Dziennikarka Monika Olejnik
Dziennikarka Monika Olejnik Fot. Maciej Zienkiewicz / Agencja Gazeta

Monika Olejnik zastanawia się, dlaczego Jarosław Kaczyński mówi o "morderstwie" dopiero po artykule "Rzeczpospolitej" o trotylu na pokładzie Tupolewa. Przecież wcześniej na komisji Macierewicza ujawniono, że na pokładzie samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem był dynamit. A skoro był dynamit, to ktoś musiał odpalić lont.

REKLAMA
Monika Olejnik zastanawia się, dlaczego prezydent Bronisław Komorowski zamierza zbadać "aspekt ewentualnego zewnętrznego czynnika działającego destrukcyjnie na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej". – Może wszystko to jest po to, byśmy o tym bez przerwy mówili? Żeby Jarosław Kaczyński przeszedł przez ścianę, bo do ściany już doszedł – pisze dziennikarka w felietonie w "Gazecie Wyborczej".
Jej zdaniem po stwierdzeniu, że zamordowano 96 osób chyba i tak nic więcej już powiedzieć nie można. Mimo, że politycy PiS nie wiedzą, kto miał dokonać zamachu, przekonani są, że jest on wysoce prawdopodobny. Chcą, żeby ten wątek badała prokuratura, ale jest to o tyle trudne, że jak podkreśla Monika Olejnik, PiS do prokuratury zaufania nie ma.
Dziennikarka zastanawia się, dlaczego Jarosław Kaczyński "milczał o morderstwie", kiedy "na komisji Antoniego Macierewicza sprowadzony przez niego prof. Gregory Szuladziński powiedział, że na pokładzie samolotu było 2-5 kg dynamitu". Prezes PiS o "morderstwie" mówi jednak dopiero po artykule "Rzeczpospolitej" o trotylu na wraku Tupolewa, autorstwa Cezarego Gmyza, który zdaniem Olejnik, stracił pracę po "histerii, jaką rozpętał PiS".
Monika Olejnik
felieton w "Gazecie Wybirczej"

Może nie doczytał redaktora Gmyza, który nie wspomniał ani razu w tekście o zamachu, pisał tylko o trotylu i że być może pochodzi on z II wojny światowej. CZYTAJ WIĘCEJ


Monika Olejnik ironicznie zauważa, że wiemy już, kto napisał scenariusz katastrofy smoleńskiej. Nie wiemy za to, "kto go zrealizował".
Monika Olejnik
felieton w "Gazecie Wyborczej"

Skoro był dynamit na pokładzie samolotu, to ktoś musiał odpalić lont. Nie zrobiono tego ani w Warszawie, ani w Smoleńsku. Być może trop prowadzi do pasażerów samolotu. Chyba że atak nastąpił z powietrza. CZYTAJ WIĘCEJ


Cały felieton w "Gazecie Wyborczej"