Sportowy świat nadal potępia wojnę w Ukrainie wywołaną przez wojska Władimira Putina. Rosyjski sport jest niemal w całości wykluczony z międzynarodowej rywalizacji. W kraju agresora niewiele sobie jednak z tego robią, walcząc o odszkodowania, organizując własne mistrzostwa oraz kpiąc z wojny.
Dokładnie 24 lutego rozpoczęła się wojna w Ukrainie. Bestialskie działania rosyjskich wojsk Władimira Putina dzieją się za naszą wschodnią granicą. Wskazanie agresora nie jest jednak dla wszystkich łatwe do wypowiedzenia. Wiązałoby się to bowiem z utratą sporej części wpływów, często stanowiących o finansowej sile organizacji. Stabilizacji kompletnie przesłaniającej ludobójstwo, którego rosyjskie wojska dopuszczają się na ukraińskiej ziemi.
MKOl dał światu sygnał
Kilka dni po wybuchu wojny na Rosję - a później także Białoruś - zaczęły spadać sankcje. Unia Europejska, Wielka Brytania oraz Stany Zjednoczone zaczęły odcinać kolejne źródła rosyjskich wpływów, ograniczając możliwości m.in. rosyjskich oligarchów. To ostatnie dotknęło również gałąź sportową, na czele z Romanem Abramowiczem, który po prawie 20 latach musiał zrezygnować ze statusu boga w Chelsea Londyn.
Gdyby szukać pierwszego międzynarodowego, sportowego sygnału, sprzeciwiającego się brutalnym działaniom Rosji na terenie Ukrainy, należałoby spojrzeć w stronę Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Już 28 lutego poinformowano, że Rosja i Białoruś zostały praktycznie wykluczone z życia sportowego.
W sprawie agresororów podjęto kilka wiążących decyzji. MKOl jasno zasugerował, aby międzynarodowe federacje sportowe oraz organizatorzy sportowych wydarzeń nie zapraszali - a wręcz nie zezwalali - na obecność rosyjskich i białoruskich sportowców oraz działaczy.
Dodatkowo żaden sportowiec lub działacz sportowy z Rosji lub Białorusi miał nie mieć szans, żeby wystąpić pod nazwą Rosja lub Białoruś. Obywatele Rosji lub Białorusi, czy to indywidualnie, czy drużynowo, powinni być akceptowani tylko jako neutralni sportowcy lub neutralne drużyny. Nie należy eksponować symboli narodowych, kolorów, flag ani hymnów. Sprawa dotyczy również nadchodzących igrzysk paraolimpijskich.
Putin oraz Dmitrij Czernyszenko (wicepremier) i Dmitrij Kozak, zastępca szefa Sztabu Biura Wykonawczego prezydenta, zostali pozbawieni tzw. Orderów Olimpijskich. MKOl zakazał również organizacji jakichkolwiek wydarzeń sportowych w Rosji i Białorusi.
Oczywiście, jak to z rekomendacjami bywa, niektórzy dostosowali się do nich bardziej, inni mniej radykalnie. Ruszyło jednak zarówno w takich gigantach jak piłkarskie FIFA czy UEFA, na co duży wpływ miał zresztą Polski Związek Piłki Nożnej.
Ostre weto co do rozgrywania barażowego meczu Biało-Czerwonych z Rosjanami w Moskwie - odbiło się szerokim echem w futbolowym świecie. Ostatecznie stanęło na zawieszeniu zarówno rosyjskich reprezentacji, jak i przedstawicieli klubowych - w europejskich pucharach.
Dwulicowe FIFA i UEFA
Reakcje ze strony piłkarskich gigantów pokroju FIFA i UEFA mają też swoje za uszami. Prezydent pierwszej z wymienionych Gianni Infantino kilkukrotnie skompromitował się swoją "dyplomacją" w stosunku do rosyjskiej agresji na Ukrainę. Potępiając wojnę - nie wskazywał na winnych - a jedynie prosił o pokój na świecie.
Przykładów można mnożyć. Chociażby podczas losowania grup mundialu w Katarze zaprezentowano film, na którym goszczono ze wszelkimi honorami członków rosyjskiej federacji, a przemówienie szefa ukraińskiej piłki Andrija Pawelki ocenzurowano.
