Nauczyciele chodzą bez maseczek nawet, gdy są przeziębieni. Nikt nie wymaga noszenia maseczek od uczniów. Jak często słyszycie takie relacje od dzieci? A potem wstrząs. – W mojej szkole na zdalne trafiło 10 klas – mówi jeden znajomy. U kolejnego takich klas było 14. I cała nauka momentalnie staje na głowie, w całej Polsce widać to coraz bardziej. A w rodzicach narasta wściekłość, zwłaszcza na tych, co się nie zaszczepili.
Z całej Polski napływają doniesienia o kolejnych szkołach i klasach, które przechodzą na nauczanie zdalne. Tak uczą się już tysiące dzieci.
– Rodzice się burzą, szczególnie w klasach maturalnych. Bo wystarczy, że jeden maturzysta jest niezaszczepiony i koniec. Cała klasa przechodzi na zdalne nauczanie – mówi naTemat Dorota Łoboda, przewodnicząca Komisji Edukacji w Radzie m.st. Warszawy.
Tak w praktyce wygląda utrzymywanie stacjonarnej edukacji. – Szkoły muszą być otwarte tak naprawdę za wszelką cenę – mówił jeszcze wczoraj minister Adam Niedzielski.
Nie tak miało być. Rządzący od tygodni zarzekają się, że zdalna nauka, jaką pamiętamy z ubiegłej jesieni, nie wchodzi w grę, że nie będzie do niej powrotu. – Dopóki to możliwe, a póki co nie jest przewidywana zmiana, nauka stacjonarna będzie kontynuowana – zapowiadał szef MEiN Przemysław Czarnek.
– Szkoły muszą być otwarte tak naprawdę za wszelką cenę – mówił jeszcze wczoraj minister Adam Niedzielski. Fakt, przyznał, że szkoły są dziś największym ogniskiem zakażeń, ale co to zmienia, skoro wszyscy to dziś widzą? I jaką cenę minister miał na myśli? Co w ogóle rząd zrobił, by do takiej sytuacji nie dopuścić?
Od lipca straszono nas czwartą falą koronawirusa. Wtedy spodziewano się, że ma przyjść w połowie sierpnia, czyli przed rozpoczęciem roku szkolnego. I wszyscy pamiętamy, jak antyszczepionkowcy szaleli, wychodzili na ulice, utworzyli nawet w Sejmie zespół parlamentarny ds. sanitaryzmu. Rządzący zdawali się ich nie dostrzegać.
Nikt nie pochylał się też nad poziomem zaszczepienia wśród nauczycieli, o jakimkolwiek obowiązku w ogóle bano się mówić, choć zapewniano, że szkoły są dobrze przygotowane. Zainteresowanie szczepieniem dzieci również mogło dawać do myślenia.
Zwykły Kowalski z łatwością mógł wtedy przewidzieć, co będzie się działo jesienią, a rządzący nie potrafili?
Nauczycielka chora, klasa na zdalne
Dziś każdy, kto ma dziecko w szkole, widzi to na własne oczy. Szkoła stacjonarna? Na dzień dzisiejszy – bo sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie – coraz bardziej widać, że to jedna wielka kpina.
W szkołach jest chaos, zamęt, nikt nie wie, kiedy w Librusie i u niego nie pojawi się powiadomienie, że "od jutra przechodzimy na tryb zdalny". Rodzice kilkorga dzieci mogą testować różne warianty – u jednego dziecka zdalne lekcje, u drugiego hybrydowe, a trzecie może trzeba zawieźć do szkoły.
Sama z każdej strony słyszę o kolejnych klasach i szkołach wysłanych na naukę zdalną, o znajomych dzieciach i wściekłych rodzicach, którzy zaszczepili się całymi rodzinami, a teraz znów muszą zmagać się z nauką online, przeorganizowywaniem życia i jakością tej nauki, która woła o pomstę do nieba. Wszyscy pamiętamy, jak to wyglądało.
Dlatego złość na tych, którzy się nie zaszczepili, jest przy okazji ogromna.
– Szlag mnie trafia, że przez głupotę jakiegoś niezaszczepionego nauczyciela, czy rodzica, który postanowił nie szczepić swojego dziecka, teraz musimy organizować się zdalnie. Poza tym nie ma wszystkich nauczycieli, te lekcje to strata czasu. Całe szczęście, po lekcjach mój syn chodzi na korepetycje – słyszę od jednego z rodziców.
