Nie mamy polskiego mistrza świata w wadze ciężkiej. Mariusz Wach przegrał na punkty z Władimirem Kliczką. Media chwalą Polaka za ambitną postawę. I słusznie. Mało kto koncentruje się jednak na samej walce. A szkoda, bo ta była tragiczna. Niegodna walki o tytuł. Wypada chyba zacząć mówić o tym, że z boksem od kilku lat dzieje się coś złego. I jest coraz gorzej.
Doskonale rozumiem Kliczkę, że chciał takiej walki. Poza jednym trafionym ciosem z piątej rundy był całkowicie bezpieczny. Wygrałby pewnie nawet, gdyby najpierw walnął trzy piwa, a potem wyszedł boksować. Rozumiem też Wacha, bo dostał życiową szansę. Możliwość, że jego nazwisko będzie przez kilka dni w sportowych, i nie tylko, mediach odmieniane przez wszystkie przypadki. Wreszcie – za walkę zainkasował 650 tysięcy euro. Tyle w Dzierżoniowie nie płacą.
Walka? To była egzekucja
Nie potrafię natomiast zrozumieć ludzi, którzy to coś zorganizowali. Piszę to coś, bo całe widowisko miało więcej z egzekucji. Walka zakłada, że obaj zawodnicy wzajemnie się okładają. Walka jest w tenisie, gdy jeden zawodnik wygrywa w meczu 100 piłek, a drugi 70. I ten pierwszy wygrywa mecz 6:4, 6:4. W Hamburgu po 7 rundach w celnych ciosach było 98-18, a w samej ósmej rundzie było 44-3 dla Kliczki. W tenisie to byłoby szybkie 6:0, 6:0.
Walka Kliczki z Wachem:
Gdy piszę ten tekst, jest trzecia w nocy, pojedynek już dawno się skończył. Odpalam strony internetowe i widzę, że dominują nagłówki w stylu „Brawo Mariusz, postawiłeś się Władimirowi”, „Polak wytrzymał dwanaście rund”. Powszechny entuzjazm. Mało kto w ogóle zauważa, że zafundowano nam beznadziejny spektakl. Że uraczono nas „antyboksem”, na który część ludzi wydała w pay-per-view 40 złotych. Że zorganizowano walkę, która na dobrą sprawę nie miała żadnego sensu.
Nie zamierzam krytykować Wacha. Byłoby to głupie. Walczył, na ile potrafił. Pokazał dużą odporność na ciosy. Innych atutów nie pokazał, bo ich… nie posiada. Po prostu. Na 27 wcześniejszych rywali to starczało, ale żaden z nich nie nazywa się Kliczko. Kliczko, który w Hamburgu był spokojny, opanowany. Trzymał nisko ręce, bo wierzył w swoją szybkość i koordynację. Gdy Wach próbował zamachnąć się prawym, on był już dwa metry od niego. Z drugiej strony gdy Ukrainiec wyprowadzał mocny cios ten najczęściej dochodził do głowy naszego rodaka. Bo Wach nie umie robić szybkich uników i raczej już ich nie będzie umiał.
Był Rocky, ale nie było boksu
To sympatyczny i ambitny chłopak z Nowej Huty, który dostał się w tryby pewnej machiny. Machiny, która psuje ten sport. Kazano mu mówić, że może znokautować Kliczkę, to mówił. Stworzono spektakl, w którym była otoczka, w którym był Michael Buffer, pytający, czy jesteśmy gotowi na grzmoty, w którym była piękna muzyka, w którym był Sylvester Stallone, słynny Rocky Balboa. Wszystko pięknie, tylko szkoda, że nie było odpowiedniego pięściarstwa.
Wyobraźmy sobie taką sytuację w piłce nożnej. Mamy Hiszpanię – mistrza Europy i świata. I ta właśnie Hiszpania ogłasza – organizujemy mecz o tytuł, jeśli rywal okaże się lepszy, przejmuje nasze laury. Potem wybór przeciwnika. Wszyscy spodziewają się Argentyny, Brazylii, może Urugwaju, a nagle słyszą: Nowa Zelandia. Chłopcy, którzy potrafią grać w powietrzu, ale nie potrafią po ziemi. I kapitan Nowozelandczyków, mówiący w prasie: - Pokonamy ich, zneutralizujemy Iniestę. Przecież jesteśmy w stanie to zrobić. Nadchodzi mecz, do którego Hiszpania podchodzi ulgowo. Strzela jedną bramkę i potem już tylko pilnuje, by gola nie stracić.
Wach i Kliczko przed walką:
Kabaret, prawda? W futbolu takie coś media by totalnie wyśmiały. W boksie jak widać już nie. Oglądając walki jak ta, przestaję się dziwić temu, jak szybko w siłę rośnie MMA. Tam jest prawdziwa wojna, zawodnicy się okładają, nie boją się zaatakować, jest więcej ciosów. Tam też są wielkie, medialne nazwiska.
Kolejne żenujące spektakle
W bokserskiej wadze ciężkiej wielkie nazwiska były – Tyson, Lewis, Bowe, Gołota. Można wymieniać. Były też wielkie walki, które pamiętamy do dzisiaj. Teraz są bracia Kliczko, którzy już powoli będą przechodzić na sportową emeryturę. Teraz są też walki, o których najczęściej szybko zapominamy. A jak pamiętamy, to w negatywnym świetle. Bo są walki i są też wałki.
Tak zapamiętam żenujący spektakl sprzed kilku lat, kiedy podstarzały Evander Holyfield inteligentnie obijał Nikołaja Wałujewa. Wielkoluda, wyglądającego jak niedźwiedź i z taką samą „energią” poruszającego się po ringu. Już się cieszę, że wygra mądrość, technika, że 46-letni Holyfield zostanie najstarszym mistrzem w historii, a tu nagle werdykt i słyszę, że mistrzem jest ciągle Rosjanin. To kolejny bokser, z którego zrobiono gwiazdę, choć nie miał specjalnie nic do zaoferowania.
To zobaczysz końcówkę tej walki:
Smutne to jest. Smutno było też patrzeć na Sylvetra Stallone’a, który po walce Wacha z Kliczką musiał powiedzieć do kamer, że pojedynek był dobry. Gdy pokazywano go w jednej z przerw między rundami, minę miał niewyraźną.