Były sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen apeluje do kanclerza Niemiec Olafa Scholza
Były sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen apeluje do kanclerza Niemiec Olafa Scholza ws. "potrzeby niemieckiego przywództwa". Fot. AP/Associated Press/East News
Reklama.

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google

  • Anders Fogh Rasmussen apeluje o objęcie przez Niemcy przywództwa ws. wojny w Ukrainie
  • Słowa byłego szefa NATO zapewne tylko nasilą tarcia w niemieckiej koalicji rządzącej, w której nie brakuje zwolenników większego zbrojenia Ukrainy
  • Wpływowy Duńczyk wskazał także, jak wiele Sojusz Północnoatlantycki zyska dzięki rozszerzeniu o Szwecję i Finlandię
  • Anders Fogh Rasmussen: Potrzebujemy niemieckiego przywództwa

    Na fakt, iż najludniejsze i najbogatsze państwo Europy stać na większe zaangażowanie w wojnę w Ukrainie wskazywano już wielokrotnie. Zwykle głos w tej sprawie zabierali jednak politycy znani z krytycznego czy wręcz wrogiego nastawienia do Niemiec. W zupełnie innym tonie do Olafa Scholza apeluje teraz Anders Fogh Rasmussen.

    Wieloletni premier Danii, a później sekretarz generalny NATO w latach 2009-14 w komentarzu opublikowanym przez "Handelsblatt" skrytykował aktualną ekipę rządzącą w Berlinie za niezdecydowanie w sprawie dostarczania do Ukrainy broni ciężkiej. Rasmussen narzekał także na to, że Rosja jeszcze nie doczekała się całkowitego zerwania kontraktów na dostawy surowców energetycznych.

    – Sądzę, że jasne stanowisko rządu federalnego zmieniłoby całą dynamikę w sprawie Ukrainy – ocenił wpływowy Duńczyk, ale na tym nie poprzestał. – Potrzebujemy niemieckiego przywództwa – podkreślił.

    Jako "historyczny krok" Rasmussen ocenia natomiast – silnie wspierany przez Scholza – plan ekspansji NATO na wszystkie już państwa nordyckie. – Finlandia ma jedną z najsilniejszych armii w Europie, potężną artylerię, a liczba żołnierzy – nie wspominając o rezerwie – jest niewiarygodnie duża. Szwecja ma potężne siły powietrzne i znaczące zdolności morskie – wyliczał były szef Sojuszu Północnoatlantyckiego.

    Lider niemieckiej opozycji żąda większego zaangażowania

    Jak donosił niedawno "Spiegel", Olaf Scholz podczas jednego ze spotkań z członkami koalicji miał stwierdzić, iż "nie jest cesarzem Wilhelmem" i nie zamierza ryzykować, że Niemcy kolejny raz w historii wplączą się w wielką wojnę. Właśnie dlatego każda decyzja ma zapadać po długich analizach, sporach i bez zwracania jakiejkolwiek uwagi na PR-owskie straty.

    Zwolennikiem tego, aby Europa doczekała się niemieckiego przywództwa w pełni tych słów znaczeniu, jest natomiast lider chadeckiej opozycji Friedrich Merz. To on pierwszy z wysokich rangą polityków RFN wpakował się w pociąg do Kijowa i pojechał porozmawiać z Wołodymyrem Zełenskim. A teraz w każdym kolejnym przemówieniu Merz tylko mocniej naciska na to, aby Niemcy wsparli Ukraińców możliwościami swojego potężnego przemysłu zbrojeniowego i Bundeswehry.

    Choć podjęto decyzję o przekazaniu Ukrainie m. in. samobieżnych dział przeciwlotniczych Gepard i samobieżnych haubicoarmat PzH 2000, a Szkoła Artylerii Bundeswehry w obsłudze tych drugich maszyn szkoli już pierwsze ukraińskie załogi, dla Merza to za mało. – Prawda jest taka, że od tygodni dostarczono tyle, co nic – grzmiał szef CDU w Bundestagu.

    Rząd Scholza upadnie przez sprawę wojny w Ukrainie?

    Polityków opowiadających się za większym zaangażowaniem w wojnę nie brakuje także w tzw. Ampelkoalition. W Die Grünen z tradycyjnego dla tej partii pacyfizmu zrezygnowali m. in. szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock i wicekanclerz oraz minister gospodarki Robert Habeck. Wśród liberałów z FDP hasło "broń, broń i jeszcze raz broń" za sojusznikami z Kijowa najgłośniej powtarza natomiast szefowa parlamentarnej komisji obrony Marie-Agnes Strack-Zimmermann.

    Tarcia w tej sprawie są tak silne, że regularnie powracają spekulacje o możliwym upadku rządu Scholza i zmiana koalicji rządzącej. Po ubiegłorocznych wyborach podział mandatów w Bundestagu jest bowiem taki, iż nie są do tego potrzebne przedterminowe wybory.

    SPD wygrała z CDU/CSU minimalnie i ma tylko dziewięć miejsc w parlamencie więcej. Chadeccy spadkobiercy Angeli Merkel "bez problemu" mogliby zatem zastąpić socjaldemokratów na czele koalicji z liberałami i zielonymi.

    Czytaj także:

    Dowiedz się więcej o polityce niemieckiej: