Kariera Leonardo DiCaprio nieprzerwanie trwa od niemal 40 lat (!). Chociaż filmografia aktora wypełniona jest praktycznie samymi dobrymi lub bardzo dobrymi tytułami, nie zawsze mógł liczyć na docenienie Amerykańskiej Akademii Filmowej. "Nie patrz w górę", czyli ostatni film, w jakim zagrał, został nominowany do Oscara w czterech kategoriach, jednak jego rola i tym razem została pominięta.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Leonardo DiCaprio międzynarodową sławę zdobył dzięki roli Jacka Dawsona w "Titanicu" Davida Camerona.
Od tamtej pory DiCaprio gra prawie jedynie w dobrych lub bardzo dobrych filmach, za które parokrotnie zdobył nominację do Oscara.
Statuetkę Amerykańskiej Akademii Filmowej otrzymał jednak tylko raz – w 2015 roku za pierwszoplanową rolę w "Zjawie" Alejandra Gonzáleza Iñárritu.
Leonardo DiCaprio zagrał w nominowanym w tym roku do Oscara filmie "Nie patrz w górę", jednak sam nie otrzymał nominacji.
Dzieciństwo w świetle "Taksówkarza" i blasku fleszy
Leonardo DiCaprio urodził się 11 listopada 1974 roku w Los Angeles – w połowie szalonych lat 70., kiedy na scenie szalało Led Zeppelin, a na ekrany kin weszły takie filmy jak "Ojciec Chrzestny II" Francisa Forda Coppoli oraz trzecia ekranizacja "Wielkiego Gatsby'ego" w reżyserii Jacka Claytona – prawie cztery dekady później w tragiczną postać z powieści Scotta F. Fitzgeralda wcieli się sam DiCaprio w efektownej adaptacji Baza Luhrmanna nagrodzonej dwoma Oscarami.
Chociaż jego rodzice byli raczej przedstawicielami klasy średniej (ojciec był artystą i pisarzem, a matka asystentką w kancelarii prawnej), Leo wychowywał się w biedniejszej dzielnicy Hollywood. Jak opowiadał w 2014 roku w wywiadzie udzielonym dziennikowi"Los Angeles Times", na każdym kroku można było natknąć się na "prostytucję, zbrodnię i przemoc".
– Naprawdę pod wieloma względami przypominało to "Taksówkarza" – powiedział DiCaprio nawiązując do najsłynniejszego filmu Martina Scorsese z kultową rolą Roberta De Niro. Jak stwierdził aktor, to właśnie takie doświadczenia z młodości sprawiły, że gdy odniósł sukces, unikał ekscesów hollywoodzkiego życia i "nigdy nie brał narkotyków".
Za szkołą Leo nie przepadał nigdy, za to od małego przejawiał talent aktorski. – Uwielbiałem naśladować ludzi... Kochałam wygłupiać się z rodzicami i wymyślać różne postaci. Lubiłem też wystawiać swoje małe domowe skecze – opowiadał w wywiadzie z portalem Backstage.
Rodzice wspierali go w tej pasji i od najmłodszych lat prowadzali na castingi oraz załatwili mu agenta, co zaowocowało paroma występami w reklamach i epizodycznych rolach. Kiedy jego kariera zaczęła rozwijać się na dobre, DiCaprio opuścił szkolne mury na dobre (rok przed ukończeniem liceum) i poświęcił się aktorstwu, szlifując swój warsztat w lokalnym darmowym studium aktorskim. Dopiero lata później Leo zdał egzamin GED dający certyfikat ukończenia szkoły średniej.
Co z tymi Oscarami?
DiCaprio to złote dziecko Hollywoodu, które swoją karierę zaczęło jeszcze przed wejściem w nastoletni wiek. Jego pierwszą ważniejszą rolą była ta w serialu "Dzieciaki, kłopoty i my" (1985), jednak jego ładna buzia i talent zostały dostrzeżone dzięki występowi w horrorze komediowym "Critters 3" (1991).
Szybko posypały się dla niego propozycje ról obok głośnych nazwisk: w 1993 roku zagrał razem z Johnny'm Deppem i Juliette Lewis w "Co gryzie Gilberta Grape'a?", a z Robertem De Niro w "Chłopięcym świecie". Za ten pierwszy (mając zaledwie 20 lat) dostał swoją pierwszą nominację do Oscara dla Najlepszego aktora drugoplanowego, jednak w 1994 roku statuetka trafiła do hollywoodzkiego weterana Tommy'ego Lee Jonesa za film "Ścigany".
Międzynarodową sławę bez wątpienia przyniósł jednak DiCaprio "Titanic" Davida Camerona, który na ekranach kin zadebiutował w 1997 roku. Jeden z największych kasowych hitów w historii kina i romansidło wszech czasów zostało obsypane jedenastoma Oscarami, jednak żaden z nich nie trafił w ręce odtwórców głównych ról – Leo nie otrzymał nawet nominacji.
Przez lata DiCaprio grał u najlepszych, m.in. u Stevena Spielberga, Danny'ego Boyle'a, Christophera Nolana czy Sama Mendesa. Najwięcej filmów zrealizował jednak z Martinem Scorsese (ich szósty wspólny projekt "Killers of the Flower Moon" jest już w drodze na ekrany), którego fanem aktor został po współpracy z De Niro w 1993 roku.
– Przez filmy, które robił, myślałem, że jest tym naprawdę intensywnym, maniakalnym, apodyktycznym, nastrojowym i mrocznym reżyserem, którego spotkanie byłoby naprawdę onieśmielające. Ale kiedy go w końcu spotykasz zdajesz sobie sprawę, że ma on kompletną obsesję na punkcie kina, a właśnie tacy ludzie tworzą wspaniałe dzieła sztuki (...) –cytuje wypowiedź aktora o Scorsese oficjalna strona Złotych Globów.
Ich wspólne projekty filmowe zagwarantowały DiCaprio dwie nominacje do Oscarów: w 2004 roku za "Aviatora", a w 2014 za "Wilka z Wall Street". Statuetki Leo doczekał się jednak dopiero w 2015 roku, gdy wystąpił w "Zjawie" Alejandra Gonzáleza Iñárritu.
Po tym, jak Akademia wreszcie postanowiła docenić DiCaprio, aktor zniknął na parę lat, co było konsekwencją wycieńczającej psychicznie i fizycznie roli, jaką powierzył mu meksykański reżyser.
DiCaprio powrócił dopiero cztery lata później w ostatnim jak do tej pory filmie Quentina Tarantino, czyli "Pewnego razu... w Hollywood". Chociaż Leo wystartował w Oscarowym wyścigu dla Najlepszego aktora pierwszoplanowego, tym razem musiał obejść się smakiem – statuetkę otrzymał kandydujący w kategorii Najlepszego aktora drugoplanowego jego kolega z planu filmowego, czyli Brad Pitt.
Najnowszy film Leo jest efektem jego flirtu z Netflixem. "Nie patrz w górę" było absolutnym hitem końca roku platformy, który podzielił widownię na jego zagorzałych fanów, jak i zaciekłych krytyków.
"Ci, którzy po naszpikowanym gwiazdami 'Nie patrz w górę' spodziewali się lekkiej komedii, mogą poczuć się oszukani. Owszem, film zdobywcy Oscara Adama McKaya jest zabawny, ale śmiech raczej więźnie w gardle. Hit Netflixa jest bowiem ciętą satyrą na współczesne społeczeństwo, w której tle jest kosmiczna apokalipsa" – pisała w swojej recenzji dla naTemat Ola Gersz.
Przebój giganta streamingu został nominowany do Oscara w czterech kategoriach, ale żadna z nich nie uwzględnia roli DiCaprio. Po prawdzie jednak nominacji nie otrzymał żaden aktor ani aktorka występująca w filmie, tym razem pominięto więc nie tylko Leo, ale także takie gwiazdy, jak Meryl Streep, Jennifer Lawrence czy Jonah Hilla.
Co jednak z faktem, że nominacje do Oscara kleją się do DiCaprio, ale sama statuetka już niekoniecznie? Najbardziej prawdopodobną hipotezą wydaje się fakt, że aktor nie miał szczęścia do konkurencji.
W 1994 roku ("Co gryzie Gilberta Grape'a?") był za młodym aktorem, by stawać w szranki z takimi aktorami jak John Malkovich ("Na linii ognia"), Ralph Fiennes ("Lista Schindlera") czy wspomniany już wcześniej Tommy Lee Jones, który został nagrodzony za "Ściganego".
Leo nie miał też szczęścia w 2005 roku. Jego świetna rola Howarda Hughesa w "Aviatorze" nie mogła się jednak równać z fenomenalnym występem Jamie'ego Foxxa w "Rayu", za którą zdobył niemal wszystkie najważniejsze nagrody filmowe.
Podobnie sytuacja wyglądała w 2007 roku – wstrząsająca kreacja Foresta Whitakera w "Ostatnim królu Szkocji" przyćmiła rolę DiCaprio w "Krwawym diamencie", który sam w sobie był dobrym thrillerem, ale niekoniecznie filmem godnym prestiżowej statuetki.
Zastanawiający pozostaje jednak fakt, dlaczego Leo nie dostał wtedy nominacji za dużo lepszą "Infiltrację" Martina Scorsese, którą w tamtym czasie doceniono czterema Oscarami, w tym w dwóch najważniejszych kategoriach: dla Najlepszego filmu i Najlepszego reżysera.
Dwa tysiące trzynasty rok, w którym DiCaprio został nominowany za "Wilka z Wall Street", też może budzić wątpliwości. Zdaniem niektórych Matthew McConaughey słusznie został wówczas nagrodzony za dramat "Witaj w klubie", jednak zdaniem innych jego rola była cynicznie skrojona pod Oscary (w podobnym tonie niektórzy oceniają rolę Leo w "Zjawie").
Przy ostatniej nominacji DiCaprio też nie miał szczęścia. W roli gasnącej gwiazdy w "Pewnego razu... w Hollywood" Quentina Tarantino wypadł znakomicie, ale nie miał szans z najgłośniejszym filmem 2019 roku, czyli "Jokerem" oraz wcielającym się w największego nemezis Batmana Joaquinem Phoenixem.
W tym roku na ekrany kin trafi "Killers of The Flower Moon" – najnowszy film Scorsesego oparty na nagradzanym reportażu Davida Granna "Czas krwawego księżyca. Zabójstwa Indian Osagów i narodziny FBI", w którym DiCaprio gra jedną z głównych ról.
Filmy nowojorskiego reżysera to niemal pewniaki w Oscarowym wyścigu (w przeciągu ostatnich dwudziestu lat jedynie "Wyspa tajemnic" nie dostała żadnej nominacji), więc Leo ma sporą szansę znów zawalczyć o statuetkę.
DiCaprio występując w rewelacyjnych filmach bywał jednak zupełnie pomijany (tak było nie tylko w przypadku "Infiltracji", ale także "Gangów Nowego Jorku", "Drogi do szczęścia", "Wielkiego Gatsby'ego" czy "Django"), więc istnieje też ryzyko, że po raz kolejny może udowodnić, że jest jednym z najbardziej pomijanych aktorów w historii Oscarów – trzymajmy się jednak tego pierwszego scenariusza.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.