
Autor bestsellerów. Z wykształcenia chemik i informatyk. Jego romanse rozchodzą się jak świeże bułeczki. Według jednych tworzy literaturę dla kucharek, innych zachwyca jego znajomość kobiecej duszy. Do Polski trafiła właśnie jego dwudziesta pierwsza powieść. My rozmawiamy z nim o problemach ze sławą, próżności i literaturze drugiego sortu.
REKLAMA
„Irytujący”, „pretensjonalny”, „nudny”, ale też „zachwycający” i „przenikliwy”. Opinie o pana literaturze są dwojakie, albo miesza się pana z błotem, albo wychwala pod niebiosa.
Irytujący, powiada pani? To dla mnie raczej komplement niż obrzucanie błotem. Ponadto sięganie po błoto, aby mnie obrzucić, to wysiłek. Ostatnio to rzadkość w krytyce literackiej. Środowisko czytelnicze wokół mnie – i Bogu wielkie dzięki – polaryzuje się już od ponad dziesięciu lat. Jako fizyk wiem, ze dwubiegunowość jest przyciągająca, a od czasu mojego pisania wiem, iż jest także pociągająca.
Zrozumiałem to kiedy wydałem „Samotność w Sieci”. Przestałem się przejmować negatywną stroną “dwojakowości” opinii dziewięć lat i osiem miesięcy temu. Tzw. recenzji głównie z braku czasu nie czytam, w sieci w ich poszukiwaniu nie szperam, chyba, że ktoś napisze coś do mnie osobiście. Gdy dotrze jednak do mnie, nazwijmy to recenzja, to pochylam się nad nią z należną jej uwaga. Wynika to głównie z mojego naukowego pochodzenia. W nauce to ja głównie recenzuję, więc chociażby z tego powodu recenzje maja dla mnie znaczenie. Pragnę się bowiem nauczyć czegoś nowego. W przypadku moich książek zdarza się to jednakże bardzo rzadko.
Czytaj też: Mariusz Szczygieł: „W slangu reporterskim mamy takie określenie: mi do tego nie staje” [wywiad]
Skąd biorą się te rozbieżności?
Piszę o emocjach, które zawsze budziły i do dzisiaj budzą kontrowersję. I dobrze. Jeżeli ktoś nie był nigdy zakochany przez internet, to nie ma szans zrozumieć mojej pierwszej książki. Dla niego będzie zawsze nudna i wydumana. Inna sprawa to fakt, że w Polsce książki traktujące o emocjach są książkami z tak zwanej niższej półki. U nas en vogue są biografie, literatura społeczna, reportaże, a nie melodramaty, a takim – w dłużej części – jest „Samotność”.
Mam to szczęście, ze cokolwiek nie napiszę, zawsze jestem i krytykowany, i wychwalany jednocześnie. To dla mnie pozytywny wyraz skutku mojego pisania. Tak zapewne będzie także z moją nową książką, która pojawiła się właśnie w księgarniach: “Miłość oraz inne dysonanse” napisaną z Rosjanka, Iradą Wownenko. Krytyka nie spędza mi jednak specjalnie snu z powiek. Wręcz przeciwnie. Uspokaja. Oznacza, że mam znaczenie i zatrzymuje uwagę. Ponadto ja nie żyję z pisania powieści, tylko z pisania programów komputerowych dla chemii.
Lubimy czytać o emocjach?
Każdy je przeżywa i każdy ma na ich temat swoje zdanie. Jeff Bezos, założyciel portalu Amazon.com, twierdzi, iż od lat najlepiej się sprzedają powieści o emocjach. Coś więc musi w nich być, bo choć niekiedy nie postrzegamy ich jako dobrą literaturę, to często po nie sięgamy. Zresztą „Anna Karenina” też była o miłości. Nie mówiąc o “Mistrzu i Małgorzacie”. Mnie miłość interesuje bardzo i będę o niej pisać. Przed chwila zadała mi pani pytanie dla mnie niezwykle: “Naprawdę uważa pan, ze miłość jest taka ważna?”.
Uważam, że tak, proszę pani.
Uważam, że tak, proszę pani.
Zarzuty krytyki nie dotyczą zwykle tematów, jakie pan porusza, ale stylu, który uznawany jest jako grafomański.
Nie są mi znane takie opinie krytyki. Uznawany przez kogo? Przez panią? Wybaczy pani, ale nie mam absolutnie najmniejszego powodu, aby uznać panią za jakikolwiek autorytet w temacie literackiego stylu. Nie spotkałem się nigdy z negatywną opinią dotyczącą mojego stylu. Piszę specyficznym, mocnym, reporterskim, oszczędnym językiem. Staram się natychmiast sięgać do sedna. W moich książkach nie ma opisów przyrody i zachodów słońca. To fakt.
A nie krytykują tego, że pan z wykształcenia chemik i informatyk zabiera się za pisanie?
Raczej mówią: „Rzuć tę chemię i zabierz się za pisanie, bo chcemy więcej twoich książek”. Tego jednak nigdy nie będę mógł zrobić. Jeżeli już coś mi zarzucają, to zbyt naukowe zacięcie. Proszę zauważyć, że moja ostatnia książka ma nawet przypisy. Krytycy jednak tego nie widzą i wciąż patrzą na mnie przez pryzmat „Samotności”. To taki mój tatuaż.
Chciałby się pan go pozbyć?
Trochę tak. Od lat próbuję go zmyć, bezskutecznie. Pamiętam baner, który wisiał na Domach Centrum w Warszawie, kiedy wychodziła moja „Bikini”, która w dwa lata została przetłumaczona na 12 języków. Na reklamie było napisane: „Nowa powieść autora 'Samotności w sieci'”. Nie chce być już tak reklamowany. Napisałem inne książki. Poza tym ja tatuaży nie lubię z definicji.
Żałuje pan, że napisał tę powieść?
Nie. Gdyby nie ona, nie siedziałby tu pani ze mną, a ja nie miałbym okazji wydania np. “Na Fejsie z moim synem”. Ta książka żyje swoim życiem. Ode mnie już dawno niezależnym. Często dla mnie niezrozumiałym. Jest np. nieustannym bestsellerem w Rosji, zrobiono z tego film, ma adaptacje teatralne. Coś w tej książce musi być. Teraz pewnie inaczej bym ją napisał, ale kiedy ona powstała byłem bardzo samotnym człowiekiem i ten stan wpłynął na sposób jej pisania. Zresztą to był mój debiut literacki.
A prywatnie pan nie żałuje?
Nie wiem. Nigdy tej książki nie przeczytałem. Może teraz do niej wrócę. Nie wiem czego miałbym żałować. Ludzie czytają tą książkę, wciąż ich wzrusza, interesuje, irytuje. ”Samotność w Sieci” dla jednych jest modlitewnikiem XXI wieku, dla innych powieścią Mniszkówny. No i co z tego? Ważne, że wciąż stoi na półkach w księgarniach. Posiadać po jedenastu latach w EMPiK-u książkę na półce – gdzie każdy centymetr sześcienny jest przeliczany na PLN – jest wydarzeniem raczej niecodziennym.
Nie czyta pan swoich książek, to w takim razie co stoi u pana na półkach?
Muszę szczerze przyznać, że ostatnio czytam mało, a jeśli już, to literaturę fachową. Aby w chemio-informatyce trzymać rękę na pulsie trzeba nieustannie się uczyć. Jednakże czasami czytam. NIKE-owców i Noblistów na ten przykład nigdy nie odpuszczę. Nawet kosztem nieprzespanych nocy.
A romanse?