– Nie zgadzam się ze słowami Infantino. To nie jest konflikt, to prawdziwa wojna i ludobójstwo narodu ukraińskiego przez Rosję - grzmiał Andrij Szewczenko, ikona ukraińskiej piłki.
FIFA jednak ma za dużo do stracenia (czyt. mniej wpływów na koncie), żeby jednoznacznie potępić Rosję, wymazując ją z piłkarskiej mapy. Podobnie zresztą jak UEFA, choć tu - już zaocznie na sezon 2022/23 - Rosjanie zostali wykluczeni z rywalizacji w europejskich pucharach. Dodatkowo rosyjskie wnioski o organizację piłkarskiego Euro w 2028 oraz 2032 roku - nie zostaną rozpatrzone przez piłkarskie szefostwo na Starym Kontynencie.
Aleksander Ceferin, szef UEFA nie tak dawno zabrał głos w sprawie kolejnych sankcji ze strony kierowanej przez Słoweńca europejskiej federacji.
- Sytuacja jest trudna, ale my nie mogliśmy się zachować inaczej. W pewnym sensie łamie mi serce sankcjonowanie sportowców, bo to nie jest ich wojna [...] To nie jest dobrze, że cierpią z tego powodu. Ale z drugiej strony, w tak tragicznym czasie, naszą rolą jest pomagać. Musimy zrobić swoje, by zakończyć to szaleństwo tak szybko, jak to tylko będzie możliwe - przyznał.
W jego przypadku również zabrakło mocniejszych słów, z jednej strony potępiających Rosjan, a z drugiej - wspierających Ukraińców.
Toast z Putinem i walka o odszkodowania
Co pewien czas do zachodnich mediów wyciekają ostre reakcje ze strony ludzi związanych z rosyjskim sportem. Narracja ma dwa kierunki - kpiący oraz wszechobecnego szczęścia.
W pierwszym przypadku pojawiają się pytania: Jak sportowy świat może żyć bez Rosji?
"Kto będzie walczył o medale bez Rosji? Czy ktoś jest w stanie wykonać poczwórne skoki? Turniej kobiet zmieni się ze zwykłej, złotej rywalizacji rosyjskich łyżwiarek figurowych w loterię" - pisano na portalu Sport-express.ru odnośnie rywalizacji podczas MŚ w łyżwiarstwie figurowym.
Druga wersja to po prostu szczęśliwe życie wariata, w którym ani kraje zachodniej Europy, ani jakiekolwiek inne - potępiające ludobójstwo na ukraińskiej ziemi - nie są Rosji potrzebne.
Na Kremlu odbyło się chociażby spotkanie z olimpijczykami, którzy zdobywali medale podczas igrzysk w Pekinie. Wśród nich nie zabrakło Kamili Walijewej, niezwykle utalentowanej łyżwiarki figurowej. Obchodząca 16 urodziny Rosjanka poza swoim talentem była też znana z... afery dopingowej, której była główną bohaterką.
Już na swojej ziemi wzniosła jednak toast z prezydentem Putinem, radośnie podśpiewując i wysłuchując słów rosyjskiego dyktatora.
Rosjanie docelowo tworzą własne zawody, mistrzostwa, udowadniając sobie samym, że nie ma lepszego tworzywa niż rosyjski sport. Jednym z najbardziej obrzydliwych przykładów jest wydarzenie organizowane przez łyżwiarskiego mistrza - a przy okazji zakochanego w putinowskiej Rosji - Jewgienija Pluszczenki.
Dwukrotny mistrz olimpijski zorganizował na początku kwietnia w Tule rewię, która zamieniła się w polityczny wiec poparcia dla władz Rosji i dla inwazji na bezbronnych sąsiadów
Rosjanie walczą też o "sprawiedliwość". Rosyjski minister sportu Oleg Matytsin z dumą chwalił się, że ponad 50 federacji sportowych z jego kraju odwołuje się do tzw. CAS, czyli Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu z siedzibą w Lozannie. Szukając sprawiedliwość w kontrze do sankcji oraz szans - wbrew samozadowoleniu - do międzynarodowej rywalizacji.
Słabsza kość pęknie?
