Życie w Polsce to loteria. Nigdy nie wiesz z jak wysoką ratą się obudzisz. Trwa "narodowe dymanie"
Michał Mańkowski
07 lipca 2022, 13:03·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 07 lipca 2022, 13:03
Trwa program narodowego dymania Polaków i jeśli parę miesięcy temu przez chwilę mogło być śmiesznie, to już dawno śmiesznie być przestało. Dziś Polacy żyją jak w wielkiej kuli totolotka, gdzie loterią jest wysokość raty i tego, na co będzie ciebie w tym miesiącu stać. Cała odpowiedzialność za kryzys została przerzucona na indywidualnych obywateli, a banki... notują absurdalnie rekordowe zyski.
Reklama.
Reklama.
Czytam i słucham co mówią ekonomiści, prezes NBP, analitycy czy politycy. Rozumiem to, co do mnie mówią z tą różnicą, że jednak... nie rozumiem w ogóle. A nie jestem chyba aż tak głupi, choć liczę się z tym, że wielu może sądzić inaczej.
Jest inflacja, rosną ceny, pieniądz traci na wartości. Żeby z nią walczyć i zahamować niezdrowy wzrost, NBP zwiększa stopy procentowe, by ograniczyć konsumpcję i opanować rosnacą inflację. To taki bardzo uproszczony schemat tego, o czym od mniej więcej dziesięciu miesięcy mówi nam prezes Narodowego Banku Polskiego i politycy.
Cały ambaras jednak w tym, że przez cały ten czas mówią to samo i argumentują to dokładnie w ten sam sposób. Stopy procentowe rosną, rośnie też inflacja. Ba, galopuje do rekordowego poziomu, najwyższego od 25 lat!
Śruba jest dokręcana, ale nie tylko nie widać efektu, jest wręcz odwrotny od zamierzonego. Podobno tylko idiota robi ciągle to samo i spodziewa się innego efektu. Tymczasem dziś czeka nas prawdopodobnie dziesiąta z kolei podwyżka stóp procentowych. Efektem nie jest spadająca inflacja, ale łamiące się życia zwykłych ludzi.
To wszystko wygląda jak jeden wielki proces gotowania żaby. W tym scenariuszu żabą są Polacy, gotującym rząd i NBP.
To nie są zmyślone historie. Z pierwszej ręki słyszę od znajomych czy rodziny, jak pozmieniały im się raty. Czytam w internecie przygnębiające scenariusze i to niezależnie od wysokości zadłużenia.
Było 800, jest 1900.
Było 1800, jest 3400.
Było 3400, jest 6500.
Było 2700, jest 4500.
Było 2200, jest 3100.
Ludzie nie są ekonomistami, przestali rozumieć, co się dzieje z ich ratami. Aktualizują się jak chcą, rosną jak chcą. Każdy kolejny dzień, tydzień, miesiąc jest jak loteria. Nigdy nie wiesz, jaką ratę wylosujesz. Pewne jest jedno: będzie wyższa.
Żeby było straszniej, ci, którzy są na początku spłaty kredytu (a przy hipotekach na 30 lat prawie każdy jest na początku) w tych wysokich ratach nawet 90 proc. pożerają odsetki. Płacisz 1900, z tego faktyczna nadpłata kapitału to 110 zł. Płacisz 3400, tylko 380 zł to kapitał. Płacisz 6500, 5700 to odsetki.
Równie dobrze mogą te pieniądze wywalić za okno. Rozumiecie ten absurd? Mimo że raty podskoczyły o 100 proc. w żadnym stopniu (nawet jeśli są w stanie płacić) nie przybliża ich to do pozbycia się zadłuzenia. To spirala, która będzie łamała, a właściwie to już łamie, życia.
Cała odpowiedzialność za aktualny kryzys została przerzucona na zwykłych obywateli. To oni muszą za wszystko płacić. Rzadko kiedy powiedzenie sprawdza się tak dobrze, jak w tym przypadku: "płać i płacz". A płaczemy przecież nie tylko płacąc raty, w końcu nie wszyscy mają kredyty hipteczne.
Płacimy przecież po 8 złotych za benzynę, i to przy niższym VAT. Płacimy o kilkadziesiąt procent więcej za energię czy gaz. O zakupach w sklepach nie wspomnę.
Trwa narodowy program dymania Polaków, bo tylko tak można nazwać sytuację, w której dzieje się to wszystko, co opisałem powyżej, a równolegle banki... notują rekordowe zyski. W okresie styczeń-kwiecień wygenerowały wzrost zysku o... 111 procent względem roku poprzedniego. Mniej więcej tyle o ile ludziom skoczyły raty, czyli... sprawiedliwie. Te same banki mają czelnosć mówić, że pomysł wakacji kredytowych jest niesprawiedliwy. Czujecie to?
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego na ulicach jeszcze nie ma masowych protestów. Jeszcze niedawno wystarczyło parę słów o zakazie aborcji i ulice zalały setki tysięcy wkurzonych Polaków. Gdzie są teraz, gdy faktycznie mają się o co wkurzać? Żaba ugotowana.
Na szczęście prezydent Duda ma dla nas program ratunkowy. Poradził... zacisnąć zęby i być optymistami. No, to zaciskamy i się uśmiechamy. Żebyśmy tylko nie dostali wszyscy szczękościsku.
Syndrom gotowanej żaby lub inaczej gotującej się żaby polega na tym, że wrzucona do gotującej się wody żaba momentalnie z niej wyskoczy. Jeżeli żabę włoży się do wody letniej i zacznie podgrzewać, jej czujność będzie uśpiona i w końcu żaba się ugotuje. Syndrom gotowanej żaby to sytuacja, w której dopasowujemy całą naszą energię by dostosować się do nieznacznie zmieniających się okoliczności. A kiedy nadchodzi moment krytyczny, już nie mamy sił by zareagować i ponosimy porażkę.