Kłamstwa naszego powszedniego daje Morawiecki nam, narodowi, w wielkiej obfitości. Kłamstwa tak oczywistego i tak łatwego do weryfikacji, że aż dziw bierze, że szefowi rządu przechodzi ono przez usta. Ale może nie ma się co zdumiewać, wszak – co widać na pierwszy rzut oka – czoło u premiera miedziane.
Ostatnio był Morawiecki na występach w gospodarstwie rolnym w Świerczu na Mazowszu i tam raczył wspomnieć o swej rozmowie z szefową Komisji Europejskiej. Uświadomiłem ją – snuł Morawiecki opowiastkę – że bodaj powyżej 90% tych postępowań dyscyplinarnych dotyczyła sędziów, którzy jeździli po pijanemu, albo dopuścili się gwałtów, albo jakichś innych kradzieży i oczy otwarły się bardzo szeroko naszym rozmówcom w Brukseli.
Niemal natychmiast sprawdził Morawieckiego sędzia Włodzimierz Wróbel. Od 2018 roku, kiedy Izba Dyscyplinarna SN zafunkcjonowała, sprawa o gwałt była jedna, kradzież też wystąpiła tylko raz, a zarzut prowadzenia po alkoholu sformułowano 16 razy. Łącznie tego typu występki to 11% spraw, jakimi Izba się zajmowała. 11% to nie 90%.
Ciekawe, czy Ursula von der Leyen już wie, że na rozmowy z polskim premierem trzeba wziąć ze sobą wariograf?
Swego czasu „The Washington Post” odkrył w wypowiedziach Donalda Trumpanadzwyczajną prawidłowość: im dłużej sprawował on prezydencką funkcję, tym częściej kłamał! Poza tym były to kłamstwa w ścisłym tego słowa znaczeniu, żadne tam niedomówienia, nieścisłości, przemilczenia czy półprawdy. Skąd! Ordynarne, stuprocentowe kłamstwa, wygłaszane celowo i świadomie. To nie jest kłamstwo wynikające z niewiedzy.
Morawiecki doskonale wie, jaka jest prawda i właśnie dlatego kłamie. W 2019 roku amerykańska stacja MCNBC przerwała, po równo siedmiu minutach, transmisję konferencji prasowej Donalda Trumpa. Nie lubimy tego robić, ale prezydent nie mówi prawdy – wytłumaczyła widzom prowadząca program, po czym z obecnym w studio ekspertem wyklarowała, jakie są fakty.
Także i u nas TVN24 przerwał np. konferencję posłów PiS-u, podczas której kłamali, że za ceny energii w Polsce odpowiada UE. To jest właściwy kierunek dla mediów. Nie mówić do polityka, który łże, że „mija się z prawdą” – mówić, jak jest, czyli, że łże.
Tukidydes pisał, że „ludzie tak mało się wysilają, by odnaleźć prawdę. I tak łatwo przyjmują poglądy, na które się po prostu natknęli”. Trump, Morawiecki i im podobni z tego korzystają, trzeba im to utrudniać, nie ułatwiać i nieustannie demaskować.
Jest jednak jeszcze inny problem czasów współczesnych. Równoległe rzeczywistości, które się nie przenikają. Plemię PiS-u i plemię anty-PiS. Elektorat Partii Republikańskiej oraz elektorat Partii Demokratycznej.
Morawiecki i Trump mówią tylko do swoich. Reszta ich nie obchodzi. Może wierzyć lub nawet nie wierzyć, to bez znaczenia. Istotne jest stworzenie świata dla swych wyznawców. Ów świat musi być spójny, wszystko musi się w nim zgadzać. Wtedy łatwo weń uwierzyć, zanurzyć się w nim po uszy i tak tkwić.
Weźmy przykład Daniela Obajtka. W świecie PiS-u to sprawny menedżer, „zupełnie niezwykły człowiek”, dzięki któremu paliwo jest coraz tańsze. Demaskujących prezesa Orlenu tekstów było mnóstwo, czy dały efekty? Nie!
Według badań przeprowadzonych przez IBRiS, 83% wyborców PiS-u zadeklarowało, że te informacje medialne nie miały żadnego wpływu na ich opinię o Obajtku. Nieco więcej, bo 87% stwierdziło, że ich zdaniem Obajtek przyczynia się do rozwoju PKN Orlen. Bo chodzi o tę spójność opisu świata, by wszystkie puzzle do siebie pasowały, mniejsza o to, że są fałszywe.
Ten mechanizm zadziałał także w przypadku Smoleńska. Badanie IPSOS dla OKO.press przyniosło hiobową wieść, że przybyło wierzących w teorię zamachową. Jest ich już 36%, półtora raza więcej niż w poprzednich latach.
Ten wynik napędzają wyborcy PiS-u, to głównie oni „uwierzyli” w spiskowe teorie w efekcie politycznego i medialnego wzmożenia przed dwunastą rocznicą katastrofy, snutych przez Antoniego Macierewicza opowieści o bombie termobarycznej oraz wznoszonych na Krakowskim Przedmieściu okrzyków Jarosława Kaczyńskiego o „dwunastej rocznicy zbrodni, zamachu!”.
Co ciekawe, w przypadku prawdziwych religii mówimy o zjawisku supermarketyzacji: ludzie wybierają sobie dogmaty, w które wierzą (w niebo tak, w diabła nie), swobodnie żonglują nakazami i zakazami. Co innego, jeśli chodzi o polityczną religię, tu musimy mieć dokładnie obmyśloną historię, do której kolejne fragmenty będziemy dokładać tak, by do niej pasowały.
I właśnie dlatego premier kłamał w Brukseli. Bo powieść PiS-u o polskich sędziach jest taka, że to zdegenerowana grupa społeczna, ciesząca się nadzwyczajnymi przywilejami, którą to stajnię Augiasza rząd Zjednoczonej Prawicy od lat oczyszcza.
Boryka się przy tym z kłodami, które rzuca mu pod nogi KE, przeszkadzając w tym zbożnym dziele, prowadzonym ku chwale Polski i dobru wszystkich obywateli. W to wierzy lub powinien uwierzyć wyborca PiS-u, stąd takie kłamstwa będą się wysypywać z ust premiera jak na zawołanie.
A że wkroczyliśmy akurat w czas kampanii – tak, tak, na półtora roku przed konstytucyjnym terminem wyborów, będzie to najdłuższa kampania nowoczesnej Europy – to produkcja kłamstw będzie szła taśmowo. Bo rządzącym idzie już o to, by doprowadzić do sytuacji, kiedy nie bardzo będzie wiadomo, co jest prawdą, a co kłamstwem. Wtedy oni wygrywają.