To już nie czasy artykułów z rodzaju "wegetarianizm - wady i zalety". Nikt też nie śmieje się z diety roślinnej, a "latte na sojowym" stało się przejrzałym, boomerskim sucharem. Tymczasem weganie wciąż potrafią zaskoczyć.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Szczęśliwi ci, którzy nie wiedzą, że i w sieci można zgarnąć niezły wpier***. I to nawet, jeśli nie wrzucimy wypiętego zdjęcia w stringach i nie opiszemy masońskiego spisku stojącego za pandemią.
Wystarczy zostawić neutralny komentarz, lub napisać całkiem sympatyczny post. Ale nie byle gdzie - dziś najlepsze solówy internautów odbywają się na zamkniętych grupach. Jeśli marzy się wam szybki sparing, wybierzcie jeden z trzech pewniaków:
Grupa dla dziewczyn, tematyka związkowa. Prędzej czy później na pewno pojawi się post z cyklu "jestem zazdrosna o przyjaciółkę mojego chłopaka". Czemu on z nią pisze, skoro ma mnie? Czy powinnam się godzić na to, że umawiają się raz w miesiącu na piwo?
Natychmiast następuje rozłam na dwa wrogie obozy. Grupa A - "czy ty jesteś normalna?". Grupa B - "nie ma przyjaźni damsko-męskiej, bo ONE zawsze czegoś chcą". Wystarczy wybrać jedną z opcji i dołączyć do awantury. Grupa A będzie tu współczuła koleżankom braku zaufania w związku i paranoi, zaś Grupa B zacznie rzucać przepowiedniami w rodzaju "poczekaj, to sama zobaczysz".
2) Nie jesteś dziewczyną? Nic nie szkodzi, jeśli masz psa (obleci i kot)
Na grupach dla właścicieli zwierząt lepiej sprawdzi się post. Właściwie dowolny. Poproś o polecenie karmy i koniecznie napisz, co obecnie je twój pies. Myślisz, że jesteś dobrym właścicielem, bo sprawdzasz składy i nie karmisz psa byle czym? Może i 50 proc. mięsa i brak pszenicy to dobry skład w skali rynku, ale na pewno nie na tej grupie. Postawmy sprawę jasno: torturujesz swojego psa…
3) Weganie (nie, wegetarianie nie mogą być)
I tutaj zatrzymamy się na dłużej, nie tylko dlatego, że awantury w ramach tej społeczności są najegalitarniejsze (nie trzeba nawet mieć psa).
Pamiętam sprzed dobrych 10 lat czerstwe dowcipy w stylu: Jak poznać, że ktoś jest weganinem? Sam ci o tym powie. Dziś już raczej trudno byłoby żartować w ten sposób, bo i w wielu środowiskach dieta wegańska jest ustawieniem domyślnym.
To już nie czasy, w których osamotniony w grupie weganin musiał zamawiać margheritę bez sera, a jeśli chciał zabrać znajomych do wegańskiej knajpy, przekonywał ich tydzień (przy czym do wyboru były trzy lokale na krzyż).
Odsetek osób odstawiających produkty odzwierzęce (lub przynajmniej mięso) rośnie z roku na rok, knajpy wegańskie są w dziś każdym większym mieście w Polsce. W osiedlowych dyskontach można znaleźć mleko roślinne, wegańskie wędliny i nawet giganci branży mięsnej wprowadzają roślinne kabanosy czy parówki.
Weganie mają więc spory wybór, nie są wykpiwani (jeszcze nie tak dawno temu niejedzenie mięsa było okej, ale już rezygnacja z produktów odzwierzęcych budziła konsternację). Tymczasem na tym, wydawać by się mogło niepodatnym gruncie, rodzą się nowe śmieszno-straszne ekstremizmy.
Zanim zacznę się czepiać, od razu przyznam się, że jestem hipokrytką. W hard-wegańskim półświatku nie można bowiem przejmować się skatowanym koniem i jeść produktów odzwierzęcych.
