Mało kto już pamięta, że dziś są Andrzejki, jak celebrować adwent i co to jest Barbórka. W pogoni za nieustającą przyjemnością niewzruszeni przechodzimy obok kolejnych świąt, które powoli stapiają się w jedną, wielką okazję do zabawy. Nieważne ile potraw na stole, kiedy polać wosk, a kiedy wodę, ważne że jest wolny dzień i można się wyspać.
„Andrzejki? Ostatni raz obchodziłem je w podstawówce. Pamiętam, że laliśmy wosk. Po co? Tego już nie pamiętam” – przyznaje mi Kuba. To, że dziś jest wigilia dnia świętego Andrzeja wiedzą głównie ci, którzy w rodzinie mają kogoś o tym imieniu, a i to nie zawsze. Niektórzy o Andrzejkach słyszeli, bo widzieli zaproszenia na jakieś zabawy z tej okazji. Niewiele jednak one mają wspólnego z tradycyjnym obchodzeniem tego dnia. Wróżby, lanie wosku, zabawa w przestawianie butów. Dla większości to dziecinada, albo marnotrawstwo czasu. Gdyby chociaż wypadały w weekend, to można by przy okazji sobotniego wyjścia przypomnieć sobie kilka gier towarzyskich, ale kto ma na to czas w czwartek? Tradycję zabija lenistwo i szybkie tempo życia. W końcu żeby coś celebrować trzeba się do tego przygotować i znaleźć chętnych, a tych w dzisiejszych czasach coraz mniej.
– Polacy w ostatnich latach wolą spędzić wolne dni na odpoczynku, niż celebrować święta – mówi profesor Krzysztof Wielicki, socjolog. – Kiedyś to było tabu. Dziś nie ma w tym nic dziwnego, że zamiast Wigilii wolimy pojechać na narty, albo na weekend do SPA. Szkoda nam czasu na kręcenie maku i przygotowania duchowe. Nasze lokalne tradycje powoli się globalizują. Zamiast Andrzejek czy Trzech Króli świętujemy Halloween i Walentynki. Głównie przez sklepy, które na każdym roku przypominają nam o „nowych świeckich tradycjach”. To zjawisko oczywiście ma miejsce nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Z jednej strony to dobry przykład naszego otwarcia na świat. W efekcie jednak tracimy swój lokalny koloryt na rzecz rozmytych świąt, które nijak nie są zakorzenione w naszym społeczeństwie – puentuje profesor.
Święto świętu równe
Choć w naszym kalendarzu coraz więcej obcych nazw i trudnych do zrozumienia świąt, wciąż w Europie jesteśmy postrzegani jako społeczeństwo mocno tradycyjne. Skąd ta rozbieżność? – Nasz tradycjonalizm zwykle kończy się na obyczajowości – mówi profesor Waldemar Kuligowski, antropolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. – Obawiam się, że to wynik lenistwa. Łatwiej nam wyrażać poglądy dotyczące małżeństw homoseksualnych, niż przeżyć odpowiednio adwent. Wbrew pozorom zachodnie społeczeństwa dużo większą wagę przywiązują do lokalnych zwyczajów i świąt. Większość z nich wywodzi się z kultury ludowej, która u nas w wyniku różnych historycznych zaszłości jest wypierana. Wstydzimy się swoich lokalnych świąt i z ulgą wymieniamy je na te, pewne, wszędzie rozumiane globalne tradycje – dodaje Kuligowski.
Rzeczywiście. Wystarczy przejrzeć kalendarz wydarzeń kulturalnych, żeby zauważyć tą właściwość. Nawet jeśli odwołujemy się do lokalnych świąt, to zwykle odbywa się to na poziomie nazwy. W praktyce jednak Andrzejki od Śmigusa Dyngusa różnią się tylko oprawą graficzną. W końcu każda okazja jest dobra, żeby się spotkać i napić alkoholu, bo niestety na tym zwykle kończy się nasz świętowanie. – W dobie ciągłego szukania przyjemności, coraz trudniej nam celebrować konkretne dni – tłumaczy profesor Kuligowski.
– Święta kalendarzowe praktycznie niczym już się nie różnią od codzienności, poza tym, że często mamy wtedy wolne. Żeby się odróżnić od zwykłych dni potrafią więc przyjąć kuriozalny charakter. Dobrze pokazuje to chociażby Święto Niepodległości, które kiedyś było dniem zadumy, a dziś przypomina wielki festyn. Wszystko po te, żeby jeszcze bardziej uatrakcyjnić i sprzedać to wydarzenie – mówi antropolog.
Karp w pomarańczach - czyli idzie nowe
Uatrakcyjnianie odbywa się na kilku poziomach, co pokazują chociażby wigilijne stoły Polaków. Od kilku lat obok karpia i pierogów coraz częściej znajdujemy mozarelle, pesto czy wyszukane sałaty. Dopóki są to elementy, które nie zmieniają całości, a jedynie ubarwiają święto, nie ma w tym nic złego. W końcu w samo słowo tradycja, które pochodzi od łacińskiego „traditio” oznaczającego przekazywanie, wpisany jest ruch. Gorzej, kiedy święta są zastępowane, albo po prostu zapominane. O ile nie grozi to tradycjom religijnym, które z racji podlegania nadprzyrodzonym normom są trwalsze, to w dużej mierze dotyka wszelkich obyczajów świeckich.
W naturę człowieka wpisana jest cykliczność, dlatego ryzyko zniknięcia wszelkich świąt wydaje się nieprawdopodobne. Dzięki powtarzalności pewnych wydarzeń czujemy się bezpieczniejsi. Szkoda tylko, że opieramy swój rytm nie na tym, co trzeba. Zamiast rozkoszować się lokalnymi świętami, często idziemy na łatwiznę. Szkoda, bo przecież wraz z rodzimą tradycją przekazujemy to, co najważniejsze - poczucie przynależności, które trudno znaleźć między dynią a serduszkiem.