Tak wygląda stacjonarna rzeczywistość, którą zaklina rząd i która kompletnie mija się z realiami szkolnego życia.
– Nasza klasa trafiła na zdalne nauczanie przez nauczycielkę, która przychodziła do szkoły przeziębiona, a potem okazało się, że ma COVID-19. Kilkoro dzieci, które nie były szczepione, siedzi przez to na kwarantannie. A ci, co są zaszczepieni, nie rozumieją, dlaczego też mają z tego powodu cierpieć. Przecież nie po to szczepiliśmy dzieci! Poza tym absurd polega na tym, że lekcje muszą mieć z domu, a po szkole i tak mogą normalnie wszędzie chodzić – opowiadał kilka dni temu znajomy.
U innego na zdalne nauczanie trafiło aż 10 klas. Następny opowiadał, że w szkole jego córki COVID-19 doprowadził do takiej sytuacji, że – choć w ich klasie nikt nie chorował – klasa i tak poszła na zdalne, bo stacjonarnie było tak mało nauczycieli, że nie bardzo miał kto uczyć. Inny wspomina, że zdalne zaczęło się od nauczycielki, która zachorowała, ale twierdzi, że była zaszczepiona.
Oczywiście, nie ma reguły, kto choruje, zakażenia są też wśród uczniów i wśród osób zaszczepionych. Ale bałagan odczuwają wszyscy.
– U nas przez tydzień nie było polskiego, bo syn nauczycielki poszedł na zdalne nauczanie i nie mogła go samego zostawić w domu. Reakcja jest łańcuchowa. U tego dziecka gdzieś w przedszkolu zachorowała nauczycielka, a u nas przez to cała klasa nie miała lekcji i ciągle musiała mieć zastępstwa. To też są sytuacje, które rozwalają pracę szkoły, a mało się o nich mówi – relacjonował kolejny.
Wystarczy jeden niezaszczepiony
W skrócie zasada jest taka, że kwarantanną objęci są ci, którzy mieli kontakt z osobą zakażoną, ale nie dotyczy to uczniów i nauczycieli, którzy są w pełni zaszczepieni. Co nie zmienia faktu, że na ogół w praktyce i tak wszyscy – w przypadku kontaktu z osobą chorą – trafiają na zdalne nauczanie.
– W Warszawie zdecydowana większość nauczycieli jest zaszczepiona i oni naprawdę nie muszą iść na kwarantannę. Na izolację powinna iść osoba, która jest chora. Wtedy wyznacza się zastępstwo, jak w przypadku każdej innej choroby. Natomiast osoby, które są zaszczepione, powinny móc normalnie chodzić do szkoły. Po to szczepiliśmy wszystkie dzieci. Rodzice się burzą, szczególnie w klasach maturalnych. Bo wystarczy, że jeden maturzysta jest niezaszczepiony i koniec. Cała klasa przechodzi na zdalne nauczanie – mówi naTemat Dorota Łoboda, przewodnicząca Komisji Edukacji w Radzie m.st. Warszawy.
W Warszawie 2 listopada całkowicie na zdalnym nauczaniu było 7 szkół i ponad 160 częściowo. 3 listopada w 11 placówkach zajęcia były zawieszone całkowicie, a w 181 częściowo.
– To dużo. Zwłaszcza, że w niektórych szkołach na zdalnym nauczaniu nie są pojedyncze klasy, tylko np. siedem albo dziesięć klas. To są naprawdę tysiące uczniów – dodaje Dorota Łoboda.
Tysiące uczniów na zdalnych lekcjach
Z całego kraju nasilają się doniesienia, że koronawirus paraliżuje pracę szkół, że tysiące uczniów przechodzi na zdalne nauczanie, że chorują i uczniowie, i nauczyciele, że jest jeden wielki bałagan.
– Choć szkoły są przygotowane do prowadzenia zajęć w formie hybrydowej, to wzrost liczby zakażeń wśród uczniów i nauczycieli powoduje trudności organizacyjne. Szkoły zmuszone są do zapewnienia większej liczby zastępstw za nieobecnych nauczycieli, zdarzają się też sytuacje, w których trudno te zastępstwa zapewnić. Praca dyrektorów skoncentrowana jest na współpracy z Sanepidem i rodzicami oraz zapewnieniu bezpiecznych i higienicznych warunków funkcjonowania szkół – komentuje dla naTemat Ewa Dumkiewicz-Sprawka, dyrektor Wydziału Oświaty i Wychowania UM Lublin.
