Kapitan Zbigniew "Gutek" Gutkowski, pierwszy Polak, który wziął udział w samotniczych regatach dookoła świata Velux 5 Oceans, teraz stawia przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie. W sobotę 10 listopada o 13.02 startuje w podobnej rywalizacji, tym razem bez przystanków. Na wodzie spędzi ponad 90 dni. O problemach, jakie czekają na oceanie, oczekiwaniach, planach na przyszłość i chorobie morskiej kapitan Zbigniew Gutkowski opowiada w rozmowie z naTemat.
Zęby już gotowe do rejsu? Jakiś czas temu widziałem pana zdjęcia z gabinetu dentystycznego.
To był tylko przegląd. Wszystko w porządku, nic nie trzeba było leczyć.
A jak z jachtem? Zostało sporo do zrobienia czy już tylko drobiazgi?
W tej chwili jacht "Energa" jest w pełni przygotowany do startu. Oczywiście zawsze się zdarza, że coś można poprawić. Jednak dzisiaj definitywny koniec przygotowań i poprawek.
Na pokładzie było ze mną jeszcze sześć osób. Byli też członkowie mojej załogi. Na miejscu zjawiliśmy się 21 października Musieliśmy nieco opóźnić start ze względu na pogodę. Przeprawa zajęła nam trzy doby, choć liczyliśmy, że uda się szybciej. Do pokonania było tylko nieco ponad 400 mil, a ta łódka może płynąć naprawdę szybko, jednak pogoda nie sprzyjała.
Ale i tak miałem jeszcze trochę czasu na sprawdzenie sprzętu. Płynę na nowym jachcie, dawnym "Hugo Boss", którego rekord dobowy przy dwuosobowej załodze wynosi 501 mil, więc jest to jedna z najszybszych jednostek na świecie.
Miał pan wystarczająco dużo czasu, żeby potrenować na tym jachcie?
Każdy jacht żaglowy działa na tej samej zasadzie, więc nie trzeba się za wiele uczyć. Po prostu trzeba się przestawić na szybszą jednostkę. A ja pływałem już na bardzo szybkich wielokadłubowcach, więc przy nich ta łódka i tak nie jest najszybsza. A jeśli chodzi o przygotowania, to myślę, że 25 lat praktyki wystarczy, żeby taki jacht obsłużyć.
A co z wyposażeniem? Na "Enerdze" jest sporo nowoczesnego sprzętu.
Tak, ale w zasadzie nie różni się on niczym od tego, co miałem na poprzednim jachcie podczas Velux 5 Oceans. Sprzęt jest ten sam, różnią się tylko kadłuby, bo tamten ma ponad 20 lat. Całe wyposażenie elektroniczne, medialne, samostery są właściwie identyczne.
Przed podjęciem decyzji o starcie w Vendée Globe rozmawiał pan z żeglarzami, którzy już startowali w tych regatach?
Oczywiście, że rozmawiałem z chłopakami, którzy już płynęli w Vendée Globe. Byłem ciekawy jak to jest żeglować na takiej trasie, ale właściwie nie dowiedziałem się niczego nowego. Mam już na swoim koncie opłynięcie świata solo z przystankami [na "Operonie" w latach 2010/2011 – red.] i bez przystanków, z załogą [na "Warcie-Polpharmie", podczas The Race w 2001 roku – red.]. Więc wszystkiego, czego dowiedziałem się od kolegów, doświadczyłem na oceanie już wcześniej. Wiem na co się piszę i czego się podejmuję.
Jakie będą największe różnice, największe trudności w porównaniu z poprzednimi dwoma rejsami okołoziemskimi?
Największe trudności pojawią się wtedy, gdy przydarzą się jakieś awarie. One mogą nawet zakończyć mój udział w regatach, bo zgodnie z przepisami, każde zawinięcie do portu, czy nawet przyjęcie jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, oznacza dyskwalifikację. Więc tak naprawdę to awarie zdecydują o wyniku końcowym. Moim i moich przeciwników.
