W czasie, w którym moglibyśmy oczekiwać zmian usprawniających system edukacji – wdrażających pomoc dla nauczycieli i napływających z Ukrainy do polskich szkół uczniów - do sejmu z inicjatywy Ministra Edukacji trafia zupełnie inny projekt ustawy. Co zakłada?
– Czarnek będzie mógł płacić za ekspertyzy ludziom, których sam nazwie ekspertami w dziedzinie edukacji – komentuje Katarzyna Lubnauer.
22 marca do sejmu trafił projekt o zmianie ustawy o systemie oświaty.
Projekt ten zakłada, że Minister Edukacji będzie inwestorem decydującym o tym, jakim instytucjom związanym z edukacją przyznać dofinansowanie lub sfinansować cały projekt, jak np. budowa szkoły czy przedszkola.
To furtka do korumpowania instytucji i osób prywatnych, a także przekazywania pieniędzy na fundacje takie, jak Ordo Iuris - alarmuje opozycja.
Ustawa, która jest już w Sejmie po pierwszym czytaniu daje Czarnkowi także wolną rękę przy wyborze ekspertów z zakresu edukacji. – A kluczem ich wyboru jest zazwyczaj przynależność do partii PiS-u – zauważa Katarzyna Lubnauer.
Przemysław Czarnek inwestorem edukacji
22 marca do Sejmu trafił "rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw", którego pierwsze czytanie miało miejsce 24 marca.
W projekcie tym zawiera się wiele niezbędnych z dzisiejszego punktu widzenia rozwiązań dotyczących pomocy psychologiczno-pedagogicznej dla dzieci oraz z usankcjonowanie zmian związanych z egzaminem ósmoklasisty i maturalnym. Ale jak zauważa posłanka Katarzyna Lubnauer, do niezłego projektu podrzucono dwa niepokojące zapisy.
– Jeden stanowi o tym, że minister Czarnek może finansować swoich ekspertów z wolnej ręki, samemu decydując o tym, kogo za eksperta uważa, a znając jego dotychczasowych "ekspertów", wiemy, że nie kompetencje decydują. Drugi zapis dotyczy tego, że minister edukacji może przeznaczać pieniądze na inwestycje o charakterze edukacyjnym, samemu stając się inwestorem – wyjaśnia.
Jak podaje artykuł 75. A projektu ustawy druk 2096: "Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w celu realizacji zadań publicznych w zakresie oświaty i wychowania może udzielić dotacji celowej na finansowanie lub dofinansowanie kosztów realizacji remontów i inwestycji związanych z: 1) realizacją programów inwestycyjnych, o których mowa w art. 90x ustawy o systemie oświaty; 2) zakupem nieruchomości oraz budową lub dostosowaniem obiektów, niezbędnych dla rozwoju przedszkoli, szkół lub placówek; 3) wyposażeniem przedszkoli, szkół lub placówek".
Co to oznacza w praktyce? Ustawa ta otwiera furtkę do takich działań jak np. zbudowanie szkoły, przedszkola, dobudowanie hali dla uczelni, poświęcenie pieniędzy na remont auli szkoły wyższej. Przeznaczenie pieniędzy na dowolny cel związany w jakiś sposób z edukacją. A jaki to będzie cel - zdecyduje oczywiście sam minister Czarnek.
Ustawa to furtka do łapówkarstwa?
– Do tej pory nie istniał podobny model finansowania. Jeśli inwestowano w takie projekty, to były to inwestycje o charakterze rządowym, samorządowym lub realizowane w ramach rządowego programu, jednak budowane przez uczelnię czy samorząd – wyjaśnia posłanka Lubnauer.
Głosowana ustawa daje pole do korupcji politycznej? Jeśli zasady przyznawania dofinansowań instytucjom nie są jasno określone, to łatwo można się domyślić, że na dodatkowe środki pieniężne będą mogły liczyć szkoły, przedszkola, uczelnie wyższe czy fundacje związane z ministrem Czarnkiem. Zbieżne z nim światopoglądowo lub zawodowo jak KUL czy Ordo Iuris.
Ostatnio korzystając z możliwości dofinansowania na dowolny cel związany z edukacją, Minister Czarnek postanowił przeznaczyć 400 tys. na studia podyplomowe dla nauczycieli, co zapewne nie byłoby złym pomysłem, gdyby nie fakt, że były to studia z „etyki cnót” prowadzone na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Katarzyna Lubnauer zdecydowanie komentuje ten zapis ustawy: - Obecna ustawa zakładająca, że minister może mieć własne inwestycje, to sposób na działanie w stylu: „to ja wam przyniosłem pieniądze – jeśli będzie grzeczni, będziecie współpracować, to możecie liczyć na nową halę, wyremontowaną aulę, wybudowanie szkoły czy przedszkola".