Zdradzieccy weganie
Dziś wśród hard-wegan weganie są bardziej znienawidzeni niż mięsożercy. Bo jak już się tych kotlecików nie jada, to z pewnością ma się świadomość Holocaustu Zwierząt Hodowlanych.
Jest się więc potworem w ludzkiej skórze - tutaj też pokutuje ciekawe przeświadczenie, że ludzie, którzy nie zrezygnowali z mięsa, są po prostu słabo wyedukowani i mało świadomi.
Kolejna grupa na celowniku niechęci to nie żadni tam właściciele pseudohodowli (ostatnio popularnych wśród rodzimych celebrytek) czy hodowcy zwierząt futerkowych, ale “wyluzowani weganie”. To gatunek wegan, który nikomu do talerza nie zagląda. Może i nie zrobią teściom schabowych, ale nie będą protestowali, że ktoś w ich otoczeniu pije kawę z krowim mlekiem.
Jak wiadomo, przemoc żywi się milczącym przyzwoleniem. Jak można nie zareagować? To tak, jak by obserwować gwałt i nie pomóc ofierze ani nawet nie zadzwonić na policję.
Nie chciałabym być wzięta za osobę typu wuj - kpiącą z tego, czego nie rozumie. Nie uważam, że krzywdzenie zwierząt powinno być "wyborem lifestyle’owym", jakim jest dzisiaj. Więcej, gdyby zorganizowano referendum w sprawie nałożenia giga podatku na mięso i mleko - głosowałabym za. Przydałoby się też podobne opodatkowanie lotów - zarówno tych bardzo dalekich, jak i na trasach, które spokojnie można przejechać pociągiem.
Nie znaczy to, że nie jem sera i nie latam samolotami. Nasz gatunek ma to do siebie, że jest dość egoistyczny (chcesz zobaczyć Amazonkę, więc co tam ślad węglowy - Ziemia spłonie nie za twojego życia). Do tego jesteśmy też wygodniccy - mleko migdałowe drogie, wegańskie jajka w proszku paskudne. Jest i lenistwo - nauka gotowania na nowo (czyt. wegańsko) męczy, po dobre wegańskie lody trzeba jechać na drugi koniec miasta.
Dodajmy do tych trzech grzechów problem z wolną wolą (zrobiło się biblijnie). Większość ludzi wie, że jedzenie mięsa jest nie tylko okupione cierpieniem zwierząt, ale i nieekologiczne (hodowla przemysłowa generuje ogromne ilości dwutlenku węgla).
Więcej! Osoby, które jedzą mięso, zdają sobie sprawę, że spożywają go za dużo. A już zwłaszcza w krajach takich jak Polska, gdzie za wysoki cholesterol jest standardowym problemem mężczyzn w pewnym wieku. To wszystko nie przekłada się jakoś na powszechny pęd do zmian.
Wolną wolę w tym przypadku dobrze byłoby uregulować odpowiednio wysokimi podatkami - i wszystkim wyszłoby to na dobre. 5-latkowi można zabronić jedzenia codziennie paczki żelków, 55-latkowi codziennego kotleta niestety nie. Niech więc zadziała motywacja (a raczej demotywacja) finansowa.
Ale co tam jakieś systemy, skoro można sobie po snow-flake’ować. Babcia i jej rosoły sprawiają, że trzeba szukać pomocy psychologicznej (niestety nie wymyśliłam tego przykładu). Siostry weganki doradzą zerwanie kontaktów rodzinnych i towarzyskich, jeśli łosoś to zbyt wiele (tego też nie).
Nagle człowiek (ja) zdaje sobie sprawę, że być może ma jeszcze przyjaciół ze względu na swoją wszystkożerność (a o niezamawianie ryby czy tam owoców morza byłam już proszona).
