Podczas tego spotkania nie padły konkretne deklaracje dotyczące bezpieczeństwa Ukrainy, nie było też potwierdzenia żadnego mini-sojuszu z udziałem Polski i państw bałtyckich i tę wyprawę na zgliszcza na pewno politycznie różnie można to oceniać. Ale bez względu na oceny, na tym zdjęciu stoją politycy, którzy najbardziej w Europie wiedzą i czują, co to Rosja. Znacznie bardziej niż ludzie na drugim końcu UE czy świata. Tego odmówić im nie można.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Prezydent Polski Andrzej Duda był w Kijowie wraz z prezydentami Gitanasem Nausėdą (Litwa), Egilsem Levitsem (Łotwa) oraz Alarem Karisem (Estonia)
Przez 50 lat państwa bałtyckie znajdowały się pod okupacją sowiecką. Spośród państw UE wiedzą najlepiej, co to Rosja
Jako pierwsze zapowiedziały, że wstrzymują import rosyjskiego gazu. Nie oglądając się na inne kraje, szybko postanowiły też rozprawić się z rosyjskimi dyplomatami.
W jednym komentarzu pod wiadomościami o wizycie czterech prezydentów w Kijowie – Andrzeja Dudy, Gitanasa Nausėdy (Litwa), Egilsa Levitsa (Łotwa) oraz Alara Karisa (Estonia) – rzucił mi się w oczy głos Amerykanina, który stwierdził, że przed wojną pewnie wiele osób na świecie nawet nie wiedziało, gdzie leży Ukraina, a dziś wiedzą już chyba wszyscy. Tylko pytanie, co z tej wiedzy oprócz ogólnego obrazu wojny i ogólnego hasła "Putin agresor" dla wielu wynika?
Gdy słyszymy, że ktoś nie dowierza w ludobójstwo w Byczy, gdy chce dowodów i potępia sankcje dla Rosji, bo przez nie cierpią zwykli ludzie, albo gdy uważa, że z Putinem trzeba rozmawiać, to rodzi się myśl, że gdzieś daleko w Irlandii, czy Portugalii nie rozumieją, o co chodzi.
A potem w innym poruszającym komentarzu Ukrainka napisała, co uwielbia dziś w Polsce, Litwie, Łotwie i Estonii. "Ukraina nie potrzebuje im nas wyjaśniać. Oni wiedzą. Mówimy, że Rosjanie nas zabijają, gwałcą i torturują i oni nie potrzebują pytać o dowody. Oni tego doświadczyli wcześniej. Oni wiedzą" – napisała.
Trafiła w sedno. Bo możemy przerzucać się polityką, wzajemnie obwiniać i oczerniać, ale nic nie zmieni tego, że tak jest.
Oczywiście można jeszcze dołączyć inne kraje satelickie byłego ZSRR, którym też nie trzeba tłumaczyć jak innym na Zachodzie. Ale tak naprawdę nikt w UE nie wie, i sam nie doświadczył tego, czym jest Rosja tak bardzo, jak państwa bałtyckie.
– Boję się o Ukrainę. Że doświadczy potwornej brutalności Rosjan. Bo to nie jest cywilizowana armia. Mordują cywilów, bombardują szpitale, dewastują miasta. To są barbarzyńcy i kryminaliści – tak mówił 20 marca w rozmowie z Jackiem Żakowskim były prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves.
Pod radziecką okupacją
Przez 50 lat państwa bałtyckie znajdowały się pod okupacją sowiecką i tak ten okres jest tam nazywany. Dla nich to nie była żadna część ZSRR, żadna socjalistyczna republika, ale radziecka okupacja, która była czymś najgorszym, co przytrafiło im się w historii. Kogo nie zapytać w Estonii, czy na Łotwie, wszyscy bardzo mocno to zaznaczają.
