Wszyscy są zgodni co do problemu mowy nienawiści w Polsce. Lecz na tym pojednanie się kończy. Okazuje się, że w porównaniu z krajami Europy Zachodniej, jesteśmy swoistym wyjątkiem, wyspą nienawiści na morzu łagodnej debaty. A to może pociągnąć za sobą niemiłe konsekwencje.
Temat mowy nienawiści znów staje się gorąco dyskutowanym. Od ostatniej eskalacji sporu o agresję w życiu publicznym niewiele się jednak zmieniło. Zatem powtarzamy lekcję. Sprawa Grzegorza Brauna, który twierdził, że do dziennikarzy "GW" i TVN trzeba strzelać, tylko potęguje napięcie. Tym bardziej, że kontrowersyjny reżyser idzie w zaparte i ani myśli przepraszać za swoje słowa. Dodał, że najzwyczajniej w świecie "niedoszacował" liczby dziennikarzy, którzy powinni iść do odstrzału i swoją "czarną listę" jeszcze poszerzył.
"Z całym dobrodziejstwem inwentarza"
Prof. Jan Hartman, filozof, stwierdził wczoraj w programie "Tomasz Lis na żywo", że od 25 lat tak złej sytuacji jeszcze nie było, choć to nie tylko polski problem. Zdaniem
profesora na Zachodzie, w który jesteśmy zapatrzeni, wyraźnie widać do czego mowa nienawiści może i u nas doprowadzić. – Tam trwa to już od lat 70. Zamachy terrorystyczne na różnym tle. Zamieszki zarówno wśród środowisk lewicowych, jak i prawicowych. Rozmaite niepokoje społeczne, zabójstwa polityczne i rasowe. Wszystko to wynika z mowy nienawiści, jest kolejnym etapem, ku któremu zmierza Polska – mówi naTemat prof. Hartman. – Gdy słyszymy o zamieszkach w Londynie, Paryżu czy krajach Europy Południowej, mamy poczucie, że nas to nie dotyczy. Jednak to następny punkt rozwoju społeczeństwa liberalno-demokratycznego – tłumaczy filozof.
Prof. Hartman dodaje, że wchodząc w świat Zachodu, będziemy musieli przejąć jego problemy. – Też nas to czeka. Zamieszki, bojówki faszystowskie, problemy z imigrantami. A my nie przygotowujemy się do tego, wszystko robimy w poczuciu "jakoś to będzie" – mówi filozof. Zaznacza, że sam problem mowy nienawiści na Zachodzie znacznie zmalał, ale pozostawił swoją spuściznę. – Mając to doświadczenie społeczeństwa zachodnie są bardziej odpowiedzialne, właściciele zagranicznych mediów mają więcej samokontroli. Tam ludzie nie tolerują mowy nienawiści – przekonuje. Ocenia, że Polacy dopiero się tego uczą, lecz chciałby, byśmy odrobili tę lekcję zanim dojdzie do fizycznej eskalacji. Przekonuje, że w wielu krajach nawet mimo
kryzysu język nie jest już agresywny. – Tamtejsi obywatele szanują swoje kraje. My mamy tradycję pogardy dla państwa – ocenia.
Odmiennego zdania jest dr Marek Troszyński, pomysłodawca projektu raportmniejszosci.pl. Jego zdaniem nie ma pewności, że agresja słowna zrodzi agresję fizyczną. – Nie ma żadnych badań, które jednoznacznie wskazują, że wyrażanie negatywnych, niechętnych czy nienawistnych opinii prowadzi w prosty sposób do realnej przemocy – mówi socjolog. Zaznacza jednak, że język wyznacza granice rzeczywistości, tego co "normalne" i osiągalne. – Dyskurs publiczny zawsze jest próbą sił, uzgadnianiem tego, co możliwe, co mieści się w społecznej normie. Zatem językowe rozpychanie się w kierunku agresji, przemocy, rozwiązań siłowych jest poszerzeniem pola bitwy, próbą przekonania społeczeństwa, że te rozwiązania mieszczą się w przyjętym demokratycznym porządku – dodaje.
Dziwna wyspa
O wzorcach płynących z Zachodu przypomina też Agnieszka Durska, politolog z SWPS. Jej zdaniem Polacy mają specyficzną odmianę kultury politycznej i są swego rodzaju wyjątkiem. – W wielu krajach stopień agresji w dyskursie publicznym zależy od narodowego temperamentu. My jesteśmy dziwną wyspą w Europie, na pewno nie zieloną – mówi. Tłumaczy, że przekroczyliśmy pewne granice i łatwiej jest nam iść dalej tą drogą. – Na Zachodzie pewne rzeczy są niedopuszczalne. Ludzie pilnują się nawzajem, by przestrzegać zasad – dodaje.
Agnieszka Durska zaznacza, że język radykalizacji wzbudza duże emocje. Dzięki temu łatwiej jest politykom porywać tłumy. Lecz to ma swoją cenę - słowo ma dużą siłę
rażenia, często jest bardzo krzywdzące. – Zachodnie demokracje są starsze, bardziej doświadczone. Te społeczeństwa reagują, gdy ktoś przekroczy granice. Łatwo to zobrazować na przykładzie kierowców. Polacy w znacznej części nie przejmują się przepisami, dla nich "są po to, by je łamać". Jeśli spojrzymy na kierowców Europy Północnej czy choćby Niemiec, widzimy różnicę. Tam przepisy są po to, by ich przestrzegać – ocenia Agnieszka Durska.
Nie ma ludzi niezastąpionych
– Ja też jestem winny tej sytuacji. Czasem nie trzymam języka za zębami. Obiecałem sobie jednak, że to zmienię. Agresja rodzi agresję. Nienawiść rodzi nienawiść – tłumaczy prof. Hartman. Zaznacza, że w Polsce problem mowy nienawiści nasilił się od czasów koalicji PiS-LPR-Samoobrona. – Wtedy temperatura sporu zaczęła wzrastać. Poszerzały się granice tego, co dopuszczalne. Internet zaczął się szybko rozwijać i stał się rynsztokiem, gdzie można dać upust swoim frustracjom – twierdzi filozof. Dodaje, że dużą rolę odgrywa też swoista transformacja mediów, jaka wynikła z
bezpłatnego internetu. Jego zdaniem zaczął dominować głód newsa, sensacji. Do tego dochodzą strategie radykalnych partii, cynizm polityczny. Prof. Hartman tłumaczy, że to swoista mieszanka. – To dramatyczna równia pochyła, staczamy się w piekło, jakie pamiętamy z czasów II RP – dodaje.
Agnieszka Durska natomiast zaznacza, że w Wiśle upłynie dużo wody, zanim zaczną być widoczne efekty i poprawa w kwestii języka nienawiści. – Musimy poczekać, aż politycy nauczą się korzystać ze swojego zaplecza. Słuchać ludzi, rozmawiać. Na Zachodzie polityk często jest ekspertem, u nas wystarczy porwać tłumy radykalnym stwierdzeniem – dodaje Agnieszka Durska.
Za granicą łagodniej
Podobnie sytuację ocenia nasz kolejny rozmówca, dr Piotr Cichocki, antropolog internetu z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UW. Przekonuje, że przy porównywaniu polskiej wersji debaty publicznej z tymi zachodnimi trzeba wziąć pod uwagę historię internetu. – To medium ma bogatszą tradycję w krajach zachodnich, gdzie internet jest w powszechnym użytku od nieco dłuższego czasu. W związku z tym poziom debat, choćby na forach jest łagodniejszy – mówi. Dodaje, że to zjawisko wiąże się też z poczuciem społeczeństwa obywatelskiego - ludzie działają w swoim wspólnym interesie. Antropolog internetu zaznacza, że nie można jednak generalizować. – Są środowiska, które nie stosują się do powszechnie przyjętych zasad. Przykład jest choćby portal 4chan, gdzie internauci są całkowicie anonimowi i panuje tam "wolna amerykanka". W
tym przypadku nie ma mowy o "poprawności politycznej" w ramach debaty publicznej – tłumaczy dr Cichocki.
Etyczne fastfoody
W kwestii społeczeństwa obywatelskiego wtóruje mu prof. Hartman. – Wciąż brakuje nam więzi społecznej. Panuje przeświadczenie, że społeczeństwo powinien charakteryzować monolit, jedność ideowa i światopoglądowa – mówi filozof. Zaznacza, że to błąd i nie dotarliśmy jeszcze do następnego etapu, w którym jedność zróżnicowanych środowisk jest czymś normalnym. – Trzeba pracować z młodzieżą, bo to oni są uwodzeni przez radykałów. To nasza wina. Młodzi ludzie są zagubieni, podatni na etyczne fastfoody, jakie serwują niektóre środowiska – dodaje prof. Hartman. Zaznacza też, że państwu brakuje swego rodzaju zamordyzmu wobec siebie. – Dla przykładu, wielu ludzi nie rozumie, że usunięcie krzyża z Sejmu nie jest ciosem wymierzonym chrześcijaństwo. Takie postulaty charakteryzują stosunek obywateli do państwa, a nie religii – kwituje filozof.
Dr Piotr Cichocki zaznacza też, że nie można zapominać o uwarunkowaniach historycznych, które są jednym ze źródeł mowy nienawiści w Polsce. – Ostatnie lata poświęciliśmy na budowanie demokracji, lecz przecierpieliśmy dwie wojny. Mam wrażenie, że takie agresywne postawy przechodzą z pokolenia na pokolenie, są głęboko zakorzenione w burzliwej przeszłości – mówi antropolog internetu. Dodaje, że tę tezę potwierdzają badania Davida Edwardsa, który badał poziom komunikacji internetowej w Afganistanie. – Ten antropolog badając fora internetowe afgańskich uchodźców stwierdził, że często dominowały na nich zachowania agresywne i mowa nienawiści. Wojenne doświadczenia mają wpływ na poziom debaty – mówi dr Cichocki. Dodaje też, że nie ma łatwego sposobu na poradzenie sobie z tym problemem. Jednym z rozwiązań jest poczucie wspólnego dobra.
Podobnego zdania jest profesor Hartman. Zaznacza, że niebawem będziemy obchodzić 90. rocznicę zabójstwa prezydenta Gabriela Narutowicza. – Polscy faszyści w imię patriotyzmu gloryfikuję zabójcę. To niepokojące zjawisko – ocenia filozof.
Tłumaczy też, że z samym problemem borykamy się od wielu lat. Ma on swoje źródło właśnie w II RP. – Nie zajmowaliśmy się myśleniem politycznym. Byliśmy zajęci dorabianiem się. Teraz wracają te same podziały, jakie nękały Polaków przed laty - klasowe, podział miasto-wieś, terytorialne. Nie rozumiemy ich, bo zdążyliśmy już o nich zapomnieć – tłumaczy prof. Hartman. Zaznacza, że jako społeczeństwo wchodzimy w dorosłość i mierzymy się z prawdą o nas samych.
Choć temat wraca jak bumerang, daleko nam do rozwiązania tej sytuacji. Paradoksalnie sprawa, w której z pozoru osiągamy porozumienie, w rzeczywistości dzieli nas jeszcze bardziej. Zgadzamy się tylko co do istnienia problemu. Na tym współpraca się kończy. Choć zachodnie społeczeństwa pokazują, że jednak można. Pytanie tylko, czy będziemy musieli tak jak one, nauczyć się tego na własnych błędach.
Myślę sobie, że mówiąc "co dziesiątego" chyba nie doszacowałem, sądząc po rozmiarach tego, co się teraz rozpętało. CZYTAJ WIĘCEJ
Prof. Jan Hartman
filozof
Też nas to czeka. Zamieszki, bojówki faszystowskie, problemy z imigrantami. A my nie przygotowujemy się do tego, wszystko robimy w poczuciu "jakoś to będzie".
Agnieszka Durska
politolog SWPS
W wielu krajach stopień agresji w dyskursie publicznym zależy od narodowego temperamentu. My jesteśmy dziwną wyspą w Europie, na pewno nie zieloną.
Dr Marek Troszyński
socjolog, pomysłodawca projektu raportmniejszosci.pl
językowe rozpychanie się w kierunku agresji, przemocy, rozwiązań siłowych jest poszerzeniem pola bitwy, próbą przekonania społeczeństwa, że te rozwiązania mieszczą się w przyjętym demokratycznym porządku.
Dr Piotr Cichocki
antropolog internetu z UW
To medium ma bogatszą tradycję w krajach zachodnich, gdzie internet jest w powszechnym użytku od nieco dłuższego czasu. W związku z tym poziom debat, choćby na forach jest łagodniejszy.
Prof. Jan Hartman
filozof
rzeba pracować z młodzieżą, bo to oni są uwodzeni przez radykałów. To nasza wina. Młodzi ludzie są zagubieni, podatni na etyczne fastfoody, jakie serwują niektóre środowiska.