Tom Cruise znowu jest na szczycie za sprawą spektakularnego sukcesu "Top Gun: Maverick", ale czy właściwie... kiedykolwiek z niego zszedł? Gwiazdor od czterdziestu lat udowadnia, że nie tylko jest świetnym aktorem, ale również zdolnym do wielu poświęceń kaskaderem. Cruise zasłużył na pozycję, jaką ma w Hollywood, choć kontrowersje wokół jego osoby nigdy nie ucichły.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tom Cruise znów jest na językach dzięki spektakularnemu sukcesowi filmu "Top Gun: Maverick".
Gwiazdor serii "Mission: Impossible" skończył niedawno 60 lat, a wciąż jest jednym z najlepszych aktorów kina akcji.
Cruise nieustannie wzbudza jednak kontrowersje za sprawą swojego zaangażowania w działalność Kościoła Scjentologicznego.
Tom Cruise – hollywoodzki gwiazdor i doskonały aktor dramatyczny
Kariera Toma Cruise'a jeszcze jakiś czas temu należała do nietypowych, chociaż teraz coraz więcej osób z branży obiera podobną drogę. Niegdyś należało podjąć decyzję, czy chce się być aktorem dramatycznym czy gwiazdorem kina akcji. Rozróżnienie było najczęściej proste – Steven Seagal był od kopania tyłków, a Tom Hanks od grania outsiderów.
Być może zdolność Cruise'a do łączenia tych ścieżek zdeterminowały jego dwa wczesne filmy: "Ryzykowny interes" z 1983 roku, za który otrzymał pierwszą nominację do Złotego Globa w swojej karierze oraz "Top Gun" z 1986 roku, który zrobił z niego międzynarodową gwiazdę.
Od tamtej pory Cruise dostał trzy Złote Globy za takie filmy jak "Urodzony 4 lipca", "Jerry Maguire" oraz "Magnolia", a także trzy nominacje do Oscara za te same tytuły. Mniej więcej równolegle zaczął się wcielać w Ethana Hunta w "Mission: Impossible", czyli sensacyjnej serii, której popularność nie słabnie od ponad 25 lat.
Statuetki od amerykańskiej Akademii Filmowej Cruise póki co jeszcze nie dostał, ale w tym roku został doceniony Złotą Palmą w Cannes za całokształt twórczości. Pretekstem do tego wyróżnienia stał się sequel filmu, który ponad 35 lat temu sprawił, że plakaty z aktorem zawisły na ścianach nastolatek na całym świecie.
Kaskaderskie wyczyny Cruise'a
Tom Cruise (podobnie jak Juliette Lewis) swoje najlepsze role zaliczył w latach 90. Bezlitosny Lestat z "Wywiadu z wampirem", Dr Bill Harford z "Oczu szeroko zamkniętych" czy wspomniany Jerry Maguire i Ethan Hunt – to są występy, których się nie zapomina.
Po 2001 roku, kiedy zagrał w dramacie psychologicznym "Vanilla Sky" Camerona Crowe'a ,(poza paroma wyjątkami) skupił się jednak na kinie akcji. Zaliczył świetne role w filmach takich reżyserów jak Steven Spielberg ("Raport mniejszości") czy Michael Mann ("Zakładnik") a jego kieszeń z pewnością była mu wdzięczna (Cruise od lat jest jednym z najlepiej opłacanych aktorów w Hollywood), ale nominacje do prestiżowych nagród przestały się sypać.
Cruise nie traktował jednak kina akcji tylko jako łatwej drogi do szybkiego zarobku. W dobie wszchobecnych greenscreenów, kaskaderów i dublerów aktor znany jest z tego, że sam występuje w nawet najniebezpieczniejszych scenach – do jednej z nich trenował rok.
Chodzi o skok na motocyklu z norweskiego klifu, który będzie można zobaczyć w "Mission: Impossible 7". Aktor przygotowywał się do niego przez przez wspomniane 12 miesięcy i wykonał w tym czasie łącznie 13 tysięcy skoków na motocyklu i 500 skoków na spadochronie.
