Dwudziestolatkowie są roszczeniowi i niezaradni?
Walka pokoleń jak zawsze trwa. Dwudziestokilkulatkowie osoby starsze od nich kilkanaście lat albo różniące się mentalnie określają mianem "boomerów", czy co gorsza "dziadersów".
Ci natomiast nazywają najmłodszych roszczeniowcami, zarzucają nam wygórowane wymagania, a gdy zaczynamy narzekać, że mamy trudny start w dorosłość, zamykają nam usta nieśmiertelnym "a myślisz, że kiedyś było lepiej?!".
Jeśli wydaje wam się, że dzisiejsi dwudziestokilkulatkowie siorbią sojowe latte za 20 złotych, biadoląc, że w tym roku nie stać ich na wakacje we Włoszech, to delikatnie mówiąc macie równie obiektywne spojrzenia na rzeczywistość, jak premier Morawiecki pytany o cenę chleba. Moje spotkania ze znajomymi dawno przestały być beztroskie.
Rozmawiamy ciągle o tym samym. O pensji, która często zaczyna się jeszcze poniżej najniższej krajowej, żeby pułap ten osiągnąć "po roku pracy". O umowie w pracy. Po której o emeryturze możemy zapomnieć, bo pracodawca nie ma ochoty płacić za młodych większego podatku, więc nie odprowadzamy składek.
O braku zdolności kredytowej, bo albo pracujemy na śmieciówkach, albo zarabiamy tyle, że na raty możemy sobie wziąć co najwyżej odkurzacz, ale przecież nie mieszkanie.
I nie. Nie chodzi mi teraz o udowodnienie, że dzisiejsze pokolenie młodych dorosłych niczym Konrad z "Dziadów" za "miljony cierpi katusze", a poprzednicy żyli w Polsce mlekiem i miodem płynącej. Ten tekst to nie przyczynek do licytowania się na to, kto miał gorzej.
Chodzi o pokazanie, jak naprawdę młodym dorosłym żyje się dziś w Polsce. Gdy inflacja, kryzys kredytowy i kolejne rządowe pomysły na "poprawienie" bytu Polaków dotykają wszystkich. Ale szczególnie uderzają w osoby, które nie mają jeszcze oszczędności, dużego doświadczenia w pracy, które chcą się "dorobić". Nie dostaną trzynastki, 500 plus ani dodatku na mieszkanie. Oto jak im idzie.
Studia - a komu to potrzebne?
Zacznijmy od początku. Jako nastolatkowie słuchaliśmy, że jeśli nie będziemy się uczyć, to nasza kariera zakończy się mniej więcej na "kopaniu rowów i zamiataniu ulic". Pomińmy na chwilę klasizm tego stwierdzenia.
Pokolenie dzisiejszych 20-28 latków słuchało, że studia są podstawą. Drogą do lepszej przyszłości. Często rodzice pracujący w usługach, pracach fizycznych, podkreślali, że gdybym mogli cofnąć czas, właśnie to by zrobili. Bo studia otwierają furtkę do pracy dobrze płatnej, pewnej, szanowanej społecznie.
Skończyliśmy więc studia, by już pod ich koniec zorientować się, że była to bzdura, a pracodawcy najchętniej docenią studenta, bo nie muszą płacić za niego podatku, natomiast otworem stoją już przed nami co najwyżej bezpłatne staże.
Weszliśmy na rynek pracy już zrezygnowani. Ale gotowi, że z czasem sytuacja zmieni się na lepsze. Czy faktycznie się zmieniła? Co piąta osoba po studiach pracuje w zawodzie poniżej swoich kwalifikacji, na stanowisku niewymagającym takiego wykształcenia, wynika tak z danych za 2020 rok. A ci pracujący w zawodzie nierzadko nie mogą się utrzymać.
Kamila 26 lat
Miejsce zamieszkania: Sochaczew
Pensja: 2600 zł
Utrzymanie: samodzielnie
Kamila skończyła 5-letnie studia ze specjalizacją nauczycielską, zrobiła też podyplomowo jedną specjalizację związaną pracą z dziećmi niepełnosprawnymi, która zajęła jej dwa lata.
Zaczęła szukać pracy w szkole. Jako nauczycielka. Jako opiekunka na świetlicy. Jako pomoc nauczycielska. Miała doświadczenia w wolontariatach i na stażach związanych z edukacją oraz opieką nad osobami niepełnosprawnymi fizycznie i intelektualnie.
W wieku 25 lat postanowiła się uniezależnić od rodziców. Zaczęła wynajmować kawalerkę, po znajomości, w PRL-owskim standardzie. W Sochaczewie oddalonym 70 kilometrów od Warszawy było ją na to stać. Na styk. Dopóki nie zaczęła obliczać, ile wyda na benzynę.
Kamila
26 lat
Dziewczyna odbyła kilkanaście rozmów o pracę w okolicach około 30 km od swojego miasta. Żadna oferta nie osiągała pułapu 3000 złotych na rękę. Kryterium zawsze była więc odległość przeliczana na benzynę.
Śmiała się przez łzy, że do niektórych prac po odliczeniu dojazdu po prostu nie opłacało się chodzić. Pracodawców nie interesowały studia magisterskie, dodatkowe kursy. "Widełki pracy w szkole są znane i stałe" - słyszała.
Dzisiaj uważa, że studia nauczycielskie były błędem i może przybić piątkę tysiącom polskich nauczycieli, którzy wiedzą, że doświadczenie nawet 15 lat pracy (tyle trwa awans) nie zapewni im pensji wyższej niż 4/5/6 tysięcy (zależnie od miejscowości). Po pierwszym awansie nauczycielskim (po 2 latach) Kamila może liczyć na dodatkowe 180 złotych podwyżki. Problem w tym, że benzyna jest dziś droższa niż wtedy, gdy zaczynała pracę...
Paweł 26 lat
Miejsce zamieszkania: Warszawa (Wola)
Pensja: 3400 zł
Utrzymanie: z pomocą partnera
Paweł skończył 5-letnie studia magisterskie, studiował kierunek ścisły. Prosi, żebym podkreśliła, że zajęcia na studiach miał często od godziny 8.00 do 20.00 (bo tak uczyło się w laboratorium) bez możliwości podjęcia pracy.
Mówi, że studia dzienne ze względu na brak wcześniejszego złapania doświadczenia i odłożenia pieniędzy były błędem jego młodości. Ale nie bez znaczenia była presja rodziców, którzy nie chcieli słyszeć, że syn, zamiast studiować "normalnie", studiowałby zaocznie.
Dzisiaj mając 26 lat i pracując już w kilku firmach, przyznaje, że nie jest w stanie samodzielnie się utrzymać. Pochodzi ze wsi pod Łodzią, a w Warszawie mieszka tylko i wyłącznie dzięki swojemu starszemu chłopakowi, który posiada kawalerkę na własność.
Paweł
26 lat
Paweł opowiada, że ma dość słuchania, że niskie zarobki są efektem tego, że na studiach się nie starał i sądził, że jeden papierek załatwi sprawę. Radził sobie na tyle dobrze, że od razu zaczął szukać pracy w zawodzie. Mimo że chwilę przed obroną zmarł jego ojciec i spadł na niego natłok zdalnych zajęć po wybuchu pandemii, to nadal za wszelką cenę szukał pracy.
Paweł
Młodzi ludzie często słyszą, że jeśli chcą lepiej zarabiać, zamiast strajkować, powinni się przebranżowić. I mimo że na studiach Paweł miał zupełnie inny plan, to postanowił spróbować swoich sił w korporacji o profilu handlowym.
Znalazł pracę w miejscu iście "prestiżowym". Firma jest bardzo znana w Polsce, nazywana jedną z "wielkiej czwórki handlowej", "numer 1. w rankingach doradztwo podatkowe/audyt". Tam zaproponowano mu 2700 złotych do ręki. Zgodził się.
Paweł
Umowa śmieciowa, bo dla pracodawcy jesteś śmieciem
Paweł i Kamila i tak są szczęściarzami, bo mogą poszczycić się umową o pracę. Ta dla pokolenia młodych dorosłych stała się luksusem, zdobyczą, o którą walczy się rękami i nogami. Jest jak złoty bilet do fabryki czekolady. Ona może wam dać przynajmniej minimalną nadzieję na własne mieszkanie.
20–30 proc. zatrudnionych Polaków pracuje na umowach czasowych i cywilnoprawnych. Zgodnie z praktyką, dwudziestokilkulatkowie pracują na tej formie zatrudnienia latami. W niektórych branżach brak umowy o pracę jest standardem. A najbardziej cierpią na tym najmłodsi, którzy często przez to w ogóle nie są ubezpieczeni, bo nie mają np. małżonka, do którego ubezpieczenia można się dopisać.
Dagmara 29 lat
Miejsce zamieszkania: Warszawa (Ochota)
Ostatnia pensja: 3200 zł (w ciągu 6 lat podwyżki od 2300 zł do 3200 zł)
Utrzymanie: utrzymuje ją partner, bo zrezygnowała z pracy
Dagmara skończyła studia humanistyczne, dodatkowo ma wykształcenie muzyczne. Od końca studiów, czyli przez ostatnie 6 lat pracowała w branży związanej z mediami. W wynajmowaniu mieszkania w Warszawie pomagali jej rodzice, właściwie pokrywając większą część opłat. Nigdy nie miała umowy o pracę.
Dagmara
29 lat
Dziewczyna przyznaje, że dzisiaj nie ma nawet jednego roku przepracowanego na rzecz emerytury. Gdy w jej biurze zwolniono część pracowników, dołożono jej pracy, chociaż przez Covid i "słabe wyniki firmy" miała obciętą pensję o 15 proc., co zabrało jej kilkaset złotych.
Zwraca uwagę na to, że śmieciowe umowy otwierają furtkę do wykorzystywania pracowników na pełną skalę.
Dagmara
Chłopak Dagmary zarabia ponad 10 tysięcy złotych netto, a gdy obydwoje spędzali całe dnie w pracy, korzystał z pomocy pani sprzątającej w domu. Para wspólnie ustaliła, że bardziej opłacalne jest, by dziewczyna pracowała na pół etatu, jedynie symbolicznie dokładając się do domowego budżetu i zajmowała się domem.
Dagmara
Własne mieszkanie? Marzenie nieosiągalne
Raty kredytów mieszkaniowych wzrosły o 100 proc. od października 2021 r. Ale żeby myśleć o zakupie jakiegokolwiek mieszkania na kredyt (nie fantazjujmy o gotówce) należy mieć przede wszystkim zdolność kredytową. Dzisiejszych 20-latków w przeciwieństwie do ich rodziców nie przeraża wizja kredytu na kolejne 20 lat. Przeraża ich wizja, że żadnego kredytu nie dostaną.
Dagmara o kredycie może pomarzyć. 6 lat pracy na śmieciówce można najwyżej wpisać w CV albo w profil na LinkedIn. Mieszka w domu chłopaka.
Kamila ma umowę o pracę, ale z pensją 2600 złotych nie może liczyć na żaden kredyt, który mógłby zapewnić jej własne lokum. Jeśli chce pracować w zawodzie lub zostać w mieście, musi szukać pracy, która jest blisko domu, bo nie utrzyma się w stolicy ani nie zapłaci za benzynę.
Nie zapomnijmy, że kredyt wymaga kilkunastu tysięcy wkładu własnego. Na który najpierw trzeba odłożyć. Paweł od jakiegoś czasu wydaje 100 proc. swojej pensji.
Paweł
Najnowsze dane Eurostatu sugerują, że w 2020 roku z rodzicami mieszkało aż 47,5 proc. rodaków w wieku od 25 do 34 lat. To najwyższy wynik w historii badania. Rok wcześniej odsetek ten nie przekraczał 44 proc. Brak danych za ostatnie dwa lata, podczas których doświadczyliśmy największego wzrostu rat kredytów, cen wynajmu i zakupu mieszkań.
Jak dla młodych ludzi maluje się przyszłość? Być może w domu ich rodziców. Jak jednak liczyć na dobre relacje rodzinne i niezależność tak potrzebną młodym, gdy zamiast wić własne gniazdko, zostaną ponownie zamknięci w tym należącym do rodziców?