilkanaście lat. W różnych klubach. Pytam o skalę zjawiska. Mówi, że on w klubie, gdzie gra, nie zetknął się z żadnym pobiciem. Ani nawet z rozmową wychowawczą. - Miałem dużo szczęścia, bo wiem, że tuż przed moim przyjściem kibice przyszli na trening i dawali upust swoim emocjom. Ale pamiętam sytuację z Zabrza, kiedy fani Górnika odwiedzili piłkarzy i założyli im specjalne koszulki, z napisem: "Nie wystarczy tylko biegać i trochę się starać. Z naszym herbem na sercu trzeba zapierd…". W internecie są zdjęcia, jak w nich paradują.
Górnik spada z ekstraklasy, tu zobaczysz, co robili kibice;
Jedenaście wykopanych grobów
Jeden z piłkarzy, którym założono taką koszulkę, tak mówi mi o tamtych wydarzeniach z 2009 roku: - A co my mieliśmy zrobić? Sprzeciwić im się? Ich była tam setka. Już wtedy mówiłem głośno o tym, że takie zdarzenie nie może mieć miejsca. Kibic nie może dobrowolnie wchodzić na trening swojej drużyny. Poza tym powinni nas wspierać, zwłaszcza w najtrudniejszych momentach.
- Baliście się? - pytam.
- Nie - teraz chwila milczenia. Po niej piłkarz, obecnie innego klubu, dodaje: - Wiesz, to była duża grupa. Mogli z nami zrobić, co chcieli, naprawdę.
Opis sytuacji z Zabrza
źródło: sportfan.pl:
Nie była to jednak zwyczajna wizyta kibiców! Grupa „Torcidy”, najbardziej fanatycznych fanów Górnika, publicznie upokorzyła piłkarzy. Wręczyła im koszulki, które kazała im założyć. Trener Henryk Kasperczak odsunął się na bok (a właściwie został poproszony o odsunięcie się), a w tym czasie kibice otoczyli zawodników i ich mocno krytykowali. Można sie domyślać, jakimi słowami.
Fani - można ich w jakiś zrozumieć, bo to nie pierwszy wyraz troski o klub - w ten sposób chcieli wyrazić swoje zaniepokojenie postawą zespołu, który jest bliski degradacji. Jednak trzeba nazywać rzeczy po imieniu: to była napaść na zawodników, a przestraszeni zabrzanie nie protestowali, kiedy zakładali koszulki.
Wspomniany piłkarz, z kilkunastoletnim doświadczeniem w ekstraklasie: - Kibice w Polsce są nieobliczalni. Mogą zrobić wszystko. Najgorsze jest to, że bardzo często czują się bezkarni. Zwłaszcza w tych największych polskich klubach są naprawdę mocni i dobrze zorganizowani. I to hasło, często przez nich powtarzane: "Szanuj kibica swego, bo możesz nie mieć żadnego".
Jeden z moich rozmówców na koniec przekonuje mnie, że w Polsce piłkarze z kibicami wcale nie mają najgorzej. Czytał kiedyś artykuł o podobnych przypadkach na całym świecie. Szczególnie zapamiętał jeden. Kibice Dynama Drezno wdarli się na boisko treningowe i wykopali na nim jedenaście dołów, przy każdym stawiając krzyż.
Chyba nie trzeba dodawać, jaki to miało nieść sygnał.