Tenis, saneczkarstwo, czy tenis stołowy. To tylko kilka przykładów dyscyplin - a konkretniej federacji - gdzie istnieje bliska granica do postawienia się po stronie Rosji.
"Przyjęliśmy z zaskoczeniem fakt, że Izba Odwoławcza odrzuciła decyzję o zawieszeniu klubów Fakieł Gazprom Orenburg i TTSC UMMC Jekaterynburg w zeszłorocznej Lidze Mistrzów. ETTU nie chce karać sportowców za decyzje ich rządów, ale decyzja o zawieszeniu rosyjskich klubów została podjęta celem ochrony sportowców i zapewnienia uczciwości przeprowadzenia zawodów, zgodnie z zaleceniami MKOl oraz ITTF" - ogłosiła na początku maja Europejska Unia Tenisa Stołowego.
Jeszcze szybciej poszło w przypadku saneczkarstwa. Sąd funkcjonujący przy Międzynarodowej Federacji Saneczkarskiej (FIL) zadecydował na początku kwietnia, że należy przywrócić członkostwo Rosji w strukturach. Zawieszenie nastąpiło 2 marca, więc po nieco ponad miesiącu sytuacja wróciła do "normy".
Tenisowy świat nie skreślił za to pań i panów z Rosji oraz Białorusi, a w myśl rekomendacji MKOl, stworzył dla nich neutralną przestrzeń. To nie do końca podoba się np. władzom wielkoszlemowego Wimbledonu, które chcą wbrew decyzjom damskiego ATP oraz męskiego WTA - zabronić startu takim tuzom jak Rosjanin Daniił Miedwiediew czy Białorusinka Aryna Sabalenka.
Co ciekawe, słynny Hiszpan Rafael Nadal jest przeciwny definitywnym zakazom gry dla przedstawicielek i przedstawicielów krajów, które zaatakowały Ukrainę.
Rosyjska kpina z wojny
W poniedziałek (tj. 9 maja) podczas tzw. Dnia Zwycięstwa obchodzonego uroczyście w Moskwie na Placu Czerwonym haniebnie zachował się mistrz olimpijski w gimnastyce. Podczas ubiegłorocznych igrzysk w Tokio Nikita Nagorny zdobywał złoty medal, a teraz - przerywając sportowe zgrupowanie - z uśmiechem na ustach wziął udział w poradzie żołnierzy. Gimnastyk jest bowiem przewodniczącym tzw. Junarmii - nazywanego przez ukraińskich ekspertów - rosyjskim Hitlerjugend.
Rosjanie z okazji swojego święta zorganizowali też turniej piłkarski na terenie jednego z okupowanych przez siebie miast w Ukrainie. Skandaliczne wydarzenie odbyło się w Nowej Kachowce.
Na masztach zawieszono rosyjskie i radzieckie flagi i jak gdyby nigdy nic, zagrano w piłkę.
Choć sam turniej miał charakter amatorsko-propagandowy - nie udało się nawet zebrać pełnych składów do występujących drużyn - to sam fakt i pomysł są bulwersujące.
- Jesteśmy na dobrej drodze i na pewno wygramy, tak jak wygrywaliśmy na igrzyskach. Oczywiste jest, że nie wszystkim się to podoba. Nie pozwolimy jednak, żeby nasza flaga zginęła - mówiła pod koniec kwietnia Weronika Stepanowa, mistrzyni olimpijska.
Podczas spotkania z dyktatorem Putinem nie ukrywała dumy ze swojego prezydenta.
"Czyli mistrzyni olimpijska mówi dokładnie, że rosja jest na odpowiedniej drodze i na pewno wygra, dokładnie tak, jak na igrzyskach. Do tej pory mówili, że rosyjski sport jest zdecydowanie ponad polityką, a sportowcy są niewinni. Tak, na pewno" - skomentował ukraiński tenisista Aleksander Dołgopołow, celowo tytułując Rosję "małą literą".
Choć to przykład skrajny, trudno jednak przejść obojętnie obok takich pokazowych występów ze strony sportowców, którzy jeszcze nie tak dawno stawali na najwyższych stopniach podium. I to nie na mistrzostwach organizowanych tylko dla rosyjskich zawodników.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.