– Nie ma żadnego powodu, by taka praktyka istniała. Finanse państwa powinny być jak najbardziej przejrzyste, budowanie prywatnych folwarków danego ministra zdecydowanie tej przejrzystości nie służy – dodaje.
Dzięki tej ustawie minister Czarnek może także ingerować w szkolnictwo wyższe, z którym jest związany – będzie mógł dofinansowywać różnego rodzaju inwestycje o charakterze edukacyjnym uczelniom, które chce wobec siebie zobowiązać, oddać jakąś przysługę, zachęcić do czegoś albo po prostu wspomóc finansowo te, które są w jego okręgu wyborczym, jak robił to w przypadku KUL.
Eksperci z legitymacją PiS-u
Kolejny zapis w ustawie, który budzi wątpliwości, dotyczy tego, że minister będzie miał pełną decyzyjność w kwestii doboru ekspertów w dziedzinie edukacji. Przemysław Czarnek będzie więc wyznaczał własnych ekspertów, co robił zresztą do tej pory, jak podkreśla Katarzyna Lubnauer: „wystarczy przywołać ekspertów, którzy pracowali nad programem nowego przedmiotu, który ma pojawić się w polskich szkołach, czyli „Historii i Teraźniejszości”.
Podstawa programowa dotycząca tego przedmiotu została krytycznie oceniona przez Polskie Towarzystwo Historyczne, Związek Nauczycielstwa Polskiego, Polską Akademię Nauk oraz Fundację im. Stefana Batorego.
Nie przeszkadzało to Ministrowi Edukacji w przegotowaniu podstawy programowej do tego przedmiotu zupełnie bez uwzględnienia efektów konsultacji, opierając się wyłącznie na wiedzy ekspertów, których sam sobie wybrał.
– Dzięki nowej ustawie minister Czarnek będzie miał, co więcej, otwartą furtkę do dawania im pieniędzy za ekspertyzy, których zasadność sam będzie oceniał – dodaje Lubnauer.
Posłanka podkreśla, że tego typu gremiów jest więcej. Wystarczy przywołać skład Rady ds. Edukacji Ukraińców Ministra Edukacji. Chociaż akurat ta rada ma działać nieodpłatnie, to klucz wyboru jej członków jest bardzo jasny i przekładać się będzie zapewne na kolejne wybory współpracujących z Czarnkiem "profesjonalistów" w dziedzinie edukacji.
– Z 29 osób zrzeszonych w Radzie Doradców ds. Edukacji Ukraińców każdy ma legitymację PiS-u, część z tych osób to wprost posłowie i senatorowie PiS-u, jeśli samorządowcy to koniecznie z legitymacją partyjną, politycy nierzadko niezwiązani nawet z edukacją np. pani Margareta Budner [która jest lekarzem – przyp. red] czy pan Jarosław Zieliński, który był nauczycielem, ale zajmował się w ostatnich kadencjach Sejmu zupełnie czymś innym. Nawet wybrana do zespołu dyrektorka szkoły jest przy okazji sekretarzem regionalnym PiS-u – dodaje polityczka.
Każdy z ekspertów jest więc związany z partią Prawa i Sprawiedliwości. W związku z obecną sytuacją edukacyjną, napływem uczniów z Ukrainy i potrzebą przygotowania systemu, który pozwoli zapewnić im dalszą edukację, można by oczekiwać, że w radzie zasiądą osoby związane z ukraińską ambasadą czy językowi lub kulturowi eksperci w dziedzinie ukraińskiej edukacji. Próżno jednak szukać takich osób wśród powołanych przez Czernka doradców.
– W Radzie nie ma jednego Ukraińca, nie ma przedstawiciela ambasady ukraińskiej, eksperta do spraw migracji, nikt z członków rady nie jest nawet przedstawicielem prezydentów jednego z dużych miast z największą liczbą uchodźców z Ukrainy, takich jak Warszawa, Wrocław czy Łódź – wyjaśnia Lubnauer.
Projekt ustawy nie został jeszcze zaakceptowany przez Sejm. Co ciekawe, w międzyczasie powróciły prace nad projektem "lex Czarnek". Szef MEiN podkreślił, że przepisy mogą być rozpatrzone przez Sejm w ciągu kilku tygodni, a Lex Czarnek 2.0 trafi na biurko prezydenta w czerwcu.
Czarnek przyznał, że zawierać się w niej będzie: „to samo, co w wersji zawetowanej przez głowę państwa”. Dodał jednak, że będzie konsultował sporne punkty z Kancelarią Prezydenta. Według Czarnka wojna na Ukrainie skończy się za dwa tygodnie.