"Psujesz rynek" – słyszą często młodzi ludzie, którzy godzą się pracować za mniejsze pieniądze. Bezpłatne staże i wykonywanie zleceń za pół darmo to sól w oku profesjonalistów, którzy mają określone, często wysokie stawki. Czy osoba godząca się na małe pieniądze lub pracę za darmo, psuje rynek, czy walczy o swoje miejsce na nim?
Dziś każdy może być studentem, a uczelnie to fabryka bezrobotnych. Jeśli ktoś ma większe ambicje niż proponowanie klientom "a może frytki do tego", często decyduje się na pracę za dużo mniejsze pieniądze, niż w popularnym fast foodzie. Wykształcenie nie robi dziś na nikim żadnego wrażenia. Brak doświadczenia i młody wiek oznaczają często, że naszą najmocniejszą stroną dla pracodawcy jest nasza cena. Niska cena.
Problem "psucia rynku pracy" nie dotyczy jedynie studentów czy absolwentów wyższych uczelni. Na jedynym z forów można przeczytać wpis doświadczonego pracownika branży transportowej:
dlczego młodzi kierowcy psują nam starym i doświadczonym szoferą rynek pracy?i godzą sie jeżdzić za 2800zl do 3 tys na miesiąć !!! to jest paranoja troche więcej szacunku ludzie dla samego siebie i własnej rodziny!!! [Pisownia oryginalna]
Syty głodnego nie zrozumie. To, co dla doświadczonego pracownika jest brakiem szacunku do samego siebie, dla młodego człowieka jest szansą na pracę. Kluczową sprawą jest bowiem to, jak wiele osób może wykonywać dany zawód. O ile informatyk nie musi walczyć o zatrudnienie, bo to pracodawcy walczą o niego, to kierowca czy PR-owiec musi być bardziej konkurencyjny niż inni.
"Dumą się nie najem i nie zapłacę czynszu"
Trudno dziwić się doświadczonym fotografom, stylistkom, grafikom, że irytują ich stawki pobierane przez początkujących. Wykonywanie pracy za małe pieniądze odbija się bowiem na całej branży, również na tych początkujących osobach, gdy już znajdą dla siebie miejsce. Nikt jednak nie będzie chciał nawet z nimi rozmawiać, jeśli bez doświadczenia zażyczą sobie stawek zbliżonych do rynkowych. Ale to z pewnością nie interesuje zawodowców, którzy muszą wyżywić rodzinę i zapłacić ratę kredytu. Trudno też konkurować im ze studentami utrzymywanymi często przez rodziców.
– Student poprowadzi firmowego Facebooka za 150 zł miesięcznie, a profesjonalista za 1000. Ja zaś robię to za około 350 zł – mówi nam 26-letnia mieszkanka Krakowa, próbująca swoich sił w public relations. Ania ma za sobą już kilka stażów. Zdarzyło jej się kiedyś pracować przez miesiąc za darmo, co jej się wówczas opłaciło. Po miesiącu dostała umowę i niezłe pieniądze. – Nie jestem już studentką, od pół roku działam jako freelancer. Jedyne na co mogę sobie pozwolić, to praca za nieco wyższą stawkę niż studenci – przyznaje Ania. Zdaje sobie sprawę, że "psuje rynek". Jak twierdzi, nie może się unosić dumą, bo "dumą się nie naje, ani nie zapłaci czynszu".
– Moją szansą na to, aby zarabiać więcej jest to, że ktoś doceni jakość mojej pracy. Zauważy, że pracuję lepiej niż stażysta, choć niekoniecznie taniej. To jest moja karta przetargowa. Pierwszym argumentem w dyskusji z pracodawcą jest zawsze cena. Dopiero później po rozpoczęciu pracy ktoś ma szansę zobaczyć, że pracuję lepiej od innych – twierdzi Ania z Krakowa.
Ludzie, którzy znaleźli już swoje miejsce na rynku pracy często dają rady swoim młodszym kolegom, aby nie dawali się robić w konia. Mówią, iż należy sprawdzać rynkowe statki, by nie wkładać komuś pieniędzy do kieszeni. – Wszyscy wiedzą o tym, że nie należy tego robić. Ale PR jest branżą, do której wiele osób chce wejść i każdy ma do tego prawo – mówi Ania, która wyrabia sobie obecnie kontakty. Ma nadzieję, że jej się to opłaci i zaprocentuje w przyszłości.
"Ps. Znaleźliśmy kogoś za 1200 zł."
Ania ma już spore doświadczenie w branży PR, lecz nie przyszło ono łatwo. Wspomina jedną z rozmów kwalifikacyjnych. – To było naprawdę świetne spotkanie. Czułam, że dobrze mi idzie, podobało im się moje CV, ja też czułam, że to praca, którą chciałabym wykonywać. Atmosfera była sielankowa, dopóki nie powiedziałam, że chcę zarabiać 2500 zł na rękę. Pracodawca miał taką minę, jakbym zabiła kogoś z jego rodziny – wspomina ubiegająca się o pracę Ania.
Rozmowa zakończyła się standardowym "odezwiemy się". Zgodnie z umową, po dwóch tygodniach przyszła odpowiedź. List był niezwykle optymistyczny, pełen komplementów i nadziei na współpracę w przyszłości. Niestety, Ania nie dostała tym razem pracy. W liście umieszczono postscriptum: "Znaleźliśmy kogoś, kto będzie wykonywał te same obowiązki za 1200."
Nie dajcie się wykorzystywać!
Problem "psucia rynku" jest widoczny we wszystkich branżach kreatywnych. Pozornie, zawody te może wykonywać każdy, kto ma odrobinę talentu i sprzęt do pracy (aparat fotograficzny, komputer, instrument). Zawodem, który szczególnie narażony jest na darmową konkurencję amatorów, jest branża fotograficzna.
– Ci ludzie psują rynek i jest to bez wątpienia złe – mówi zawodowy fotoreporter Stanisław Leszczyński. – Dziś każdy może sobie kupić cyfrówkę i dorabiać. Zwłaszcza jak jest się na utrzymaniu rodziców. Problem w tym, że ci ludzie dają się wykorzystywać. Nie są świadomi, ile warta jest ich praca. Nie podpisują umów z pracodawcami lub pracują zupełnie za darmo w zamian za portfolio – mówi Stanisław Leszczyński.
Fotoreporter ma jednocześnie świadomość, jakie szanse ma młody człowiek bez portfolio, aby dostać płatną pracę. – Absolutnie żadnej. Jeśli chodzi o rynek prasowy, jest to wręcz niewykonalne. Nie ma szans, jeśli nie pracuje się za darmo. To praca dla bardzo specyficznych ludzie, z określonymi umiejętnościami, mogącymi pracować w określonych warunkach – zauważa Leszczyński.
Według fotoreportera, jedyną drogą do zmiany obecnego stanu rzeczy jest uświadamianie kolegów po fachu. – Robimy to na dwa sposoby. Przede wszystkim robimy to bezpośrednio. Przecież spotykamy się z nimi na co dzień. Mówimy, chłopaku, w ten sposób nigdy nie wejdziesz na rynek pracy. To nie jest tak, że popracujesz za darmo, a potem będzie ci się już dobrze żyło – mówi Leszczyński.
Drugim sposobem, są akcje mówiące o problemie, prowadzone za pośrednictwem internetu. Tam namawia się młodych fotografów, aby nie pracowali za darmo, a starali się negocjować niższe ceny. Jeśli zbierają materiały do portfolio, prosi się ich, aby robili zdjęcia dla znajomych, a nie dawali ogłoszenia. Tymczasem w sieci pełno jest reklam typu "zrobię zdjęcia w zamian za portfolio".
Dla polskich przedsiębiorców liczy się doraźny zysk
Doradca z zakresu zarządzania zasobami ludzkimi Violetta Rymszewicz twierdzi, że na problem trzeba spojrzeć od innej strony. – Tu nie chodzi o konflikt pokoleń, jak mogłoby się wydawać. Rzeczywisty problem dotyczy jakości usług. Z punktu widzenia pracodawcy, korzyść jest wiadoma. Polscy przedsiębiorcy nastawiają się na szybki zysk, oszczędności, czyli wszystkim tym, co doraźne. Jeśli pracodawcy nie zależy na jakości, a jedynie na cenie, to nie warto się z taką firmą wiązać – twierdzi Rymszewicz.
Violetta Rymszewicz zwraca uwagę na różnice w etyce pracy między Polską, a chociażby Japonią czy Chinami. – Tam ludzie potrafią jedną rzecz i próbują udoskonalać ją latami, aby dojść do perfekcji. Polacy zaś nastawiają się na szybki zysk. Właściciel restauracji w Europie Zachodniej prowadzi ją kilkadziesiąt lat. Na starość oddaje ją synowi lub córce. Przez całe życie dba o tę restauracje i stara się ją udoskonalić. W Polsce zaś myśli się o tym, aby w jak najkrótszym czasie otworzyć tych restauracji jak najwięcej – twierdzi ekspertka.
Psucie rynku jest błędem. Ale nie zawsze
Rynek psują nie tylko darmowi lub tani pracownicy, ale też pracodawcy. Swoistym paradoksem jest wprowadzenie odpłatnych staży. Kilka lat temu pojawiły się w sieci ogłoszenia, o możliwości odbycia stażu dziennikarskiego w TVN-e. Choć organizatorzy tłumaczyli, że nie jest to staż, a jedynie możliwość dodatkowych praktyk, niż oferuje uczelnia. Za "kurs" trzeba było zapłacić 2000 zł.
Informacja ta odbiła się bardzo dużym echem w środowisku dziennikarskim. Świat, w którym młody człowiek chcący uczyć się zawodu dowiaduje się, że musi za swoją pracę zapłacić, okazuje się być niezwykle brutalny. Trudno później dziwić się, że darmowy staż w dobrej firmie traktowany jest jak wygrana na loterii.
Trudno jest rozsądzić, czy praca za darmo lub za niewielkie pieniądze jest błędem. Każda sytuacja jest indywidualna. Trzeba zawsze przemyśleć, co tak naprawdę daje mi dana praca. – Problem polega na na braku planowania kariery. Jeśli decydujesz się na staż, pracę wolontariacką lub pracę za niewielkie pieniądze, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy dana praca da mi możliwość zdobycia konkretnych, unikalnych umiejętności. Czy praca ta da mi wartościowe referencje na przyszłość, które otworzą przede mną następne drzwi – radzi Violetta Rymszewicz.
Ekspertka twierdzi, że często zdarza się, że decyzje młodych ludzi faktycznie są jedynie psuciem rynku pracy. – Gdy nasza praca za niskie stawki daje doraźny i nieprzemyślany zysk, to trudno taką decyzję pochwalać. Skutki przyjmowania byle jakiej pracy za kiepskie pieniądze będą do nas wracać przez całe życie – ostrzega.
Czytaj także: Mają prawie 30 lat i znów mieszkają u mamy. To niedojrzałość, czy realia rynku pracy?
Jeśli pracodawcy nie zależy na jakości, a jedynie na cenie, to nie warto się z taką firmą wiązać
Stanisław Leszczyński
Fotoreporter
Problem w tym, że Ci ludzie dają się wykorzystywać. Nie są świadomi, ile warta jest ich praca. Nie podpisują umów z pracodawcami lub pracują zupełnie za darmo w zamian za portfolio.