nt_logo

Kino schodzi na psy. Kiedy chcę się rozerwać, wolę włączyć serial

Maja Mikołajczyk

09 czerwca 2022, 18:03 · 3 minuty czytania
Przez większość mojego życia zdecydowanie wolałam filmy od seriali. W ostatnim czasie mam jednak wrażenie, że jakość tych pierwszych spada na łeb na szyję, podczas gdy odcinkowe produkcje stają się coraz ciekawsze – szczególnie jeśli chodzi o te rozrywkowe produkcje.


Kino schodzi na psy. Kiedy chcę się rozerwać, wolę włączyć serial

Maja Mikołajczyk
09 czerwca 2022, 18:03 • 1 minuta czytania
Przez większość mojego życia zdecydowanie wolałam filmy od seriali. W ostatnim czasie mam jednak wrażenie, że jakość tych pierwszych spada na łeb na szyję, podczas gdy odcinkowe produkcje stają się coraz ciekawsze – szczególnie jeśli chodzi o te rozrywkowe produkcje.
Powiem wam, dlaczego lepiej bawię się na serialach niż na filmach. Fot. Unsplash/ JESHOOTS.COM

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google

  • Kino rozrywkowe schodzi na psy. Tak dobre filmy jak "Top Gun: Maverick" czy "Batman" zdarzają się coraz rzadziej.
  • Platformy streamingowe mają z kolei do zaoferowania coraz więcej ciekawych produkcji.
  • Takie seriale jak "Stranger Things" czy "Peacemaker" udowodniają, że w niczym nie ustępują filmom rozrywkowym, a nawet potrafią być lepsze.

"Top Gun" jeden na milion

Zadaniem kina rozrywkowego – jak sama nazwa wskazuje – jest dostarczanie publice rozrywki. Niestety twórcy w ostatnich latach coraz częściej uznają, że dla zapewniania widzom dwóch godzin zabawy wystarczy napchanie filmu efektami specjalnymi.

Kocham kino za to, że daje możliwość zobaczenia rzeczy, których w świecie rzeczywistym nigdy bym pewnie nie ujrzała. Jeśli jednak wybuchy i inne cuda stworzone przez speców od CGI są jedyną esencją filmu, to staje się on po prostu... nudny.

Efekty specjalne powinny być efektownym dopełnieniem fabuły, a nie zastępować jej treść, o czym twórcy coraz częściej zapominają. Filmy superbohaterskie potrafią cieszyć oko, ale ile razy można z zainteresowaniem śledzić wciąż jedną i tę samą historię, opowiadaną w jedynie nieco zmienionych okolicznościach?

Co gorsza, w części produkcji tego typu nawet efekty specjalne nie domagają. Wydane na CGI miliony dolarów nie pomogą, jeśli twórcy nie mają pomysłu na ich kreatywne i nowatorskie zastosowanie, a jedynie zalewają nimi ekran.

Na tym tle z pewnością ostatnio wyróżnia się "Doktor Strange w multiwersum obłędu" ze swoimi horrorowymi sekwencjami czy genialną sceną walki na nuty. Cóż jednak po nich, skoro śpiewka wciąż jest taka sama?

Wspomniane problemy nie są jedynie przypadłością kina spod znaku Marvela czy DC. Najnowsza "Podpalaczka" na podstawie powieści Stephena Kinga również cierpi na spisany na kolanie scenariusz, a wygenerowane cyfrowo i absurdalnie nierealistyczne płomienie oraz postaci z kartonu praktycznie uniemożliwiają cieszenie się filmem.

Kina coraz rzadziej oferują rozrywkę na poziomie takich produkcji jak "Top Gun: Maverick", czy "Batman". Dlatego kiedy mam ochotę rozerwać się przed ekranem, coraz częściej po prostu odpalam telewizor.

"Stranger things" rozwaliło system

Na platformach streamingowych mamy bowiem klęskę urodzaju – nowych produkcji wychodzi tygodniowo tyle, że na obejrzenie ich wszystkich nie starczyłoby czasu nawet gdybyśmy przeszli na emeryturę w wieku 35 lat. Jasne, na VOD wychodzi mnóstwo kiepskich i średnich seriali, ale kiedy są dobre... to bywają naprawdę genialne.

Nie wstydzę się przyznać, że najnowszy sezon "Stranger Things" swoim rozmachem zaparł mi dech w piersiach. Dawno nie widziałam tak dopracowanej rozrywkowej produkcji, która dawałaby nie tylko frajdę oczom, ale też przyciągała przed ekran angażującą historią i wyzwalała całe spektrum emocji.

Jeśli nie wierzycie, że taka "bajeczka" potrafi poruszyć, wejdźcie na Youtube'ie w komentarze pod piosenką Kate Bush "Running Up That Hill" i zobaczcie, jakie wspomniena wywołała scena z jej udziałem. Ostrzegam – lepiej przygotujcie sobie chusteczki.

Żeby nie było, że jestem negatywnie nastawiona do produkcji superbohaterskich – "Peacemaker" to małe arcydzieło tego podgatunku. Jego twórca, czyli James Gunn, już "Strażnikami galaktyki" i "Legionem Samobójców: The Suicide Squad" udowodnił, że potrafi wnieść świeżość do tego z reguły rzemieślniczo traktowanego kina.

Zrealizowanym dla HBO Max serialem o anty-bohaterze zabijającym w imię pokoju pokazał niedowiarkom, że wybitnie rozrywka produkcja z niewybrednym (ale inteligentnym) poczuciem humoru może iść w parze z głębią psychologiczną postaci.

Pomimo przekornego tytułu ten tekst nie ma na celu zniechęcać nikogo do chodzenia do kina – kiniarze po pandemii wciąż są w fatalnej sytuacji i jak najbardziej warto ich wspierać. Być może jednak lepiej zdecydować się na pójście kina studyjnego lub obejrzenie niszowej czy mniej głośnej produkcji, która ma jeszcze inne walory poza rozrywkowymi – bo te z większym powodzeniem uda wam się odnaleźć w serialach bez wychodzenia z domu.

Może Cię zainteresować również: