Kaja Godek to dziś najgorsza osoba w Polsce. Jak smutnym trzeba być, by walczyć o takie rzeczy?
Michał Mańkowski
04 listopada 2021, 12:03·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 04 listopada 2021, 12:03
Nie ma dziś w Polsce bardziej szkodliwej osoby niż Kaja Godek. Pod płaszczykiem walki o tak zwane własne "wartości", Godek sieje nienawiść i próbuje dyktować życie reszcie społeczeństwa wedle własnego widzimisię. Żyjemy w 2021 roku, a przez nią zupełnie na poważnie musimy zajmować się mentalnością rodem ze średniowiecza. Jak nieszczęśliwym trzeba być, żeby na siłę meblować ludziom życia?
Reklama.
Gdyby dzieci wiedziały i rozumiały kim jest i co próbuje robić Kaja Godek, na niedawne Halloween najpopularniejszym strojem byłaby... Kaja Godek. Dzieci na szczęście tego wiedzieć nie muszą, ale dorośli są na nią skazani.
Godek już dawno przestała być dziwną medialną ciekawostką o poronionych poglądach i pomysłach. Choć nie jest czynnym i wybranym politykiem (próbowała, ale nigdzie się nie dostała), jak rasowy polityk próbuje działać i forsować swoją wizję świata.
Ma do niej prawo, może wierzyć, w co tylko jej się podoba. Ale właśnie tym się różnimy. Przyzwoici ludzie nie starają się zmuszać wszystkich dookoła do życia według swojej wizji świata. Jest coś takiego jak wolność wyboru, ale pani Godek postawiła sobie za punkt honoru wszystkich dookoła tego wyboru pozbawić.
Gdy tak sobie patrzę na to, co robi od lat, gdy słucham tego, co mówi i o co walczy, dochodzę do wniosku, że musi być bardzo nieszczęśliwym człowiekiem pełnym kompleksów. I tego samego pragnie dla innych. Niech wszyscy czują się tak samo źle jak ona, niech kobiety będą tak samo skrzywdzone przez los i dźwigają taki sam ciężar.
Jak smutnym i nieszczęśliwym człowiekiem trzeba być, żeby za główny cel swojego życia postawić sobie zmuszanie ludzi do rodzenia chorych dzieci wbrew woli? Kaja Godek nie rozumie, że swoją ustawą najbardziej uderza – paradoksalnie – w osoby, które... chcą mieć dzieci. Kto ich nie chce, doskonale sobie poradzi, czy to w Polsce, czy za granicą. Belgia i kraje skandynawskie oferują taką pomoc.
Jeśli ktoś pragnie dziecka, dzięki działaniom Pani Godek kończy np. jak 30-letnia Izabela z Pszczyny, która zmarła. W jej płodzie wykryto wady, wody odeszły w 22. tygodniu ciąży, a mimo to nie wykonano aborcji (jak myślicie, dzięki komu?), choć były ku temu wszystkie medyczne wskazania. Efekt? Kobieta nie żyje ze względu na powikłania. W jednej chwili skończyło się życie jej, a przy okazji załamało jej męża, pierwszej córki, rodziców i najbliższej rodziny.
Lekko licząc to co najmniej pięć osób z tragedią na całe życie. Tragedią, której można było uniknąć. Gotuje się we mnie, gdy tylko o tym myślę. Nie chcę żyć w kraju, w którym musimy mierzyć się z czymś takim.
Kaja Godek w niesieniu swojego krzyża i walce o "życie dzieci nienarodzonych" całkowicie pomija życie tych, którzy już się urodzili. Nie widzę żadnej korzyści tej sytuacji.
Jestem szczerze ciekaw, jak będąc człowiekiem odpowiedzialnym za tę ustawę można dziś sobie spojrzeć w lustro bez odrazy do samego siebie.
Ale ten tekst jest nie tylko o zakazie aborcji, choć Kaja Godek stała się jej synonimem w Polsce. To w cudowny sposób przenosi nas do drugiego krzyża Pani Godek. Bo gdy ustawa przeszła, w jej życiu nagle musiała nastać niesamowita pustka. O co walczyć?
Wystarczyło zakręcić światopoglądowym kołem i niemal pewne było, że padnie na temat LGBT. Bo o ile do forsowania zakazu aborcji Godek musiał napędzać smutek i nieszczęście, to tutaj paliwem napędowym wydaje się być czysta nienawiść.
Kaja Godek, ta sama, która próbuje przekonać nas, że zależy jej na życiu i zdrowiu dzieci nienarodzonych, na sztandary wzięła sobie tym razem projekt ustawy o "wdzięcznej" nazwie "STOP LGBT".
Za tymi ośmioma literami kryje się ustawa, która jest niczym innym jak pokazaniem, że jej autorom nie zależy na życiu i godności całkiem sporej grupy społeczeństwa. Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że nie mówimy o hejterskich komentarzach anonimowych troglodytów, którzy piszą sobie "te złe geje będą gwałcić małe dzieci" i mniej więcej tak postrzegają LGBT.
Mówimy o sytuacji, w której na sali obrad polskiego Sejmu zupełnie na poważnie musimy wysłuchiwać (przy akceptacji części posłów) porównań środowiska LGBT do nazizmu. Słowa te padły z ust pana Kacprzaka, współpracownika Kai Godek, który idzie z nią ramię w ramie i sprawia wrażenie osoby, która ma podobne motywacje. Ustawa nie tylko jest dyskutowana, ale została nawet przegłosowana do dalszego czytania.
Pani Godek i panu Kacprzakowi życzę wszystkiego dobrego, niech w ich życiu w końcu nastanie trochę szczęścia i spokoju, które sprawią, że będą mogli zająć się swoim (!) życiem i rzeczami istotnymi.
Bo gdy w 2021 ludzie co chwila latają w kosmos, już nawet turystycznie, gdy samochody jeżdżą same, drukarki 3D drukują protezy kończyn i pełnoprawne domy, my mamy ogólnonarodową debatę, w której banda smutnych ludzi boi się "tych złych gejów, których trzeba zakazać", a kobiety umierają, bo są zmuszane do rodzenia terminalnie chorych dzieci. I to właśnie Kaja Godek jest w ogromnej mierze za to odpowiedzialna.