Tu, jak przekazuje nam Izolda Boguta z Biura Prasowego w Kancelarii Prezydenta Miasta Lublin, na dzień 3 listopada zajęcia częściowo w formie zdalnej odbywają się w 66 jednostkach prowadzonych przez Miasto Lublin. W dwóch szkołach podstawowych aż 13 oddziałów realizuje zajęcia w formie zdalnej.
"Od połowy października wzrasta liczba pism w sprawie zawieszenia zajęć stacjonarnych wpływających do Urzędu Miasta Lublin. 3 listopada wpłynęły pisma z 30 jednostek oświatowych, a wczoraj z 43" – przekazała nam informację.
W innych miastach nie jest lepiej. W Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Łodzi podobno nie nadążają z obdzwanianiem uczniów objętych kwarantanną. "W tej chwili w 63 placówkach zajęcia są zdalne dla wszystkich albo dla niektórych klas" – podaje łódzka "Wyborcza". Cytuje dyrektorkę, która twierdzi, że przez cały czas napływają do nich zgłoszenia o kolejnych placówkach, w których doszło do zakażeń. "Sytuacja epidemiczna systematycznie i zdecydowanie się pogarsza. Opanowanie jej jest niewyobrażalnie trudne" – powiedziała Urszula Jędrzejczyk.
To samo na Dolnym Śląsku.
Na Podkarpaciu lekcje całkowicie lub częściowo zawieszono w 48 szkołach podstawowych, 12 liceach, 4 przedszkolach, 11 technikach oraz w 1 szkole policealnej.
W Opolu urząd miasta właśnie podał, że na zdalne nauczanie w wyniku potwierdzonych przypadków zakażenia koronawirusem skierowano ponad 600 uczniów i 11 przedszkolaków.
Czy chodzi o osoby, które się nie szczepiły? Można tylko domniemywać. Choć sygnały dotyczą też zaszczepionych.
Co powinien zrobić rząd
– My, jako Warszawa, prosiliśmy o informacje, jak w grupie zawodowej nauczycieli wyglądały szczepienia. Możemy się opierać tylko na dobrowolnych informacjach od nauczycieli, z ich deklaracji wynika, że zdecydowana większość nauczycieli w Warszawie jest zaszczepiona. Jednak Ministerstwo Zdrowia nie zbierało informacji o tym, jak szczepienia przebiegały w poszczególnych grupach zawodowych – mówi Dorota Łoboda.
Nie jest za tym, by rząd podjął decyzję o zdalnym nauczaniu w ogóle. Ale – jak podkreśla – lepiej by było, aby podjął jakieś środki zapobiegawcze.
– Po pierwsze, żeby testował więcej uczniów i nauczycieli. Po drugie, żeby udostępnił dane, kto jest zaszczepiony, a kto nie. Do ostatniej chwili powinniśmy walczyć, żeby odbywało się nauczanie stacjonarne i robić wszystko, żeby szkoły były otwarte jak najdłużej. Ale przy większej kontroli nad tym, co się dzieje, żeby nauka była jak najbezpieczniejsza. I przede wszystkim, pozwalając uczniom zaszczepionym na chodzenie do szkoły. Jeśli nie mają kwarantanny, niesłusznie są kierowani na nauczanie zdalne – wskazuje.
Rząd przymyka oczy na sytuację w szkołach? – Oczywiście, że tak. Boi się ruchów antyszczepionkowych. Wszystkie inne kraje wprowadzają udogodnienia dla osób, które są zaszczepione, a u nas nie. Tymczasem w całej Polsce nie ma w tym momencie żadnych problemów z zaszczepieniem się. Każdy może to zrobić – zauważa.
Reklama.
Dorota Łoboda
W momencie gdy w całej klasie w szkole ponadpodstawowej jest tylko jedno, czy dwoje niezaszczepionych dzieci, to cała klasa nie powinna iść na zdalne nauczanie. A takie są wytyczne ministerstwa. W rezultacie 30 zaszczepionych osób może chodzić wszędzie: do kina, do restauracji, na koncerty, na imprezy. Może robić wszystko, tylko nie może iść do szkoły. Wystarczy, że dwie osoby są niezaszczepione i wszyscy są na zdalnym nauczaniu.