"Gazeta Wyborcza" dotarła do oficera BOR, który w 2017 roku brał udział w wypadku kolumny wiozącej Beatę Szydło, piastującą wówczas stanowisko premiera. Piotr Piątek wyznał, że razem z resztą funkcjonariuszy złożyli fałszywe zeznania, że mieli włączone sygnały dźwiękowe.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Napisz do mnie:
maja.mikolajczyk@natemat.pl
Wypadek samochodowy Beaty Szydło w Oświęcimiu
Do wypadku doszło w lutym 2017 roku w Oświęcimiu. Kierujący seicento Sebastian Kościelnik chciał skręcić z ul. Powstańców Śląskich w ul. Orzeszkowej. Manewr mu się nie udał, gdyż na jego drodze znalazła się kolumna trzech limuzyn eskortujących premier Beatę Szydło do jej domu w Brzeszczach.
Będący na szczycie rządowej kolumny samochód minął kierowcę seicento, jednak auta, w którym jechała Szydło, Kościelnik nie zauważył. W skutek uderzenia opancerzone audi A8 wpadło na drzewo. Szydło oraz jej adiutant oficer Biura Ochrony Rządu zostali poszkodowani w wypadku.
Jak przekazał "GW" mec. Ryszard Kalisz, do którego zgłosił się chorąży Piotr Piątek, emerytowany funkcjonariusz SOP (następcy BOR) chce ujawnić prawdę.
– Pan Piotr Piątek zdecydował się na publiczne ujawnienie faktycznych okoliczności wypadku w Oświęcimiu. Chce żyć w prawdzie. Jego postawa jest wyrazem skruchy związanej ze złożeniem nieprawdziwych zeznań, wyrzutów sumienia spowodowanych świadomością, że oskarżona o spowodowanie wypadku została niewłaściwa osoba – powiedział prawnik.
"Wyborczej" udało się też dotrzeć do samego Piątka, który wyznał, dlaczego zdecydował się powiedzieć prawdę właśnie teraz. – Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć – tłumaczył.
Nie było włączonych sygnałów dźwiękowych?
Kluczowe znaczenie dla sprawy od początku miało to, czy rządowa kolumna miała włączone sygnały dźwiękowe – to miało przesądzać o tym, czy można ją było uznać za uprzywilejowaną, a w rezultacie także o winie Kościelnika.
20-letni kierowca przed sądem oraz w wywiadach z mediami twierdził, że samochody rządowe nie poruszały się wówczas na sygnale. Tak samo mówiły osoby wychodzące z ośrodka terapii odwykowej w Oświęcimiu, które były świadkami wypadku.
Te relacje po latach potwierdza chor. Piątek, który jechał w pierwszym aucie w kolumnie. Zdaniem oficera BOR ograniczono się do sygnałów świetlnych ze względu na kwestie wizerunkowe.
– Żeby ludzie nie widzieli, że władza "się wozi i panoszy". Za każdym razem, gdy jeździłem do domu pani premier, nie włączaliśmy syren. Jechaliśmy po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji – powiedział "GW".
"On zarządził, jak mamy mówić"
Chor. Piątek przyznał, że był przez swoich szefów nakłaniany do składania fałszywych zeznań.
– Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta – tłumaczy na łamach "GW".
Sugestie na temat składania zeznań przekazał mu z kolei dowódca zmiany.– On zarządził, jak mamy jechać i jak mamy mówić... To nie było mówione wprost. Raczej "Piotrek, wiesz jak było", "wiesz, jak będzie dobrze dla nas", "wiesz, jak mówić" – relacjonował.
Zdaniem mec. Pocieja, ujawnione przez oficera BOR informacje mogą mieć kluczowe znaczenie dla rozstrzygnięcia procesu o winie za spowodowanie wypadku. Jeśli sygnałów dźwiękowych faktycznie nie było, odpowiedzialność nie spada jedynie na Sebastiana, ale także na kierowcę BOR.
Kontrowersje wciąż wzbudza fakt, co dzieje się z rządowym audi Beaty Szydło. Luksusowy samochód wciąż stoi na policyjnym parkingu. "Każdy rok 'postoju' to znaczna utrata wartości auta nabytego za 2,5 mln" – zauważył na Twitterze Krzysztof Brejza.