"To bez wątpienia najbardziej niebezpieczna rzecz, jakiej kiedykolwiek próbowałem. Pracowaliśmy nad tym latami. Od dziecka chciałem coś takiego zrobić" – opowiadał Cruise o rzeczonej scenie.
"Jedyne, co przeraża mnie bardziej, to rzeczy, jakie przygotowaliśmy na ósmą część" – mówił z kolei reżyser filmu Christopher McQuarrie. I miał rację – na pokazanym parę dni temu zdjęciu z "Mission: Impossible 8" widzimy, jak aktor zwisa ze skrzydła lecącego samolotu.
Skąd u Cruise'a takie zacięcie do samodzielnego wykonywania tak niebezpiecznych manewrów? Aktor w młodości marzył o byciu zawodowym sportowcem, a jak mówił parę lat temu w programie "The Graham Norton Show", zawsze lubił testować swoją wytrzymałość fizyczną, a także "kochał szybkie samochody, motocykle, wędrówki i wspinaczkę". Nic więc dziwnego, że wykorzystywał (i wykorzystuje) te pasje do rozwoju swojej kariery.
Ponadto zdaniem aktora angażowanie się w swoją rolę na 100 proc. wpływa na jakość opowiadanej historii. – Uważam, że podczas grania, oddajesz się bohaterowi opowiadanej historii w całości fizycznie i emocjonalnie – tłumaczył w programie Nortona. – Od trzydziestu lat wykonuję sceny kaskaderskie i to pozwala na dotarcie z kamerą tam, gdzie normalnie nie byłoby to możliwe – dodał.
Temat podsumował krótko, gdy na tegorocznym festiwalu filmowym w Cannes jeden z dziennikarzy zapytał go, dlaczego sam wykonuje kaskaderskie numery. – Nikt nie pytał Gene'a Kelly'ego [gwiazdy m.in. "Deszczowej piosenki" – przyp. red.] "Dlaczego tańczysz? Dlaczego sam wykonujesz sceny taneczne?" – odparł aktor, sugerując tym samym, że niebezpieczne wyczyny są po prostu częścią tego, kim jest.
Spektakularny sukces "Top Gun: Maverick"
Filozofia aktora bez wątpienia przyczyniła się do gigantycznego sukcesu "Top Gun: Maverick". Cruise uznał bowiem, że żeby film wyglądał realistycznie, aktorzy grający pilotów muszą... nauczyć się latać. On sam zrobił licencję pilota wkróce po premierze pierwszej części widowiska.
Przed rozpoczęciem zdjęć do blockbustera Josepha Kosinskiego młoda obsada musiała odbyć trzymiesięczny trening szkoleniowy, który zaprojektował sam Cruise. Najpierw latali w samolotach Cessna 172 Skyhawk, później Extra 300, a ostatecznie w odrzutowcach L-39 Albatross i to właśnie w nich nakręcono sceny, które trafiły do filmu. Ponadto, aktorzy ćwiczyli m.in. budowanie świadomości przestrzennej w samolocie oraz podwodną ewakuację.
Efekt to nie tylko realistyczne (w miarę możliwości) przedstawienie lotów, co na łamach naTemat potwierdził prawdziwy pilot myśliwca. Publiczność pokochała nowego "Top Guna" i znów oszalała na punkcie kochającego ryzyko Kapitana "Mavericka". Cruise dostał wspomnianą Złotą Palmę w Cannes i 6-minutową owację na stojąco, a sam film wskoczył na 49. miejsce listy produkcji, których globalne wpływy przekroczyły miliard dolarów.
"Top Gun: Maverick" stał się tym samym najbardziej kasowym tytułem w dorobku aktora z 40-letnim stażem. Chociaż Cruise w ostatnich latach grywał w głośnych filmach, to właśnie blockbuster Kosinskiego sprawił, że jego nazwisko znów jest na wszystkich językach.
Ten przeklęty Kościół Scjentologiczny
Duchowe ciągoty Cruise miał od zawsze – mało osób wie, że aktor chciał kiedyś zostać... księdzem i spędził rok w seminarium franciszkańskim. Uznał jednak, że za bardzo kocha kobiety i rzucił to bez oglądania się za siebie.
Wciąż chyba potrzebował w swoim życiu jakiejś siły wyższej, gdyż lata później zamienił Katolicyzm na Kościół Scjentologiczny, do którego w 1986 roku wciągnęła go jego pierwsza żona Mimi Rogers.
Kontrowersje wokół obecności aktora w szeregach Scjentologów od tamtej pory nie cichną. Chociaż w USA czy Hiszpanii Scjentologia uznawana jest za religię, w wielu krajach ma ona status niebezpiecznej sekty, co potwierdzają historie byłych członków organizacji, które jeżą włosy na głowie.
Cruise uchodzi za jednego z najbardziej wpływowych propagatorów Kościoła i odpiera wszelkie zarzuty dotyczące jego szkodliwej działalności, nieustannie go zachwalając. Aktor bezgranicznie ufa nauczaniu Scjentologów, które czasami stoi w sprzeczności z wiedzą naukową.
Nie wszyscy wiedzą, że w 2005 roku Cruise ujawnił stanowisko, którego nie powstydziłaby się sama Edyta Górniak. Gwiazdor skrytykował wówczas leczącą się z depresji poporodowej za pomocą antydepresantów Brooke Shields. Aktor stwierdził wówczas, że psychiatria to "pseudonauka", a leki psychotropowe i psychoterapia są wynalazkiem do kontrolowania ludzkich umysłów.
W tamtym czasie Cruise w ogóle wyrobił sobie w Hollywood na jakiś czas opinię etatowego "wariata". To właśnie w 2005 roku udzielił słynnego wywiadu Oprze Winfrey, w którym skakał po kanapie i zachowywał się co najmniej dziwacznie, co tłumaczył szaleństwem z miłości do Katie Holmes.
Scjentologia miała w ogóle duży wpływ na życie miłosne i rodzinne aktora. Po rozwodzie z Rogers Cruise związał się z Nicole Kidman, która jednak nie podzielała jego wiary. W opini wysoko postawionych członków kościoła aktorka odciągała męża od scjentologów i podobno nawet z tego powodu wysyłano do ich londyńskiego domu szpiegów.
Wiele osób podejrzewa, że to właśnie wyznawcy Scjentologii przekonali Cruise'a, że powinien rozwieść się z Kidman. Nie ma natomiast wątpliwości, że to za ich sprawką adoptowane dzieci pary przestały się widywać z "niewierną" matką.
Po rozstaniu z Australijką scjentolodzy przeprowadzili podobno casting na następną partnerkę Cruise'a, którą ostatecznie została Katie Holmes. Młodziutka aktorka chętnie zaczęła angażować się w sprawy kościoła, jednak szybko przejrzała na oczy i po sześciu latach małżeństwa rozwiodła się z gwiazdorem i zabrała ich córeczkę Suri. Od tamtej pory gwiazdor nie ma kontaktu ze swoim jedynym biologicznym dzieckim, chociaż Scjentolodzy oficjalnie nie zabraniają kontaktu w takich przypadkach.
Sukces nowego "Top Guna" sprawił, że temat znowu powrócił. Oddanie Cruise'a Kościołowi Scjentologicznemu skomentowały jego dwie byłe działaczki: Claire Headley oraz Leah Remini.
"Tom Cruise promuje niebezpieczną sektę, która zniszczyła także moją rodzinę. Ta sama sekta prawie kosztowała mnie małżeństwo i moje życie. Ta sekta zmusiła mnie do dwóch aborcji, a potem do ucieczki w 2005 r. tylko z tym, co miałam na sobie i 200 dolarami w kieszeni. Ta sama sekta śledziła mnie po USA i próbowała powstrzymać mnie przed ucieczką. Dzięki Bogu, zawiedli" – napisała Headley w swoich mediach społecznościowych.
"Uwierzcie, Tom Cruise wie dokładnie, kogo wspiera i jakich wykroczeń dopuszcza się organizacja. Pracowałam z nim, gdy tam byłam" – dodała. "Tom Cruise dobrze wie, co dzieje się u scjentologów. Nie dajcie się oszukać czarowi gwiazdora" – potwierdziła jej słowa Remini.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.