– Tę domniemaną sensację pokazała "Gazeta Wyborcza" tylko po to, żeby uderzyć w panią premier Beatę Szydło, która tutaj przecież nie jest niczemu winna, bo także padła ofiarą tego wypadku — uważa szef rządu Mateusz Morawiecki, który w poniedziałek odniósł się do publikacji dziennika. Oficer BOR, który wiózł Szydło, wyznał "GW", że kłamał w sprawie wypadku.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.
Napisz do mnie:
natalia.kaminska@natemat.pl
Przypomnijmy, że "Gazeta Wyborcza" dotarła do oficera BOR, który w 2017 roku brał udział w wypadku kolumny wiozącej Beatę Szydło, piastującą wówczas stanowisko premiera. Piotr Piątek wyznał, że razem z resztą funkcjonariuszy złożyli fałszywe zeznania, że mieli włączone sygnały dźwiękowe. Artykuł opublikowano w zeszłym tygodniu.
Morawiecki uważa, że "Gazeta Wyborcza" atakuje Beatę Szydło
W poniedziałek odpowiadając na pytania dziennikarzy do tej publikacji odniósł się szef rządu, który uznał, iż dziennik opublikował tekst, aby uderzyć w byłą premier. Ocenił, że te doniesienia to żadna sensacja.
– Tę domniemaną sensację pokazała "Gazeta Wyborcza" tylko po to, żeby uderzyć w panią premier Beatę Szydło, która tutaj przecież nie jest niczemu winna, bo także padła ofiarą tego wypadku – stwierdził Mateusz Morawiecki.
– Zamiast współczucia jest kolejna agresja i atak na panią premier. Uszanujmy to, że ta sprawa toczyła się przed sądem, i sąd określił już jakiś czas temu, że rzeczywiście była tam najprawdopodobniej taka nieprawidłowość — to się zdarza. Człowiek jest tylko człowiekiem — mówił.
Jak dodał, współczuje wszystkim, którzy brali w tamtym wypadku udział. – Na czele z panią premier, z kierowcą, który brał udział, z oficerami ówczesnego Biura Ochrony Rządu — wymienił.
Zdumiewające wyznanie oficera BOR ws. wypadku Szydło
Dodajmy, że do wypadku doszło w lutym 2017 roku w Oświęcimiu. Kierujący seicento Sebastian Kościelnik chciał skręcić z ul. Powstańców Śląskich w ul. Orzeszkowej. Manewr mu się nie udał, gdyż na jego drodze znalazła się kolumna trzech limuzyn eskortujących premier Beatę Szydło do jej domu w Brzeszczach.
Będący na szczycie rządowej kolumny samochód minął kierowcę seicento, jednak auta, w którym jechała Szydło, Kościelnik nie zauważył. Wskutek uderzenia opancerzone audi A8 wpadło na drzewo. Szydło oraz jej adiutant oficer Biura Ochrony Rządu zostali poszkodowani w wypadku.
Jak przekazał "GW" mec. Ryszard Kalisz, do którego zgłosił się chorąży Piotr Piątek, emerytowany funkcjonariusz SOP (następcy BOR) chce ujawnić prawdę.
– Pan Piotr Piątek zdecydował się na publiczne ujawnienie faktycznych okoliczności wypadku w Oświęcimiu. Chce żyć w prawdzie. Jego postawa jest wyrazem skruchy związanej ze złożeniem nieprawdziwych zeznań, wyrzutów sumienia spowodowanych świadomością, że oskarżona o spowodowanie wypadku została niewłaściwa osoba – powiedział prawnik.
"Wyborczej" udało się też dotrzeć do samego Piątka, który wyznał, dlaczego zdecydował się powiedzieć prawdę właśnie teraz. – Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć – tłumaczył.
Kluczowe znaczenie dla sprawy od początku miało to, czy rządowa kolumna miała włączone sygnały dźwiękowe – to miało przesądzać o tym, czy można ją było uznać za uprzywilejowaną, a w rezultacie także o winie Kościelnika.
20-letni kierowca przed sądem oraz w wywiadach z mediami twierdził, że samochody rządowe nie poruszały się wówczas na sygnale. Tak samo mówiły osoby wychodzące z ośrodka terapii odwykowej w Oświęcimiu, które były świadkami wypadku.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut