"Człowiek, który planował być prezydentem, teraz budzi się codziennie rano bez planu" – pisze o Romneyu "Washington Post". Polityk, który miał poskromić Obamę, po porażce w wyborach prezydenckich nie może sobie znaleźć miejsca.
Tuż po wyborach Mitt Romney robił dobrą minę do złej gry. Pogratulował Barackowi Obamie, choć sam miał już gotową mowę na okoliczność wygranej. Teraz zaś konserwatywny polityk nostalgicznie wygląda przez okno swojego domu przy plaży w La Jolla, prestiżowej enklawie w San Diego. Romney wysłuchuje wiadomości z Waszyngtonu o negocjacjach w sprawie klifu fiskalnego i zastanawia się "co by było gdyby".
Tak "Washington Post" opisuje smutną rzeczywistość wokół Romneya po tym, jak przegrał on wybory prezydenckie w USA. Porażka była dla niego tym boleśniejsza, że tuż przed głosowaniem szanse obu kandydatów były w miarę wyrównane, a Romney w trakcie trzech debat zdążył pokazać się z dobrej strony.
Teraz zaś Mitt Romney chodzi po domu, czasem zupełnie sam, bawiąc się iPadem i mailując ze znajomymi szefami różnych firm, którzy od czasu do wpadają do La Jolla.
W niepamięć odeszły plany ułożone co do minuty i opieka agentów Secret Service. Nie ma już kto robić Romneyowi jego ulubionych kanapek z masłem orzechowym i miodem. "To nie to, co Romney sobie wyobrażał" – pisze gazeta.
Romney po przegranej zniknął z publicznego widoku, nie udziela się w mediach, odmówił "Washington Post" wywiadu. Nawet Republikanie już odcięli się od przegranego, a jego pomysły z kampanii wyborczej nie znajdują zbytniego uznania w Waszyngtonie. Robert Shrum, zajmujący się strategią kampanii prezydenckiej Demokratów, twierdzi nawet, że "wątpliwe, by Romney był jeszcze kiedykolwiek znaczącą figurą w życiu publicznym".
Zmieniło się również życie prywatne Romneya. Chociaż on sam nikomu się nie wypłakuje i nikogo nie wini za porażkę, to jego żona mocno przeżyła tę sytuację. Wierzyła bowiem do końca, że "Biały Dom to ich przeznaczenie". Teraz próbuje wrócić do normalnego życia poświęcając się jeździe konnej. Romney zaś, dość symbolicznie, przesiadł się z cadillaców – które miały wyrażać jego wsparcie dla amerykańskiego przemysłu samochodowego – do niemieckiego audi Q7, produkowanego na Słowacji.
Przyjaciele Romneya podkreślają, że dla niego musi to być bolesne przeżycie, choć on sam niespecjalnie to okazuje. "Powiedział tylko: przepraszam, że Was zawiodłem. Brzmiał naprawdę spokojnie, ciepło. Nie było w nim gniewu" – tak rozmowę po wyborach z Romneyem opisuje Joel Peterson, stary przyjaciel polityka, członek zarządu Jet Blue Airways.
Co teraz zrobi ze sobą wielki przegrany? Jak pisze "Washington Post", prawdopodobnie wróci do biznesu bądź działalności w ramach społeczności Mormonów. Faktycznie jednak wygląda na to, że w wielkiej polityce Mitt Romney nie ma już czego szukać.
Smutno być Romneyem - nawet jeśli nadal jest się obrzydliwie bogatym, to twoja partia zaczyna się od ciebie odcinać, spadają ci lajki na fejsbuku, a teraz okazuje się, że nie można nawet liczyć na najwierniejszych, zdawałoby się, fanów. CZYTAJ WIĘCEJ