Gdy sprzęt działa, wszystko jest okej. Ale awarie zdarzają się zawsze – to może być spięcie w elektryce, elektronika może się zawiesić, jakaś linka może się zerwać. Jest tego tak dużo, jacht jest naszpikowany różnymi urządzeniami i każde z nich może się zepsuć. Mam części zapasowe, ale nie do wszystkich elementów łodzi. Na pokład zabieram zarówno zestawy naprawcze do żagli jak i części do sprzętu – kabestanów, silnika, odsalarki, elektroniki. Niektóre systemy, jak na przykład autopilot, mają też backup, czyli wtórny system, który w razie awarii pierwszego można uruchomić, a potem próbować naprawić system podstawowy.
Jest pan pierwszym Polakiem, który wystartował w Velux 5 Oceans. W dodatku z doskonałym wynikiem. Jakie są oczekiwania co do Vendée Globe?
Moje oczekiwania?
My, kibice, pewnie chcielibyśmy widzieć pana na pierwszym stopniu podium. Jaki jest pana plan minimum?
Gdyby udało się skończyć te regaty tak, jak poprzednie, to byłoby wyśmienicie. Jednak założyłem sobie dwa cele. Po pierwsze przepłynąć ten wyścig poniżej stu dni, gdyby udało się około dziewięćdziesięciu dni, to byłby wspaniały wynik. A przede wszystkim chcę dopłynąć do mety – to jest główny cel. Jak to wszystko się skończy, zobaczymy na mecie.
Patrząc na klasyfikacje końcowe kolejnych edycji Vendée Globe widzimy, że zwycięzcy poprawiają wynik poprzednika o 3 do nawet 10 dni. To zasługa sprzętu czy klasy i przygotowania żeglarzy, którzy startują?
Przede wszystkim sprzętu. To wszystko ewaluuje, technika w żeglarstwie idzie bardzo do przodu. Pojawiają się na przykład nowe możliwości monitorowania gór lodowych. W tej edycji będziemy mogli wypłynąć na niższe szerokości geograficzne. W poprzednich edycjach to było zakazane, bo zagrożenie było zbyt duże i mogłoby się to skończyć jakąś tragedią. Natomiast w tej edycji do monitoringu jest zatrudniona wyspecjalizowana firma, z wieloletnim doświadczeniem. Dzięki temu dystans, który będziemy musieli przepłynąć jest krótszy o około 1 000 mil – oszacowano go na 24 060 mil. To daje 2–3 doby oszczędności w porównaniu z poprzednimi edycjami.
Który odcinek będzie najtrudniejszy?
Pierwszy etap, czyli wydostanie się z Zatoki Biskajskiej w okolice Azorów. Tu może być ciężko, jeśli trafimy na niż baryczny. Później zaczynają się passaty i dopływamy do Oceanu Południowego. To niezwykle trudny akwen z silnym wiatrem, dużymi falami i huraganowymi wiatrami. Tam można liczyć tylko na szczęście. Niebezpiecznie będzie także na Oceanie Indyjskim.
Jakie są największe zagrożenia? Jacht kapitana Tomasza Cichockiego właśnie tam został pokiereszowany przez trzy nachodzące na siebie fale.
Fale są różne i oczywiście trzeba na nie uważać. Ale poza nimi i wiatrem największym zagrożeniem są wieloryby. One pływają wolno i nie są w stanie ustąpić drogi tak szybko płynącej łódce. Wpadając na wieloryba można sobie uszkodzić ster czy miecz i uszkodzić jacht. Niebezpieczne są też góry lodowe, a raczej masa drobnej kry, która pływa wokół. Bo samą górę lodową widać, ale te słabo widoczne odłamki też mogą być niebezpieczne. Niestety zagrożeniem jest też cała masa śmieci, która unosi się w wodzie – drzewa, kontenery, podkłady kolejowe - to wszystko jest bardzo niebezpieczne dla żeglarzy.
Jakiś czas temu czytałem wywiad z pańską żoną, Elizą. Opisywała jak podczas Velux 5 Oceans wstawała o 6 rano, by sprawdzić najnowsze zdjęcia satelitarne. Teraz też żona będzie pana nawigowała?
Rzeczywiście Eliza na bieżąco sprawdzała doniesienia pogodowe, ale nie mogła mi ich przekazywać. Takie praktyki były zakazane podczas tamtych regat, zakazane są i teraz. Poza tym zestaw potrzebnych nam informacji mamy na jachcie. Każdy z nas dostaje prognozę na kilka dni i na tej podstawie opracowuje swoją taktykę. Moja małżonka na pewno będzie śledziła dane, ale nie jest w stanie powiedzieć mi niczego więcej ponad to, co wiem będąc na jachcie.
Ale wzorem poprzednich regat gorąca linia telefoniczna będzie?
Na pewno tak. Dużo łatwiej jest spędzić samotność mając możliwość porozmawiania przez telefon z kimś bliskim.
Właśnie – samotność. Podobno żeglarze, a szczególnie samotnicy, nie przepadają za tłumami. Pan natomiast po kolejnych sukcesach musi sobie radzić z nawałem dziennikarzy. Przyzwyczaił się pan? Nie męczy to pana?
Myślę, że to męczy każdego człowieka, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Dziś to po prostu jeden z elementów projektu. Żeglarstwo jest obecnie jednym z najdroższych, jeśli nie najdroższym, sportem. No może poza Formułą 1. Więc bez sponsorów, dużych sponsorów, nie da się dzisiaj uprawiać żeglarstwa na wysokim poziomie. Dlatego trzeba się o takiego sponsora postarać i czasami nawet stać się - nie lubię tego słowa - celebrytą. Takie są reguły gry.
Jaki jest koszt pana startu w Vendée Globe?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno marzyłby mi się większy budżet, ale ten, który mam wystarcza, ze mogę godnie reprezentować nasz kraj wśród najlepszych żeglarzy i najlepszego sprzętu jaki istnieje. Dzięki firmie Energa marzenia się spełniają. Natomiast konkretne kwoty nie jestem w stanie podać, bo to cały czas jest otwarta kwestia.
Jaki to rząd wielkości?
Proszę zajrzeć na stronę Vendée Globe. Tam są podane kwoty, które wchodzą w grę [od 1 do 2 milionów euro – przyp. red]. To są kalkulacje, ale one są prawdziwe.
Jeszcze droższą imprezą jest Volvo Ocean Race. Gdańsk chce w najbliższej edycji zostać metą jednego z etapów. Kapitan Gutkowski chciałby powalczyć w tych regatach?
Oczywiście, że tak. Przyznaję, takie marzenie chodzi mi po głowie. Volvo Ocean Race jest na pewno bardziej medialnym wydarzeniem, bo ma aż dziewięć portów przystankowych. W dziewięciu miastach buduje się wioskę regatową, gdzie są różnego rodzaju atrakcje i aktywności przygotowane przez sponsorów, co przyciąga kibiców. Jednak to bardzo drogi start, bo do tych portów przyjeżdża cała ekipa techniczna, trzeba przerzucać z miejsca w miejsce sporą grupę ludzi i sprzęt.
Zaczynał pan od niewielkich łódek i z czasem przesiadał się pan na coraz większe jachty. Zmieniały się pańskie upodobania czy przesiadał się pan na większe jednostki tylko dlatego, że musiał pan to zrobić, by wystartować w wymarzonych regatach? Jakie jednostki sprawiają panu największą przyjemność?
Przesiadam się tylko dlatego, że wymagają tego przepisy kolejnych regat, w których chce startować. W Vendée Globe wszyscy płyną na jachtach IMOCA 60. A najbardziej lubię wielokadłubowce, bo one pływają najszybciej, ale też są bardziej narażone na wywrotki i awarie. Najwięcej przyjemności sprawiało mi żeglowanie na trimaranie, ale na jednokadłubowcach też jest fajnie.
Na "Warcie-Polpharmie" podczas The Race 2000 pływał pan pod kapitanem Romanem Paszke. Macie jeszcze kontakt? Może planujecie jakiś wspólny projekt?
Oczywiście kontakt mamy, często się spotykamy. Roman realizuje swój projekt rejsu dookoła świata na katamaranie. Dotychczas raczej nie planowaliśmy wspólnych przedsięwzięć, tym bardziej, że każdy z nas jest teraz skupiony na pływaniu samotniczym. Dlatego ciężko było by nam połączyć się w jeden projekt, bo musiałby on być co najmniej dwuosobowy, a bardziej prawodopodobne byłoby stworzenie 10–12 osobowej załogi.
Po ponad stu tysiącach mil na oceanach wraca pan jeszcze na jeziora?
Oczywiście, że tak. Jeszcze na kilka dni przed wyjazdem do Anglii pływałem ze znajomymi po Mazurach. Pływanie po jeziorach jest bardzo przyjemne. Pełna rekreacja.