Przez lata państwa bałtyckie uwalniały się od wpływów Rosji i nie bały się tego robić, choć każda zdarzenie, jak usunięcie pomnika sowieckiego żołnierza, tzw. Brązowego Żołnierza, z centrum Tallina na cmentarz wywoływało furię Rosjan i międzynarodową aferę. Ale to jeszcze bardziej wzmagało ich poczucie dumy narodowej.
– W krajach bałtyckich doskonale pamięta się i pierwszą okupację sowiecką, i później niemiecką, i półwiecze pod zwierzchnictwem Moskwy - do 1991 roku. Pamięć o okupacji obejmuje deportacje, aresztowania i kolektywizację. Dlatego dziś kraje te mają poczucie dumy, a ich przywódcy odwagę, by otwarcie mówić o zagrożeniach płynących ze strony Rosji – tak tłumaczył nam kilka lat temu jeden z ekspertów.
Tę dumę i odwagę widać też dziś. Od samego początku wojny w Ukrainie, a właściwie jeszcze na długo przed nią, bez względu na groźby, jakie Rosja wysyła pod ich adresem. Dziś z Ukrainą, czy Polską w sprawie Ukrainy, mogą się rozumieć właściwie bez słów. Sami mając obawy, że mogą być następni.
Niejeden kraj na Zachodzie mógłby się od nich uczyć. Bo gdy Zachód układał się z Putinem, Litwa już od lat miała przygotowane broszury dla mieszkańców, jak zachowywać się na wypadek inwazji Rosji.
Na Łotwie prezydent wzywał obywateli, by przyłączali się do Gwardii Narodowej, by bronić kraju, a liczba ochotników rosła podobno w rekordowym tempie. Minister obrony zapowiadał zaś, że są gotowi bronić swoich granic jak nigdy wcześniej.
A estońskie służby wywiadowcze na kilka dni przed inwazją, ostrzegały, że Moskwa jest gotowa do pełnowymiarowego działania. Premier Estonii odpowiadała zaś zagranicznym dziennikarzom, że jej kraj wysłała do Ukrainy wszystko, co mógł, jeszcze zanim inwazja się zaczęła.
Na wypadek rosyjskiej agresji, w kraju, który ma mniej mieszkańców niż Warszawa, trwają też ćwiczenia Ligi Obrony. Od początku wojny w Ukrainie zgłosiło się ok. 2 tys. ochotników.
Kraje bałtyckie i wojna w Ukrainie
To państwa bałtyckie jako pierwsze zapowiedziały, że wstrzymują import rosyjskiego gazu. Nie oglądając się na inne kraje, szybko postanowiły też rozprawić się z rosyjskimi dyplomatami.
Już 18 marca litewskie MSZ poinformowało, że w geście solidarności z Ukrainą zdecydowano o uznaniu za persona non grata czterech przedstawicieli Rosji. Tego samego dnia po trzech dyplomatów wydaliły również władze Łotwy i Estonii.
Litwa ogłosiła, że będzie szkolić ukraińskich żołnierzy, Estonia odcięła Rosjan i Białorusinów od wniosków o e-rezydencję, a Łotwa zatrzymała ok. 150 rosyjskich i białoruskich ciężarówek.
W Polsce trwały dyskusje o sankcjach, a one za granicą już zbierały za to brawa, zwłaszcza za wstrzymanie importu gazu.
"Brawo! Wspaniale! Co za wiadomość! Dobra robota" – reagowano w komentarzach i pytano, kiedy ich śladem pójdą inne kraje UE.
Pod niektórymi artykułami na ten temat było nawet ponad tysiąc komentarzy i momentami była to wciągająca lektura. Na przykład, gdy trafiłam na dyskusję mieszkańców Afryki o tym, że państwa bałtyckie to małe kraje, które razem nie mają nawet 7 mln mieszkańców i gdzie im tam np. do 200-milionowej Nigerii, czy choćby 23-milionowego Lagos, największego miasta w tym kraju. "To fakt, bardzo małe kraje" – komentowano.
Tak rozsławiły je ostre reakcje na działania Rosji.