– Wiedziałem, że wywołam burzę. Nie spodziewałem się tylko, że aż taką – mówi naTemat Marian Opania, aktor, który po tym jak odmówił wcielenia się w Lecha Kaczyńskiego w filmie o katastrofie smoleńskiej, znalazł się na celowniku prawicowych komentatorów.
"Nie mogę jako osoba myśląca godzić się na udział w czymś takim" – powiedział Marian Opania odmawiając przyjęcia roli Lecha Kaczyńskiego w filmie Antoniego Krauzego o katastrofie smoleńskiej. Jak stwierdził, darzy zmarłego prezydenta sympatią i szacunkiem, ale Jarosław Kaczyński to dla niego postać "wątpliwa moralnie", która podzieliła Polskę nawet bardziej niż komunizm. "Mój stosunek nie całkiem pozytywny do Lecha Kaczyńskiego bierze się z tego, że był tak zależny od Jarosława" – tłumaczył aktor w rozmowie z Gazeta.pl.
"Aktor sprzedajny"
Na reakcję środowisk, które wątpliwości co do Jarosława Kaczyńskiego nie mają, nie trzeba było długo czekać. Antoni Krauze natychmiast uznał wypowiedź aktor za symboliczne zakończenie "wspólnego zawodowego życia", choć dotychczas dwóch panów łączyły przyjazne relacje. Opania zagrał przecież w wyreżyserowanym przez Krauzego filmie "Palec Boży", który uznaje za jeden z najważniejszych w aktorskim dorobku.
Na prawicowych forach rozpętała się burza. Decyzję Opani uznano za objaw braku niezależności, lizusostwa wobec władzy i koniunkturalizmu. Niektórzy stwierdzili nawet, że odmową występu w filmie o prezydencie Kaczyńskm Opania przekreślił swoją karierę.
"PRL-owski celebryta, który za komuny miał się jak pączek w maśle", "propagandowy funkcjonariusz", człowiek, który "ma swoją teczkę i boi się, by jej nie ujawniono" – m.in. takie określenia padają pod jego adresem w komentarzach na wPolityce.pl. Krótko mówiąc, doświadczony aktor z miejsca wylądował na liście wrogów i sprzedajnych artystów.
"Wiedziałem, że wywołam burzę"
– Zdawałem sobie sprawę, że ta wypowiedź, choć dotyczy filmowej roli, jest tak naprawdę deklaracją polityczną. Wiedziałem, że wywołam burzę. Nie spodziewałem się tylko, że aż taką. Trudno, pewne rzeczy trzeba mówić jasno i odważnie – mówi dziś Opania w rozmowie z naTemat.
Jak przyznaje, jego wypowiedź nie spotkała się z aprobatą części znajomych: – Niektórzy mówili mi, że to było nie potrzebne. Ale ja uważam inaczej – stwierdza.
Aktor dziwi się także, że wielu komentatorów w jednej chwili zmieniło ocenę jego filmowych występów. – Ten, kto chce mierzyć aktorstwo polityczną miarą, jest po prostu głupi – zaznacza.
Lincz. Nie po raz pierwszy
Czy jednak można być zaskoczonym reakcją na wypowiedzi Opani, skoro prawicowi komentatorzy "przećwiczyli" w przeszłości także innych artystów? Daleko szukać nie trzeba – sytuacja, w jakiej znalazł się Opania, do złudzenia przypomina przypadek Macieja Stuhra. Jedna rola w "Pokłosiu", filmie o kontrowersyjnej tematyce polskiego antysemityzmu, sprawiła, że na prawicowych forach ruszyła lustracja aktora i analiza jego zawodowego dorobku (nagle okazał się marny).
– Marian został przez prawicę trafiony i odstrzelony. Rozpoczęło się polowanie, podobnie jak na Stuhra – komentuje dla naTemat Kazimierz Kutz, reżyser i senator, który przy wielu okazjach współpracował z Opanią.
Prof. Ryszard Cichocki, socjolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, zauważa, że ludzie coraz częściej zaczynają mylić fikcję filmową z rzeczywistością, czego ofiarami padają aktorzy. – Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby pan Opania zagrał Lecha Kaczyńskiego. Wtedy dopiero zaczęłyby się ataki. Dziś identyfikacja z politykiem to jest naznaczenie do końca kariery aktorskiej – mówi prof. Cichocki.
Opania dołączył do większości
Opania w filmie nie zagra, ale mimo to nie uniknął identyfikacji politycznej. Czyli... poszedł w ślady wielu swoich kolegów i koleżanek po fachu. Nie od dziś bowiem wiadomo, że aktorzy przenoszą się z ekranów do polityki. – Podział w środowisku artystów zawsze istniał. Teraz sytuacja robi się podobna do końca epoki socjalizmu, kiedy wstydem był udział w przedsięwzięciach ludzi o przeciwnych poglądach – zwraca uwagę Kazimierz Kutz.
– Podział jest, ale nierówny. Większość jest obojętna albo sprzyja SLD i PO. Nieliczni to tzw. ciemna prawica – dodaje Marian Opania. On sam odrzucając rolę Lecha Kaczyńskiego dołączył do większości.
Marian Opania, ten aktor grał już w swoim życiu: generała SB, sprzedajnego dziennikarza, kapusia, milicjanta, tajniaka, donosiciela, ze stu komunistów zagrał, oficera KGB, czerwonoarmistę i innych skundlonych osobników. Trzeba przyznać, że w takie postacie wcielał się wyśmienicie. Jakby miał zło we krwi? CZYTAJ WIĘCEJ
Kazimierz Kutz
reżyser i senator
Marian został przez prawicę trafiony i odstrzelony. Rozpoczęło się polowanie, podobnie jak na Stuhra.