Gdy odsunąłem na bok okrzyki Magdy Gessler, rzucanie talerzami i sensacyjną otoczkę, "Kuchenne rewolucje" pokazały mi obraz dużej części polskich przedsiębiorców. Brak pomysłu, chciwość, praca na czarno i śmieszne stawki to część z 7 rzeczy, których nauczyła mnie produkcja TVN.
Przedsiębiorcy są przedstawiani jako nękany przez rząd filar polskiej gospodarki. Nie ukrywam, że jest w tym sporo racji. Skomplikowany system podatkowy, ciągłe zmiany prawa, tysiące dziwnych przepisów nie zachęcają do zakładania biznesu. Moim zdaniem jednak wiele osób nie powinno nawet próbować. I to właśnie im poświęcam ten tekst.
Zawsze powtarzam: gdyby Państwowa Inspekcja Pracy działała, połowa polskich firm już dawno zniknęłaby z rynku. Nic nie pokazuje tego tak dobrze, jak Magda Gessler i "Kuchenne rewolucje".
Oto 7 rzeczy, których produkcja TVN nauczyła mnie o polskich przedsiębiorcach.
1 - Magda Gessler nauczyła mnie, że ludzie zakładają biznes dla biznesu
Restauracja gruzińska, włoska, staropolska. Kuchnia śląska, indyjska, wietnamska - można tak wymieniać w nieskończoność. W niemal każdym odcinku spośród 24 sezonów Magda Gessler zadaje jedno podstawowe pytanie: Jaką macie wiedzę o serwowanej kuchni?
"Eeee...", "Nie wiem", "W internecie poczytałem", "Myślałem, że wiem, jak to robić", "No nigdy nie byłam w tym kraju", "Nie sprawdzałam, jak działa konkurencja" - aspirujący restauratorzy zawsze odpowiadają tak samo.
Całe szczęście, część z nich interesuje się samym gotowaniem. Są jednak odcinki o "kolegach, którzy po kilku piwkach wymyślili pomysł na biznes", windykatorze prowadzącym restaurację oraz "kucharzach", których umiejętności weryfikuje przygotowanie pieroga lub placka ziemniaczanego.
Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem, ale to tak jakbym ja postanowił zarabiać na kuchni laotańskiej.
2 - "Kuchenne rewolucje" pokazują, jak próbujemy zarobić po linii najmniejszego oporu
- Czemu wy trujecie ludzi?! - pokrzykuje co jakiś czas Magda Gessler, rzucając talerzami, pokazując syf w piecu, chemię dodawaną do potraw oraz najniższej jakości serek, który ma imitować mozzarellę.
24 sezony "Kuchennych rewolucji", 12 lat objazdów po Polsce, a ludzie dalej nie potrafią się nauczyć, żeby chociaż szmatką po podłodze przejechać przed przyjazdem gwiazdy TVN. W identycznych warunkach posiłki wydaje się normalnym klientom.
Wielu bohaterów produkcji nawet nie próbuje pokazać, że mają w lodówce coś ciekawszego niż źle zabezpieczone, fatalnej jakości produkty.
- Ten gulasz to tydzień u nas stał. Bałam się to podać - mówi jedna z kelnerek. Dla telewidzów to śmieszne. Wściekła Gessler rzuci kilkoma wulgaryzmami, kilka osób się popłacze, a potem dojdzie do długo wyczekiwanej zmiany.
Poza sensacją pokazało mi to, jak bardzo chcemy zarobić po najmniejszej linii oporu. Tu podgrzejemy w mikrofalówce, tu dodamy tłuszczu, taniego serka i mamy danie, które ma zapewnić nam fortunę.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że do wyjaśnienia, że tak się nie robi, naprawdę potrzeba Magdy Gessler, ekipy operatorów, masy kamer i potłuczonych talerzy. - I o co mnie prosisz, żeby cię nauczyć nieoszukiwania? - zapytała w jednym z odcinków.
3 - Gessler pokazała mi, że preferowana forma zatrudnienia to "praca na czarno"
Progresywni politycy krzyczą o uśmieciowieniu rynku pracy. Tymczasem, Gessler pokazuje, jak wiele osób w ogóle nie otrzymuje jakiejkolwiek umowy. To nie tylko oszustwo, ale także odebranie pracownikowi prawa do urlopu, wolnego, ubezpieczenia... Można tak wymieniać w nieskończoność.
- Oni mnie nie słuchają. Nie mogę się doprosić o nic - mówi jedna z "restauratorek". - Nie mam u nich żadnego autorytetu - skarży się inna. - Nieposprzątane, niepomyte, nie starają się w kuchni - słyszę w kolejnym materiale.
No trudno się dziwić. Mnie w takich warunkach nie chciałoby się nawet mopa wziąć do ręki lub wody zagotować. Dlaczego ludzie godzą się na taką pracę? Bo często są to rodzinne biznesy prowadzone z żoną, teściową, dziećmi, kuzynami.
Nie wszyscy też czują się na tyle pewnie, żeby wyjść poza strefę komfortu i spróbować swoich sił na rynku pracy. Ci, którzy mogą liczyć na jakąkolwiek umowę, najczęściej narzekają na śmieszne stawki.
Nie wspomnę też o nagminnych sytuacjach, kiedy pensje nie są wypłacane lub dzieje się to z ogromnym opóźnieniem po wyproszeniu szefa o przelew.
4 - Najlepsza forma komunikacji z pracownikiem to mobbing
Mobbing, czyli uporczywe nękanie psychiczne pracownika - w korporacjach i wielkich firmach trudniej się na niego natknąć lub o wiele łatwiej z nim walczyć. Dlaczego?
Większość dużych przedsiębiorstw wypracowała już odpowiednie procedury walki z tym zjawiskiem. Rozpoznawalne marki, gdzie ta patologia występuje, są zaś wytykane palcami.
"Kuchenne rewolucje" pokazują, że do przemocy dochodzi najczęściej w biznesach prowadzonych przez rodzinę. - Strasznie krzyczy. Nawet przy klientach - wyznaje ze łzami w oczach żona jednego z restauratorów.
- Jest zniszczona przez kogoś, kogo bardzo kocha - mówi kelnerka. - Krzyczy na nią przy pracownikach - dodaje inny pracownik knajpy. Skutek? Zamiast "Kuchennych rewolucji", mamy rewolucje antymobbingowe (i słusznie).
5 - pracownikom też się w głowie przewróciło
Przypadków fatalnych pracowników w programie Magdy Gessler widzimy o wiele mniej, ale niech sprawiedliwości stanie się zadość. Zwykła, prosta restauracja. Prowadzi ją urocza pani w średnim wieku. Potrafi gotować, ale nie zna się na prowadzeniu biznesu.
Takie rewolucje są najprzyjemniejsze. Parę działań marketingowych, remont restauracji, zmiana karty dań i mamy dobrze prosperującą, smaczną jadalnię w naszym lokalnym krajobrazie. Tu problemem najczęściej jest pracownik.
- Znika na kilka dni, nie kontaktuje się. Potem przychodzi jakby nigdy nic - mówi właścicielka. - Wiem, że nie umie gotować, ale nie mam serca nic z tym zrobić - odpowiada Gessler inna bohaterka jednego z odcinków.
- No lubię balować, mam swoje sprawy prywatne, zdarzy mi się nie przyjść - mówi wyluzowany chłopak. Jedni przyjmują reprymendy od Gessler milcząc, a inny zbywają je głupim uśmieszkiem. Większość z nich, koniec końców, wylatuje po przeprowadzeniu rewolucji.
6 - Pokora, pokora i jeszcze raz pokora
Odcinek - można powiedzieć - klasyczny. Mdło, tłusto, drogo, niesmacznie i bez pomyślunku. Według Magdy Gessler, nawet woda do herbaty śmierdziała. Poza dziwną uwagą pojawił się szereg merytorycznej krytyki.
Gwiazda TVN tłumaczy, że "25 zł za dwa ziemniaki" to trochę dużo. Potrawy nie mają nic wspólnego z kuchnią, którą chce serwować małżeństwo. Jak reagują restauratorzy?
- Będę tej potrawy bronić, bo po nią przychodzą goście - tłumaczy kobieta, która poprosiła o interwencję przez wzgląd na... brak gości. A jak komentuje zaskakujące ceny? - To nie budka. Ludzie muszą płacić za prestiż miejsca, w którym jedzą - odpowiada.
To nie odosobniony przypadek. Najpierw proszą o pomoc, później obnoszą się pseudo-autorytetem. - Goście nigdy nie krytykowali - bronił się inny uczestnik rewolucji. No tak, bo 99 proc. gości wychodzi z uśmiechem i... nigdy nie wraca.
Ja rozumiem, można Gessler nie lubić. Można uważać, że przesadza, sama drogo sprzedaje, ale skoro ktoś prosi ją o pomoc, to chyba po to, żeby jej wysłuchać i zastosować się do jej rad.
7 - Dług, długiem, dług pogania
Kiedy już założy się biznes bez pomysłu, zatrudni się pracowników na czarno, zacznie serwować się fatalnej jakości, niesmaczne produkty, przestanie się reagować na rady mądrzejszych, pojawiają się... długi.
Do biznesu trzeba dokładać z własnej kieszeni, kredyt wciąż nie spłacony, czasem pojawią się pożyczki, a potem pożyczki, żeby spłacić pożyczki. W ten oto sposób powstaje spirala zadłużenia. Dług zaś skutecznie przywiązuje przedsiębiorcę do swojej firmy, która jeszcze nie tak dawno miała być przepisem na sukces.
To pokazuje brak fantazji, myślenia przyszłościowego, umiejętności przewidywania konsekwencji, szacowania ryzyka. Ale również, łatwowierność. "Kuchenne rewolucje" niejednokrotnie przedstawiały osoby, które najzwyczajniej w świecie dały się oszukać, przejmując porządnie zadłużony lokal.
"Prowadzę własną firmę" brzmi niezwykle imponująco. Niestety, nie zawsze kryją się za tym imponujące osiągnięcia.