Prof. Marek Migalski w Nowym Roku ma dla sympatyków opozycji dwie wiadomości. Zła: 2022 będzie polityczną jazdą bez trzymanki. Dobra: wszystko dlatego, że układ rządowy się rozkłada. W wywiadzie naTemat neuropolitolog mówi, czego spodziewa się w nadchodzących miesiącach i czy dojdzie do przyspieszonych wyborów.
Prof. Marek Migalski: Będzie to czas degeneracji i gnicia. Prawo i Sprawiedliwość już właściwie nie rządzi, tylko administruje krajem – i robi to we własnym interesie, a nie w interesie Polek i Polaków. Rewolucja PiS–u już się skończyła, a Nowy Ład to jej łabędzi śpiew.
2022 będzie strasznym rokiem w polskiej polityce.
Strasznym?
PiS tonie i za wszelką cenę próbuje utrzymać się na wodzie. Robi to, co każdy tonący – gwałtownie macha rękami. Dlatego w nadchodzących miesiącach spodziewam się zaostrzenia już i tak brutalnej walki politycznej. Dojdzie do solidnego przyspieszenia.
PiS na sterydach?
Albo do kwadratu. W grę wchodzą nie tylko kolejne projekty ideologiczne i walka z Unią Europejską, ale i aresztowania polityków opozycji.
Zjednoczona Prawica będzie chciała w ten sposób odwrócić uwagę społeczeństwa od rosnącej inflacji i wszechobecnej drożyzny. Gdy ubywa chleba, władza musi iść w igrzyska.
A co będzie się działo w partii?
Wewnętrznie to będzie trudny czas dla PiS. Posłowie są coraz bardziej świadomi tego, że to już ich ostatni pełny rok u władzy. Nasilą się wojny różnych frakcji.
Parlamentarzyści z tylnych ław zrozumieją, że nie załapią się do Sejmu, gdy poparcie dla PiS spadnie do około 30 proc.
Napięcie na linii Solidarna Polska – PiS też wzrośnie. Coraz bardziej dojmujące jest poczucie, że zbliża się koniec rządów PiS. Podkreślam: nie koniec PiS, lecz koniec rządów PiS.
Powinniśmy się spodziewać przyspieszonych wyborów?
Skrócenie kadencji jest możliwe, ale nie przesądzone. Jarosław Kaczyński sam nie wie, czy chce dalej tak trwać, czy to wszystko przeciąć. W interesie opozycji jest natomiast dalsze gnicie PiS-u i planowe wybory w 2023 roku.
Władza właśnie zaczęła ponosić konsekwencje swoich fatalnych rządów. PiS słabnie. Przerwanie tego procesu przedterminowymi wyborami byłoby prezentem dla PiS ze strony opozycji. Podaniem dmuchanego kraba tonącej władzy, by nawiązać do znanego zdjęcia prezydenta.
Opozycji opłaca się, by w momencie głosowania PiS było jak najbardziej pokiereszowane. Szalę może przechylić już 10 proc. wyborców Prawa i Sprawiedliwości.
Nie chodzi nawet o to, by przerzucili głosy na Hołownię – wystarczy, że zniechęceni inflacją, drożyzną i masowym umieraniem na COVID-19, nie pójdą na wybory. Wtedy z 35 proc. poparcia dla PiS robi się 32 proc. To wystarczy, by opozycja odsunęła PiS od władzy.
Myśli pan, że opozycja pójdzie do wyborów w jednym bloku?
To rozwiązanie mało atrakcyjne dla wyborców, co pokazały ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego. Koalicja Europejska poniosła spektakularną porażkę. Lista od Czarzastego do Giertycha była zbyt szeroka. Wyborcom prawicowym przeszkadzał na niej Cimoszewicz, a lewicowym Sikorski.
Bardziej realistyczne są dwa inne scenariusze. Pierwszy: wszystkie partie idą osobno, ale w sumie dostają większe poparcie niż PiS. Drugi, gamechanger: opozycyjna centroprawica, czyli Koalicja Obywatelska, Polska 2050 i PSL, startuje z jednej listy i pokonuje PiS.
A co z Nową Lewicą?
Dla centroprawicowej koalicji – można ją roboczo i mało seksownie nazwać EPP Plus – nie ma znaczenia, czy Lewica się dostanie do Sejmu, czy nie.
W 2015 roku brak Lewicy w Sejmie wzmocnił PiS.
Tak, dał mu 51 proc. mandatów poselskich, bo „zmarnowane” głosy wyborców Lewicy przeszły na zwycięską Zjednoczoną Prawicę. Tak działa metoda d’Hondta.
Ale w tym przypadku – gdyby centroprawicowa koalicja pokonała PiS – brak Lewicy w parlamencie przełożyłby się na większą liczbę posłów Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050 i PSL.
Tak rozumiem ostatnie ataki Donalda Tuska na Lewicę – nie jest zainteresowany tym, żeby dostała się do Sejmu. Kalkuluje w ten sposób: jeśli Lewica przekroczy próg wyborczy – super, lewicowi posłowie wzmocnią nowy rząd. Jeśli zaś Lewica się nie dostanie – też fajnie, zwycięska EPP Plus będzie jeszcze silniejsza.
Na krótko przed wyborami oczekuję spektakularnych transferów z Nowej Lewicy. Wystarczy, że Tusk pozyska 2–3 znane nazwiska, by centroprawicowa lista stała się bardziej akceptowalna dla wyborców Lewicy.
Zjednoczona Prawica wystartuje razem czy osobno?
Wszystko wskazuje na to, że partie Ziobry i Kaczyńskiego szykują się na osobny start. Świadczy o tym konsekwentne podkreślanie odrębności obu formacji.
Jeśli Kaczyński będzie wiedział, że przegra wybory, nie będzie list Zjednoczonej Prawicy. Ziobro porzucony przez prezesa PiS pójdzie pod lód albo będzie musiał się dogadać z Konfederacją. Kaczyński zaś wpuści na arkę – biorące miejsca – swoich najwierniejszych ludzi, by z nimi przetrwać do 2025 roku, kiedy będzie mógł walczyć o prezydenturę dla kogoś ze swoich ludzi i nadal zachować rząd.
Co ważne: w przypadku samodzielnego startu PiS, przewaga zwycięskiej koalicji opozycyjnej byłaby jeszcze większa niż obecnie w sondażach, bo dziś badają one poparcie dla ZP, a nie samego PiS.
Mówi pan, że rząd Zjednoczonej Prawicy zaczyna ponosić konsekwencje swojej polityki. Dlaczego dopiero po 6 latach?
Ci, którzy mieli się zniechęcić łamaniem zasad demokracji, niszczeniem wolnych mediów i osłabianiem pozycji Polski na świecie, już od lat na PiS nie głosują. Przy obozie władzy trwali ludzie wdzięczni za transfery socjalne i dowartościowanie symboliczne.
Tymczasem coraz wyraźniej widać, że w obu tych wymiarach Zjednoczona Prawica poniosła klęskę. Część wyborców PiS już to sobie przeliczyła i wynik bardzo im się nie podoba: jedną ręką PiS daje 500 plus, a drugą zabiera 2000 minus, bo rachunki i inflacja rosną.
Pozostaje sfera godnościowa.
Ale i tu widać porażkę. Zamiast wstawania z kolan jest zabieranie pieniędzy ofiarom przestępstw, by kupić za nie Pegasusa i śledzić opozycję. Po stronie rządu są takie postaci, jak polityk żerujący na śmiertelnie chorych dzieciach. Do części wyborców PiS dotarło, że rządzi nimi „najgorszy sort”. Czują się wystrychnięci na dudka.
Sympatycy PiS mają się przejąć Pegasusem?
Nie, tu nie chodzi o współczucie wobec ofiar inwigilacji, ale o to, komu odebrano pieniądze wydane na Pegasusa – a więc np. bitym kobietom i molestowanym dzieciom.
Poza tym, dla części wyborców PiS może być problemem, że sami mogą być podsłuchiwani. Władza może ich podglądać, gdy kochają się z kochanką, zwierzają się lekarzowi z chorób lub popełniają jakieś małe grzeszki.
Jeśli opozycji uda się pokazać, że nie chodzi tylko o te trzy inwigilowane osoby – Brejzę, Giertycha i Wrzosek – to może zrobić PiS–owi jeszcze większy kłopot.
Weto prezydenta dla projektu anty–TVN to część większego planu Kaczyńskiego czy ewakuacja Dudy z tonącego okrętu? A może coś jeszcze innego?
Weto Dudy to dowód na to, że nawet on widzi, że ten układ się rozkłada. Duda woli zrobić – proszę tu nie popełnić literówki – łaskę Amerykanom niż Kaczyńskiemu.
Wie, że Amerykanie nigdy by mu tego nie wybaczyli, a 2025 rok, czyli koniec jego drugiej kadencji, byłby też zakończeniem jego kariery. Szanse na lukratywne wykłady, stypendia czy wyjazdy, a więc to, na czym zarabiają byli prezydenci, spadłyby do zera. A poza tym wisiałaby nad nim groźba stanięcia przed Trybunałem Stanu.
Duda pozwala sobie na pewną niezależność, bo Kaczyński słabnie. A jeśli ktoś tak niesamodzielny i niedojrzały emocjonalnie jak Duda może sobie pozwolić na lekceważenie Kaczyńskiego, to znaczy, że każdy może. To czytelny sygnał dla posłów PiS: "ratuj się kto może".
Chciałby pan złożyć życzenia noworoczne sympatykom opozycji?
Wolę im powiedzieć coś optymistycznego: ten rząd ma przed sobą najwyżej 20 miesięcy.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut