Czy jeśli Zachód nie będzie chciał umierać za Kijów, to będziemy musieli umierać za Warszawę? – Jeszcze tydzień temu uznałbym to pytanie za abstrakcyjne. Powiedziałbym, że żyjemy w innych czasach. Ale teraz... czasy są niestety znowu te same – mówi naTemat.pl prof. Piotr Osęka, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Anna Dryjańska: Czy słusznie włącza mi się historyczne PTSD? Wojna Putina z Ukrainą uruchamia cały szereg skojarzeń z napaścią Hitlera na Polskę.
Prof. Piotr Osęka: Niestety tak. Tych podobieństw jest bardzo wiele. Im bardziej człowiek wnika w dynamikę wydarzeń w ostatnich miesiącach przed wybuchem II wojny światowej, tym więcej znajduje elementów wspólnych ze współczesnością.
Co mówił Hitler, gdy szykował grunt do napaści na kolejne kraje? Pozował na gołąbka pokoju. Z troską pochylał się nad interesami mniejszości niemieckiej, rzekomo krzywdzonej w ościennych krajach na skutek "wersalskiego poniżenia", jak nazywał traktat pokojowy po I wojnie światowej.
Oficjalnie Hitler nie chciał konfliktu, agresji, inwazji – chciał tylko naprawić niesprawiedliwości historyczne.
To samo słyszymy teraz od Putina, który rozpętał wojnę w Ukrainie pod hasłem niesienia pokoju i osłaniania ludności cywilnej.
Obecnie dyktatorzy zawsze rozpoczynają wojny pod hasłem "Musimy się bronić". Nie chcą wyglądać jak bandzior w ciemnym zaułku, który wyciąga nóż i każe oddać portfel. Nikt nie mówi wprost "Chcemy wam zabrać".
We wrześniu 1939 roku, gdy trwał już atak III Rzeszy na Polskę, podobną fałszywą troską wykazał się Stalin.
Tego, co zrobił naszemu krajowi, nie przedstawiał jako agresji – zajął część Polski, uzasadniając to obroną mniejszości białoruskiej i ukraińskiej.
Retoryka w roku 1939 i 2022 jest bardzo podobna.
Są jeszcze jakieś podobieństwa?
Ukraina została zaatakowana jak Polska: ze wszystkich stron. Uderzono w ludność cywilną, rozpoczęto bombardowania. Oczywiście podczas II WŚ skala była większa.
Jest jeszcze bardzo znacząca cecha wspólna: przekonanie Zachodu, że trzeba iść na ustępstwa, nie drażnić Hitlera/Putina, bo jak mu się da, co chce, to się uspokoi. A jeśli znowu będzie zły, dać mu coś jeszcze. Podobne jest łudzenie się, że ten apetyt dyktatora można raz na zawsze zaspokoić.
Podczas II wojny światowej jeden z francuskich posłów powiedział, że Francuzi nie chcą umierać za Gdańsk. Na razie wygląda na to, że tylko Ukraińcy chcą umierać za Kijów.
Gdyby Wielka Brytania i Francja wypełniły swoje zobowiązania sojusznicze z Polską i w 1939 roku weszły z wojskami do Niemiec, to wojna skończyłaby się w kilka miesięcy, a nie w kilka lat. Byłyby ofiary, ale nie na tak gigantyczną skalę.
Zdecydowanie nie, tu podobieństwa się kończą. NATO powstało na bazie nauczki, którą wyciągnęliśmy z II wojny światowej: dwustronne sojusze są słabą gwarancją bezpieczeństwa. Gdy przychodzi co do czego, trudno je uruchomić, a nawet gdy to się dzieje, to reakcja jest zbyt późna.
Wielka Brytania i Francja w końcu częściowo spełniły swoje obietnice dane Polsce, ale niewiele nam z tego przyszło. W krytycznych tygodniach września brytyjskie i francuskie wojska utknęły na zachodniej granicy Rzeszy, dbając, by nie wykrwawiać własnych armii.
Ta zwłoka i asekuracja nie oszczędziły przelanej krwi – jak pokazuje historia, było wręcz przeciwnie.
NATO to sojusz wielostronny, który ma bronić swoich członków w przypadku ataku. Decyzja o tym, by rozpocząć kontratak, jest bardziej scentralizowana, nie wymaga negocjacji i zgody wszystkich państw. Jest tu pewien protokół, automatyzm.
Czyli zupełnie inaczej niż w przypadku sankcji Unii Europejskiej, które muszą być przyjmowane jednogłośnie, bo zamiast Stanów Zjednoczonych Europy mamy zbiór państw narodowych.
Tak, jednak warto też dodać, że artykuł 5 Traktatu północnoatlantyckiego poza 11 września nigdy nie został sprawdzony w działaniu. Przede wszystkim nie było sytuacji, gdy jakieś państwo NATO zostało zaatakowane przez armię innego kraju.
Jest jeszcze jedna ważna różnica między wojną Putina i wojną Hitlera: teraz istnieje broń nuklearna. W 1939 roku można było sobie wyobrazić wojnę między największymi potęgami, która dla jednych skończy się druzgocącą klęską a dla innych pełnym zwycięstwem.
Teraz mocarstwa nuklearne trwają w klinczu, znanym jako MAD, czyli mutual assured destruction – wzajemnie zagwarantowane zniszczenie. W wojnie atomowej są sami przegrani.
Właśnie użyciem broni nuklearnej zagroził Putin, jeśli NATO lub któreś z państw wyśle żołnierzy, by pomóc Ukrainie.
Gen. Polko mówi, że nie można dać się zastraszyć i trzeba pokazać Kremlowi, że też mamy atomówki, bo groźba nuklearna nie zniknie, gdy Putin podbije Ukrainę. Wręcz przeciwnie: będzie nadal jej używał, napadając kolejne kraje.
To jest trochę jak w grze w cykora. Kierowcy dwóch aut pędzą na zderzenie czołowe. Przegrywa ten, który pierwszy skręci. Jeśli nie zrobi tego żaden, giną obaj. Tak wygląda dyplomacja ery nuklearnej.
Czy Putin jest współczesnym Hitlerem?
Można powiedzieć, że Putin wchodzi w buty Hitlera. Mam jednak wątpliwości w sprawie wspólnej motywacji obu dyktatorów. Hitler realizował swoje imperialistyczne zapędy – to jasne.
Nadworni komentatorzy Putina też przedstawiają jego działania jako realizację projektu imperialnego, powrót do potęgi Rosji z początku XIX wieku, z czasów Kongresu Wiedeńskiego. Ale mnie wojna Putina wygląda bardziej na grę skierowaną do wewnątrz, na próbę wyprzedzenia przewrotu pałacowego, który wydarzył się kilka razy w ZSRR i po jego upadku.
Podczas pandemii Putin wypadł bardzo słabo – podczas gdy Łukaszenka czy Trump śmiali się z wirusa, prezydent Rosji schował się w czterech ścianach, a ze współpracownikami rozmawiał przez śluzy. Tym atakiem na Ukrainę Putin może próbować odbudować swój wizerunek.
Do hipotezy, że wojna w Ukrainie służy raczej do wewnętrznych rozgrywek na Kremlu, skłania mnie też sytuacja, gdy Putin, na kilkadziesiąt godzin przed atakiem, publicznie upokorzył swojego szefa wywiadu.
Podczas konferencji prasowej cały czas z lubością poprawiał tego jąkającego się, przestępującego z nogi na nogi człowieka, jak kiepskiego ucznia. Takich rzeczy nie robi się, gdy chce się pokazać siłę kraju, ale w kraju.
Jeśli Zachód nie będzie chciał umierać za Kijów, to będziemy musieli umierać za Warszawę?
Jeszcze tydzień temu uznałbym to pytanie za abstrakcyjne. Powiedziałbym pani, że żyjemy w innych czasach. Ale teraz... Czasy są niestety znowu te same.
Dlaczego Putin miałby się zatrzymać po Ukrainie? Przecież Hitler nie zatrzymał się po Czechosłowacji. Najpierw Rosja sięgnęłaby pewnie po kraje bałtyckie: Litwę, Łotwę, Estonię. Są bliżej, są małe i przed 1990 stanowiły część ZSRR.
Myśli pan, że Zachód wyciągnie wnioski z historii?
Nie wiem. Bardzo bym chciał, żeby tak było.
Liczę też na to, że otoczenie Putina, czyli o pokolenie od niego młodsi 40– i 50–letni oligarchowie i "siłowicy", nie będą chcieli spędzić reszty swego życia w jakimś bunkrze pod Uralem, tylko nadal na Lazurowym Wybrzeżu i wypadach na zakupy w Paryżu.
Może tam w Moskwie się opamiętają i wymienią Putina, zanim wciągnie ich w sytuację bez wyjścia. Historia nas uczy, że śmierć w bunkrze to bardzo podły koniec.