Pani sprowadzanie jakiejś książki do “romansu” jest uproszczeniem moim zdaniem w najlepszym wypadku powierzchownym. Nie czytam w podziale na tak dziwne kategorie. Dla mnie romanse pisał i Konwicki i teraz pisze Oz, który moim zdaniem winien być wyróżniony Noblem. Dlaczego miałbym ich nie czytać?
Tegoroczny laureat literackiego Nobla z Chin to autor romansów w rzeczy samej. Jeden z nich przeczytałem w samolocie do Warszawy. Ludzie oczekują, że w moich książkach będę pisał tylko o miłości, a przecież tam jest znacznie więcej. I ci co mnie czytają o tym wiedza. Teraz najchętniej jednak sięgam po literaturę faktu. Myślę, że to kwestia wieku. Po prostu zaczęło burczeć mi w mózgu i chcę jak najwięcej się dowiedzieć. Jestem po prostu stary i mam coraz mniej czasu.
Zna pan twórczość Paulo Coelho? Często porównuje się pana książki do jego powieści
Oczywiście, że znam. Przegadaliśmy kiedyś całą noc na kanapie we Frankfurcie. Przyleciał na tamtejsze targi książki celebrując 100-milionowy sprzedany egzemplarz swoich książek. Jego i moje książki w Rosji wydaje to samo wydawnictwo. Stad nasza obecność w tym samym miejscu we Frankfurcie tamtego wieczoru. Wiem nawet czym Coelho pachnie i jakie wino pije. Czytałem „Alchemika” i byłem wówczas oczarowany. Teraz jednak jego styl nie do końca mi odpowiada. Mam wrażenie, że każde zdanie pisze z myślą, żeby stało się aforyzmem. Jest kaznodzieją, a to strasznie niebezpieczne. Ja unikam w moich książkach porad, nawet zakończenia piszę niejednoznaczne.
Internet aż kipi od cytatów z pana książek. Może więc jednak coś jest w tym podobieństwie.
To prawda. Jestem bardzo często cytowany, ale proszę mi uwierzyć, nie jest to moim celem. Ja, chemik, aforystą? Żartuje pani teraz. Chociaż jest coś konkretnego w pani żarcie. Wydawnictwo Literackie wybrało niektóre zdania z moich książek i opublikowało je w oddzielnej książce pt: “Czułość oraz inne cząstki elementarne”. Sam czytałem ją z ciekawością.
Czytaj też: Tłumacz: W Wietnamie ludzie uczą się Szymborskiej na pamięć, a Janusz L. Wiśniewski miał 10 wydań [wywiad]
No właśnie. Na co dzień pracuje pan w dużej korporacji we Frankfurcie. Koledzy wiedzą, że pan pisze?
Przez wiele lat robiłem wszystko, żeby nikt się od tym nie dowiedział. Moje książki na moją prośbę nigdy nie zostały przetłumaczone na niemiecki, choć mieszkam tam od 26 lat. Ubolewają nad tym głównie moje córki, które chciałyby pochwalić się książkami tatusia w niemieckich księgarniach. Ja jednak zawsze chciałem przelecieć Odrę i mieć święty spokój.
I naprawdę nikt nie wie o pana „drugim obliczu”?
Przez długi czas tak było. Teraz, w dobie internetu, utrzymanie tajemnicy jest trudne. Kiedyś ktoś był na delegacji w Polsce, włączył telewizor, a tam ja. Musiałem im powiedzieć, ale nie zrobiło to większego wrażenia. Niemców niezbyt interesuje nasz rynek literacki. Ich nie interesują polskie listy bestsellerów, tak samo jak nie interesuje ich kto dostał w Polsce Nike. Interesuje panią, kto jest na szczycie listy bestsellerów w Chorwacji na przykład? Poza tym jestem dobrym pracownikiem, lojalnie pracuję, a piszę tylko po godzinach. Nie mam takiego poziomu próżności, żeby opowiadać kolegom, że jestem autorem bestsellerów. Po naszej rozmowie tym bardziej wiem, że to jest postawa słuszna.