Palma z warszawskiego ronda de Gaulle'a kończy 10 lat. Od samego początku projekt artystyczny Joanny Rajkowskiej budził skrajne emocje. Palma służyła też jako symbol do politycznych protestów. Dziś jest jednym ze znaków firmowych Warszawy, a wielu mieszkańców nie wyobraża sobie bez niej stołecznego krajobrazu.
Na warszawskim rondzie de Gaulle'a stanęła dokładnie 12 grudnia 2002 roku. Była głównym elementem projektu Joanny Rajkowskiej o nazwie "Pozdrowienia z Alei Jerozolimskich".
15-metrowe drzewo wykonano z tworzywa sztucznego, które miało imitować naturalny pień i liście. Jej elementy sprowadzono ze Stanów Zjednoczonych. Początkowo nie wytrzymały polskich warunków. Liście wyginały się i odpadały. Palma przechodziła wiele napraw i kilka razy straszyła warszawiaków gołym kikutem.
Od 10 lat palma towarzyszy Warszawie w jej codziennym życiu. Projekt wymyśliła i zrealizowała Joanna Rajkowska. We współpracę z artystką zaangażowało się wówczas warszawskie Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. To jak do tej pory najbardziej znany projekt w przestrzeni publicznej, jaki powstał w Polsce po 1989 roku. Warszawiacy powoli oswajali się z jej obecnością. Oprócz entuzjastów projektu pojawiły się głosy krytyczne. Mieszkańcy twierdzili, że jest kiczowaty i całkowicie nie pasuje do miejskiego krajobrazu.
O historii palmy i jej dzisiejszym znaczeniu rozmawiamy z Joanną Rajkowską.
O czym powinien pomyśleć Warszawiak, który codziennie mija palmę?
Palma zostawia pełne pole do zupełnie nieukierunkowanej interpretacji. W zależności, kim ten człowiek jest, jaki ma poziom wykształcenia wywołuje w nim zupełnie różne skojarzenia. Czasem budzi w nim marzenia.
Skąd wziął się pomysł na palmę?
W 2001 r. byłam w Izraelu. Trwała tam wtedy druga Intifada. To był okres ogromnego napięcia, przemocy. Pomysł zrodził się z mojego przerażenia i niezrozumienia tej sytuacji. Z jednej strony towarzyszyło mi ogromne poczucie bliskości z tym krajem. Z drugiej miałam tam uczucie nieskończonej obcości i niezrozumienia natury tego konfliktu. Po powrocie do Warszawy zrozumiałam, jak oczywisty i nieredukowalny jest nasz związek z tym konfliktem i jak głęboka jest przerwa w ciągłości polskiej historii. Była wojna i ta ogromnie twórcza i najistotniejsza polska mniejszość, czyli społeczność żydowska przestała istnieć. Przez to, co się stało z narodowościowa mozaiką, dziś jesteśmy zupełnie innym kulturowo tworem. Po powrocie z Izraela uświadomiłam sobie, jak ogromna jest to wyrwa. Z tego właśnie wyrosła palma.
Zobacz także: Czyja tęcza? Nasza i wasza. Przez trzy miesiące widoczna nad warszawskim Placem Zbawiciela
W jednym z wywiadów powiedziała pani: "Palma mnie przerosła"
Ona mnie wyedukowała. Stworzyła ze mnie nie tylko artystkę, która dziś korzysta z tamtej wiedzy i doświadczenia. Ona zahartowała mnie jako człowieka. To jest ten przypadek, kiedy dzieło przerasta artystkę i jest dużo większe niż ona. Ja jestem tylko i wyłącznie kimś, kto miał ten pomysł. Jej życie i bardzo mocna obecność w tym mieście, to coś co mnie zdecydowanie przerasta.
Czy więc palma zaczęła żyć własnym życiem i wymknęła się pani spod kontroli?
Jak najbardziej. Pracuję z założeniem, że nie ma sensu kontrolować projektów w przestrzeni publicznej, bo one mają własne życie. Poprzez wszystkie akcje, które dzieją się w jej otoczeniu i z jej udziałem palma tworzy własną narrację. Ja od czasu do czasu oczywiście sama się tam pojawiam, coś inicjuję. To inni nadają jej życie i ją tworzą. W tym sense z pewnością jest poza kontrolą.
Podobało się pani, kiedy warszawiacy ustawiali pod palmą leżaki i organizowali tam pikniki? Może to też rodzaj artystycznego happeningu?
To także forma realizowania się w przestrzeni publicznej, która przez lata komunizmu zdążyła się nam wyobcować. Przez 60 lat stała się kompletnie nie nasza i przez to niczyja. Ludzie w bardzo powolnym i bolesnym procesie odzyskują teraz tę przestrzeń. Uczą się przejmować nad nią demokratyczna kontrolę. Ja jestem tego wielką zwolenniczką. Palma jest bardzo wyraźnym punktem odniesienia. Nie chodzi o to, czy palma ludzi dzieli czy łączy. Ona prowokuje do dialogu i to jest siła tego projektu. Jest obca, nie należy kulturowo do tego obszaru więc siłą rzeczy rozszerza horyzont. Tworzą się połączenia między ludźmi, które normalnie by nie powstały. To swego rodzaju klej społeczny. To jest tez także funkcja polityczna tego dzieła.
Czy palma jest dobrem wspólnym? Każdy może pod nią przyjść i wyrazić swój sprzeciw?
Palma nie jest dziełem czysto artystycznym. To zawsze był eksperyment społeczny. W sensie materialnym nie jest jednak dobrem społecznym. Pomimo moich usilnych, dziesięcioletnich wysiłków żeby oddać palmę miastu, wszystkie moje propozycje zostały odrzucone. Wbrew mojej woli palma nadal należy do mnie. Mogę z nią zrobić to, co mi się podoba. To nie jest tak, że ja naruszam dobro publiczne. Niestety jest to własność prywatna, chociaż jest to wbrew moim własnym przekonaniom. Artysta ma prawo protestować przeciwko sprawom, które w jego pojęciu są niesłuszne i wydarzają się wbrew jego politycznej woli. Jak każdy obywatel mam prawo do protestu, ale mam broń wizualną w ręku w postaci tego projektu. Wszystkie dotychczasowe akcje wokół palmy wyrażały moje polityczne przekonania. Miasto dopuściło się ogromnego nadużycia, wykorzystując wizerunek palmy i umieszczając tam piłkę futbolową. To było wbrew prawu autorskiemu.
Zobacz także: Artur Żmijewski. Artysta-kapłan-polityk
Gdyby zgłosiła się do pani grupa, która chce wyrazić jakiś polityczny czy społeczny protest zgodziłaby się pani użyczyć im palmy?
Oczywiście. No chyba, że nawoływałby do nienawiści rasowej. Wtedy powiedziałabym "nie". Wszystko inne postulaty, które należą do normalnego toku gry politycznej są ok. Palma jest właśnie po to. Ona ma nie tylko sprawiać, by nasze życie było bardziej kolorowe i szalone. Jest także po to, by wyrażać nasze polityczne emocje. Czeka, żeby stać się bronią polityczną. Okazuje się jednak, że tylko lewacy mają poczucie humoru i jaja. Prawa strona palmy się boi i to na szczęście palmę ratuje.
Politycy od początku nie lubili pani projektu. Niektórzy próbowali go zablokować
Politycy trzymają się od tego projektu z daleka, bo się go boją. Na samym początku, kiedy projekt powstawał, Lech Kaczyński wręcz panicznie bał się palmy. W ratuszu podobno nie należało nawet wymieniać przy nim tytułu tego projektu, żeby się nie spotkać z reprymendą. Zanim stanowisko objął Lech Kaczyński ówczesny wiceprezydent ds. kultury mocno wspierał palmę. Poprzednia ekipa chciała chyba zostawić gorącego kartofla w postaci brzydkiego prezentu dla ekipy Kaczyńskiego i ten projekt im zostawiła. Dostałam więc wszystkie pozwolenia. Sam urząd prezydenta objął nad tym projektem patronat honorowy. Biedny Lech Kaczyński musiał zostać nim obarczony. Było mu z tą palma ciężko, jak z drzazgą w środku miasta, która była ewidentnie wymierzona przeciwko jego politycznym ideałom. Musiała być więc bardzo bolesna.
Na jakim etapie jest sprawa pani relacji z miastem i ewentualnego przejęcia palmy
Na zerowym. Miasto odwróciło się do mnie dupą i tyle. Lech Kaczyński nie był wiele gorszy niż poprzednia ekipa, mimo szalenie szalenie zaangażowanych i pomocnych urzędników wydziału kultury. Miasto nie tylko bez konsultacji ze mną postawiło piłkę, żeby uczcić ten korporacyjny festiwal, jakim było Euro 2012. Trzy lata walczę o to, żeby powstała współpraca między mną a miastem, żebyśmy razem decydowali o przyszłości projektu. Po tylu latach ciężkiej pracy i setkach spotkań postanowiłam tę współpracę zakończyć. Palma nie należy do miasta, nie ma ono praw autorskich. Dziś ja ponoszę koszty jej utrzymania i renowacji.