Jak długo nie pływał pan po Velux 5 Oceans? Jak długo odpoczywa się od wody po ponad stu dniach – oczywiście z przerwami – spędzonych na oceanie?
Po ostatnich regatach (Gutkowski chwilę się zastanawia) kolejny rejs miałem po dwóch dniach. Może wydawać się to dziwne, ale to prawda.
Naprawdę sam pan chciał popływać czy musiał pan po prostu przeprowadzić łódkę z miejsca w miejsce?
Nie, łódkę musiałem przeprowadzić później. Wtedy to był mój wybór – chciałem popływać ze znajomymi. Ja generalnie nie odczuwam jakiegoś wodowstrętu po długich rejsach. Jeszcze na "Warcie-Polpharmie" miałem taki moment, gdy wydawało mi się, że już trochę za dużo tej wody. Ale później się przyzwyczaiłem i długi rejs nie powoduje, że zaczynam mieć dosyć wody.
Odniósł pan masę sukcesów jako reprezentant Polski na wielu imprezach mistrzowskich. Później dołożył pan starty w prestiżowych regatach. Niektórzy mogliby powiedzieć: "Kurczę, ten gościu powinien schodzić na wodę tylko, żeby odpoczywać". Co pana napędza?
Jest jeszcze kilka prestiżowych imprez, w których chciałbym wystartować razem z wybitnymi żeglarzami z całego świata. Chęć rywalizacji ciągnie mnie do tego. Poza tym człowiek uczy się przez całe życie. Ja nigdy nie pływałem dla relaksu, zawsze dla treningu, dla rywalizacji. Każdemu wyścigowi towarzyszyła adrenalina. I tak mi zostało do dzisiaj. Póki mi starczy sił, będę próbował kolejnych rzeczy. Na pewno nie powiem "dość" po Vendée Globe, tylko będę rysował kolejne plany. Nie wiem jeszcze czy samotniczo, czy z załogą, czy na krótkim, czy długim dystansie. Na razie skupiam się na Vendée Globe.
Więc do nich wracając: jak wygląda wyposażenie pańskiej łodzi i prowiant, który będzie pan miał?
Będziemy żeglować po wszystkich oceanach mijając wszystkie strefy klimatyczne. Czekają nas więc upały, niskie temperatury, deszcze i burze. W związku z tym świeże jedzenie nie wchodzi w grę. Poza tym jest ono ciężkie i nie byłoby na nie miejsca. Dlatego wszyscy zawodnicy będą mieli ze sobą żywność liofilizowaną, którą po prostu zalewa się wrzątkiem. Wody też ze sobą nie bierzemy, tylko będziemy ją brać z oceanu i odsalać specjalną maszyną. Taka woda jest jałowa, nie jest zbyt zdrowa, więc dietę będę uzupełniał zestawem witamin i suplementów.
Lekarze i dietetycy wyliczyli nam nawet ilość kalorii, jaką należy spożyć. Żeglarz biorący udział w tego typu wyścigu dziennie będzie potrzebował około 6 tysięcy kalorii. Jest to potrzebne do pokrycia wydatków energii na wysiłek fizyczny, ale też walkę z wychłodzeniem organizmu.
Na ile godzin snu będzie mógł pan sobie pozwolić?
Średnia z mojego poprzedniego wyścigu to trzy godziny na dobę. Ale bardzo rzadko zdarzało się, żeby te trzy godziny były jednym ciągiem. Najczęściej wygląda to tak, że po 15–minutowej drzemce wraca się na wachtę. Wykorzystuje się na sen, na zamknięcie oczu każdą wolną chwilę. Na początku jest to dość męczące, ale jak człowiek się przyzwyczai, to da się z tym żyć.
Miewa pan chorobę morską?
Nie wiem co znaczy ten zwrot. (śmiech) Mam chyba coś nie tak z błędnikiem, bo nie odczuwam żadnych mdłości na wodzie.
Dzisiaj start do regat Vendee Globe. Na jachcie Energa w barwach Gdańska wystartuje Zbyszek Gutek Gutkowski. Trzymajmy od dzisiaj mocno za niego kciuki. Za jak najlepsze miejsce ale przede wszystkim za szczęście i żeby bezpiecznie dopłynął do mety bo to bardzo trudny i wymagający wyścig! CZYTAJ WIĘCEJ