Ciałopozytywność zrobiła niewiarygodnie dużo dobrego, ale i sporo skomplikowała. Krzyczy, że każde ciało nadaje się na plażę i wszystkie powinnyśmy nosić szorty, bikini i krótkie sukienki. To oczywiście jest prawda, ale co z tymi z nas, które nie są na to jeszcze gotowe i wciąż walczą ze swoimi "cielesnymi demonami"? Które latem zakrywają swoje ciało i nie potrafią przestać o nim obsesyjnie myśleć? Jesteśmy oszustkami?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od lat nie zakładam kostiumu kąpielowego na plażę. Dlaczego? Długo by opowiadać, ale to samo, co u innych: kompleksy, nieprzepracowane cielesne traumy, wstyd. Czy chciałabym poleżeć w bikini na rozgrzanym piasku i pomoczyć się w wodzie bez obsesyjnego myślenia o swoim ciele? Jasne, że tak, ale to jeszcze nie ten moment. Pracuję nad tym.
Mam jednak poczucie, że jako zagorzała orędowniczka ciałopozytywności nie powinnam się do tego przyznawać. Powinnam zakładać bikini, szorty i topy na ramiączkach bez gadania i cieszyć się życiem. Powinnam dawać dobry przykład. Czy to czyni ze mnie oszustkę? Osobę, która co innego mówi, a co innego robi? Bo po co nam slogany "every body is a beach body", skoro mamy je gdzieś?
Ciałopozytywność jest ruchem, który zrobił niewyobrażalnie dużo dobrego – i dla kobiet, i dla mężczyzn. Unormował różnorodność, dał widoczność ciałom, które uważane były za "niewłaściwe" i "nieatrakcyjne", rozpoczął w kulturze szybko postępujące zmiany.
Jeszcze w 2007 roku, media określiły dwie boskie piękności – Beyoncé i Shakirę w teledysku do hitu "Beautiful Liar" – jako... grubaski. Dzisiaj, 15 lat później, w czasach gdy na wybiegach pojawiają się modelki plus size, a ubrania w sieciówkach reklamują kobiety o różnych kształtach, mało kto by tak o nich pomyślał (chociaż oczywiście tacy by się znaleźli). A na pewno nikt nie napisałby tego publicznie.
To wszystko dzięki ciałopozytywności. Owszem, ten ruch nie jest idealny i ostatnio wylewa się na niego krytyka z wielu stron. Chociażby grubych aktywistek, które mówią wprost: ciałopozytywność miała być dla nienormatywnych ciał, a w ostatnim czasie zajmuje się powtarzaniem, że fałdki na brzuchu szczupłych kobiet są ok. Ostatnio też znajduję tam dla siebie coraz mniej miejsca (bardziej odnajduję się w ciałoneutralności), ale cieszę się, że każdy może poczuć, że jego ciało jest wystarczające.
Ale wiemy, jak jest: kultura sobie, nasze głowy sobie. Osobiście znam tylko jedną osobę, która uwielbia swoje ciało. Jedną. Reszta moich atrakcyjnych, szczupłych przyjaciółek walczy ze swoimi wewnętrznymi demonami, które zrodziła opresyjna wobec ciała kultura, w której się wychowałyśmy. Gdy patrzę na nie, myślę: "jak to możliwe, że macie kompleksy na punkcie takich ciał?". Ale nie mnie to oceniać. Każdy ma swoje własne walki.
Każde ciało nadaje się na plażę, ale...
I tutaj wracam do punktu wyjścia. Tak, absolutnie uważam, że każde ciało nadaje się na plażę. Nie ma czegoś takiego jak "beach body". Jeśli chcesz, wkładaj bikini i śmigaj do wody. Tego właśnie uczy ciałopozytywność: ciesz się swoim ciałem i rób z nim, co tylko chcesz – obojętnie jak wygląda i ile waży.
Tyle że ciałopozytywność zapomina o jednej rzeczy. W tym ciągłym krzyczeniu, że bikini jest dla każdego, zapominamy, że wiele osób wcale nie chce go założyć. Ba, może być nawet orędowniczkami ciałopozytywnego ruchu, ale i tak nie są gotowe na założenie kostiumu kąpielowego, szortów, krótkich sukienek, i tak dalej, i tak dalej. Nawet jeśli dobrze wiedzą, że mogą to zrobić i to jest ok, to nie są na to gotowe.
Momentami slogany ciałopozytywności przypominają terror. Aktywistki krzyczą, żebyśmy zakładały krótkie spodenki i nie wstydziły się bikini, ale takie dziewczyny, jak ja, będą miały przez te "nakazy" jeszcze większe kompleksy. Bo czują, że zawiodły i są oszustkami. Mówią o ciałopozytywności, ale same nie potrafią się stosować do jej zasad.
Nie jesteśmy oszustkami, odczepmy się od siebie. Jeśli chcemy założyć bikini, załóżmy je. Jeśli nie chcemy, to jego nie zakładajmy. To nasz wybór i nikt nie ma prawa mówić nam, jak powinniśmy się ubierać (i nie ubierać) na plaży i gdziekolwiek indziej. I w drugą stronę: my też nie mamy prawa tego robić, bo nie wiemy, co ta druga osoba przeżyła (a nawet jeśli wiemy, to wspierajmy, a nie napierajmy).
Krok po kroku. Walka ze swoimi cielesnymi traumami nie jest prosta, wymaga czasu, przestrzeni i wsparcia. Może kiedyś założę w końcu kostium kąpielowy? To, że wstydzę się tego zrobić, nie znaczy, że jestem gorsza. Każdy ma swoje własne tempo i to jest ok.