Wszystko źle, wszędzie niedobrze
Jest i doprowadzone do absurdu czepialstwo spod znaku stetryczała ciotka. Ktoś pyta o opinię na temat nowootwartej wegańskiej knajpy. Ceny przystępne, wystrój oryginalny, w Google’u dużo gwiazdek.
Tymczasem “moja noga więcej tam nie postanie”. Właścicielka nogi rozwija dopiero pytana. Nie chodzi jednak o plaster boczku ukryty pod ryżem, o spleśniały ogórek ani herbatę wylaną na spodnie przez kelnera. O co więc?
Ano o odgrzewane pieczone ziemniaki, które “były robione rano”. Czyż wegańskie miejsca nie powinny świecić przykładem? Czy za 28 złotych nie można oczekiwać ziemniaków dopiero co upieczonych?
Właściwie każdy nowy wege-produkt od razu znajduje rzesze zaperzonych przeciwników. I pewnie - komuś coś smakuje, a komuś nie. Ale jak podsumowała jedna z osób: “jakbym miała słuchać ludzi z wegańskich grup, to nie miałabym, co jeść”.
Nie czas żałować ludzi, gdy giną zwierzęta
Hit hard-weganizmu (z tytułu) zostawiłam sobie na koniec. Trochę też chyba dlatego, że mózg mi się zlasował. Na początku myślałam zresztą, że to jakiś dziwny żart, którego nie załapałam.
Otóż pani weganka przyjęła pod swój dach rodzinę z Ukrainy. A że póki co nie można wybierać sobie uchodźców, okazało się, że goście jedzą mięso. I tu dylemat - bo i pani wolałaby, żeby pod jej dachem mięsa się nie jadło. Znajomym i rodzinie nie serwuje produktów odzwierzęcych.
Chętnych do zabrania głosu było wielu - niech wyjaśni sytuację i zaproponuje, że będzie im gotowała. Niech sami kupują te produkty, których w jej domu nie znajdą.
Szybko pojawił się argument o tzw. gatunkowizmie. W wersji dla laika - zwierzęta nie są własnością ludzi i tylko przez antropocentryzm (który wynika z tradycji) uważamy je za gatunki gorsze od człowieka, czego nie mamy prawa robić. Dla mnie w zasadzie prawilne tłumaczenie, tyle że trudno oddać przywileje, jeśli ma się je od zawsze (patrz: patriarchat). A przywilejem jest tu nawet sweter z wełny - która po odrzuceniu gatunkowizmu nie należy do człowieka.
W powyższej sytuacji chodziło zaś o to, że skoro jest weganką, nie powinna stawiać przyzwyczajeń gości ponad cierpienie zwierząt. Wege spec od PR-u pewnie widziałby tu okazję do przekonania uchodźczyń do porzucenia produktów odzwierzęcych. A jak wiadomo przekonywanie zakazami działa tylko póki zakazujący ma władzę.
Tymczasem hard-weganie dali czadu. Stwierdzenie, że już lepiej wcale nie pomagać Ukraińcom, niż godzić się, żeby krzywdzili zwierzęta (jedli mleko i jajka), nie były ponurym żartem, ale poglądem, z którym zgodziło się sporo osób.
Komentarz jest chyba zbędny.
Ekstremizm ma to do siebie, że trafia do niewielkiej liczby osób. A jeśli już do kogoś to do od dawna przekonanych. Część rozbawi, innych wkur**, a największa grupa będzie miała to w dupie - co nie sprzyja jakoś przyswojeniu faktów o tym, co sprawia, że krowa daje mleko cały rok (zdradzę - regularny gwałt metalowym prętem, którym wstrzykuje się w nią nasienie). Nie wydaje mi się, żeby pucowania się, kto jest najbardziej wegańskim z wegan wpływało na cokolwiek poza poczuciem moralnej wyższości.
Teraz także wyższości nad mięsożernymi uchodźcami.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl