Carla Bruni, żona byłego prezydenta Francji Sarkozy'ego, uważa, że kobiety z jej pokolenia nie muszą być feministkami, a miejsce kobiet jest w domu. Zdaniem środowisk walczących o prawa kobiet, takie głosy są bardzo silnie stymulowane przez środowiska polityczne i kościelne. Na szczęście opinie bogatych matek, z kierowcami i służbą pod ręką, nas mało obchodzą.
Brytyjski "The Telegraph" cytuje fragmenty wywiadu, którego Carla Bruni udzieliła magazynowi "Vogue". Przyznała w nim co prawda, że kobiety zawdzięczają wiele feministkom, ale ona sama feministką nie jest. 44-letnia była pierwsza dama Francji modelka oświadczyła również, że "kobiety z jej pokolenia nie muszą być feministkami". Zamiast tego powinny być w domu z dziećmi, bo to "tam jest ich miejsce".
"The Telegraph" z przekąsem zwrócił uwagę, że Carla Bruni-Sarkozy, jako posiadaczka kilku domów ze służbą, asystentami i kierowcami niewiele wie o pracach i obowiązkach, z którymi borykają się kobiety stereotypowo przypisane do roli "kury domowej".
Miejsce kobiet
Środowiska walczące z dyskryminacją kobiet zgodnie twierdzą, że to bardzo szkodliwe, jeśli społecznie i kulturowo narzuca się z góry jakieś miejsce kobiecie. Niestety tak się dzieje często, bo kulturowo bardzo długo mówiło się, że miejsce kobiet jest w domu.
– Przez wiele lat kobiety w wielu krajach miały ograniczony dostęp do edukacji, rynku pracy, nie miały praw wyborczych. Oprócz jawnej dyskryminacji, czyli prawa, była również ukryta dyskryminacja: społeczeństwo bardzo krytycznie postrzegało chęć zdobycia niezależności prze kobietę, zabieganie o wykształcenie i pracę. Zakładano właśnie, że "miejsce kobiet jest w domu" – mówi Anna Karaszewska, socjolożka i prezeska Stowarzyszenia Kongres Kobiet i podkreśla, że nie ma przecież żadnego "moralnego usprawiedliwienia" dla tego, żeby ponad połowa społeczeństwa była dyskryminowana i skazywana na siedzenie w domu.
Jej zdaniem takie głosy, jak ten Carli Bruni są bardzo silnie stymulowane przez środowiska polityczne i kościelne. "The Telegraph" zwraca zresztą uwagę, że Bruni stała się wyznawczynią konserwatywnych poglądów, kiedy została żoną Sarkozy'ego.
– Nie ma moralnego usprawiedliwienia, ale nie ma też żadnego racjonalnego powodu, żeby kobiety były w domu. To głosy skrajnie konserwatywnych polityków i Kościoła. Nie ma to na celu ani dobra kobiet, ani całego społeczeństwa. Chodzi o interes Kościoła i konkretnych polityków – podkreśla Anna Karaszewska.
Matka bogatka
Zdaniem feministek, takie wypowiedzi nie mają jednak specjalnego znaczenia dla kobiet w Polsce. – Te słowa mają mały wpływ na naszą rzeczywistość. Szkoda jednak, że wypowiada się tak kobieta, która ma możliwość, jako osoba rozpoznawalna, żona byłego prezydenta, była modelka, tę rzeczywistość kształtować – uważa Anna Czerwińska, działaczka feministyczna, związana z organizacjami kobiecymi m.in. Ośka i Feminoteka. – Bez zwątpienia fajniej byłoby, gdyby mówiła o problemach innych kobiet, które rzeczywiście pozostają w domu i w tym domu pracują. Same, a nie z pomocą służby – dodaje Czerwińska.
Zgadza się z tym socjolożka i prezeska Stowarzyszenia Kongres Kobiet. – Propagowanie takiej stereotypowej postawy jest anachroniczne. Nie sądzę jednak, żeby poglądy Carli Bruni miały jakieś wielkie znaczenie. Tym bardziej, że Bruni wywodzi się ze środowisko, które zawsze miało finansowo łatwiej, była modelką, celebrytką, później żoną prezydenta Francji. Jej myślenie o roli kobiet, dla większości z nas jest abstrakcyjne i nieistotny, bo jej życie nie wygląda jak życie przeciętnej Polki – uważa Anna Karaszewska.
– Często błędnie zakładamy, że osoby znane i rozpoznawalne mają wpływ na nasze poglądy. To takie trochę oszustwo, bo co Carla Bruni tak naprawdę znaczy dla przeciętnej Polki? Pamiętamy ją jako żonę prezydenta, ewentualnie modelkę, dlatego jej poglądy są mało istotne – potwierdza opinię Anna Czerwińska.
Nie zmienia to jednak faktu, że takie słowa szkodzą i umacniają społeczny przymus przypisujący kobiety do roli gospodyni i matki. Takie słowa biorą pod uwagę szczególnie kręgi osób, które wierzą i wcielają w życie w tradycyjny podział ról. – Pozostanie w domu powinno być suwerenną decyzją. Nie może być ona podejmowana pod wpływem społecznego przymusu. Taki przymus stygmatyzuje też mężczyzn, którzy chcą opiekować się dziećmi, bo na siłę przypisujemy im funkcję "pracujących i utrzymujących rodzinę – zaznacza Kraszewska. – Te słowa są szkodliwe przede wszystkim dlatego, że odbierają niektórym kobietom prawo wyboru – dodaje.