nt_logo

Niecałe 500 zł za 5 dni na Helu? Byłam, sprawdziłam, więc wiem, że to możliwe

Aneta Olender

01 sierpnia 2022, 16:47 · 4 minuty czytania
Nie taki Hel straszny, czyli drogi, jak go malują. Przekonałam się o tym na własnej skórze, a raczej portfelu. Do tego urlopu nie przygotowywałam się od miesięcy, uwzględniając w Excelu każdy wydatek. Decyzja o wyjeździe zapadła spontanicznie i... było rewelacyjnie oraz tanio.


Niecałe 500 zł za 5 dni na Helu? Byłam, sprawdziłam, więc wiem, że to możliwe

Aneta Olender
01 sierpnia 2022, 16:47 • 1 minuta czytania
Nie taki Hel straszny, czyli drogi, jak go malują. Przekonałam się o tym na własnej skórze, a raczej portfelu. Do tego urlopu nie przygotowywałam się od miesięcy, uwzględniając w Excelu każdy wydatek. Decyzja o wyjeździe zapadła spontanicznie i... było rewelacyjnie oraz tanio.
Wakacje na Półwyspie Helskim wcale nie muszą oznaczać ogromnych kosztów. Fot. archiwum prywatne

Wieść o tym, że wakacje na Półwyspie Helskim to luksusowa inwestycja (inwestycja we wspomnienia rzecz jasna) dotarła i do mnie. O co zresztą trudno nie było, bo niejeden tytuł krzyczał, że aby spędzić urlop w sezonie w Chałupach, Jastarni czy choćby samym Helu, trzeba posiadać odpowiednio gruby portfel.


Bynajmniej nie jest to kłamstwo lub spisek mający odstraszyć turystów od tych nadmorskich miejscowości, ale na całe szczęście jest właśnie ALE, które mi pozwoliło na – śmiało mogę to tak określić – budżetowy wypad.

Od razu chcę jednak zaznaczyć, że nie znalazłam pięciogwiazdkowego hotelu w środku lasu, za który zapłaciłam pięć złotych. Z luksusem niewiele ten wyjazd miał wspólnego, ale ze spokojem, odpoczynkiem i świetną energią już tak.

Tanio jak na Helu?

Decyzja o spędzeniu 5 dni na Półwyspie Helskim zapadła spontanicznie. Przyznaję jednak, że chwilę później, zaraz po tym, jak namówiłam na to moją przyjaciółkę, zaczęłam mieć wątpliwości – i to spore. Na całe szczęście nie wycofałam się z pomysłu.

Od kilku lat (jeśli nie kilkunastu) marzyłam o kursie windsurfingu nad morzem. Oczywiście zawsze coś stawało na drodze do realizacji tego marzenia – zapewne strach albo wymówki, albo też obawa, że zwyczajnie mnie na to nie stać. Tego lata postanowiłam jednak nie odpuszczać.

Włączyłam mapę googla i zaczęłam przeglądać oferty oznaczonych tam szkół kitesurfingu i windsurfingu. I tak dotarłam (na mapie rzecz jasna) do miejscowości Hel, gdzie znalazłam camping w środku sosnowego lasu, blisko zatoki (gdzie panuje "chilloutowy klimat prawdziwego, niezatłoczonego campingu") i szkołę, w której zapewniano o pustym spocie.

A to – brak tłoku i mniejsze prawdopodobieństwo zderzenia się z innym kursantem lub kursantką – dla kogoś takiego jak ja, czyli osoby, która dopiero zaczyna swoją przygodę ze sportami wodnymi, ma znaczenie.

Poza tym obietnica ciszy, spokoju – kameralnej atmosfery – pięknych wydm, "oddechu od zgiełku Półwyspu" też zrobiła swoje. Zmierzając do nomen omen brzegu, czyli do kosztów: zdecydowałam się na ośmiogodzinny kurs windsurfingu, za który zapłaciłam dokładnie 720 zł, i na spanie pod namiotem.

Jeśli o nocleg na campingu chodzi, to cennik wygląda tak (ceny za dobę):

  • Osoba dorosła 20 zł
  • Dzieci do lat 12 15 zł
  • Namiot 2 os. 15 zł, 4 os. 20 zł, 6 os. i więcej 35 zł
  • Przyłącze prądu do namiotu 10 zł
  • Parking 20 zł
  • Opłata klimatyczna 2 zł

Do tych kosztów musiałam jeszcze doliczyć paliwo (trasa z Olsztyna) i jedzenie, które zapakowałam do auta przyjaciółki (to akurat też nie był największy wydatek, ponieważ dla nas spanie pod namiotem i camping nie są możliwe bez chińskiej zupki i bułki z pasztetem).

Miałyśmy więc zapłacić po około 250 zł za pobyt na campingu, po 50-70 zł za zakupy spożywcze (serio!) i po jakieś 150 zł za paliwo. Co oznacza, sumując, że pięciodniowy urlop na Półwyspie uszczupliłby mój stan konta (nie wliczając kursu) o około 450 zł.

Hel postanowił być dla mnie jednak jeszcze łaskawszy (ominęły mnie też korki), ponieważ na miejscu okazało się, że płacąc za kurs, szkoła udostępnia mi miejsce, w którym mogę rozstawić namiot, nie ponosząc już żadnych kosztów – nie zapłaciłam nawet złotówki za pole namiotowe. A to z kolei oznacza, że lista wydatków skróciła się do dwóch pozycji - paliwa i jedzenia. Jeśli o moją przyjaciółkę chodzi, musiała zapłacić jedynie 10 zł za dobę pobytu na campingu.

Czytaj także: Na lotniskach jest taka masakra, że musiałem zapytać eksperta o kulisy tych masowych odwołań lotów

A co z kamperem?

Nie ukrywam, że opcja z namiotem jest tą najtańszą, ale przecież nie każdy lubi i nie każdy jest na nią gotowy. Można więc poszukać noclegu w domkach lub zdecydować się na kamper. Ta druga ewentualność, jeśli mowa o Helu, jest zdecydowanie bardziej popularna, przez co także droższa z sezonu na sezon.

Najwięcej trzeba zapłacić najpewniej w Chałupach. Mój znajomy, który od lat spędza tam wakacje, stwierdził, że taka przyjemność jest w cenie naprawdę dobrego hotelu (a na parkingu nie brakuje aut luksusowych), ale dodał też, że wie, za co płaci, bo uwielbia tamtejszy klimat.

Żeby zobrazować, o czym mowa, uściślijmy – na jednym z campingów w Chałupach za dwupokojowy domek, który w nazwie miał "premium", w którym zmieściłoby się od 4 do (na upartego) 6 osób, trzeba zapłacić około 1000 zł za dobę.

800 zł za dobę trzeba zapłacić, gdy w tym samym miejscu zdecydujemy się na wynajęcie przyczepy. Dodajmy, że w sezonie wysokim nikt raczej nie wynajmuje przyczep na mniej niż tydzień.

Z kolei na helskim campingu opłata za wynajęcie przyczepy wynosi około 550 zł (plus kaucja). Nie jest ich wiele, dlatego między jedną a drugą (dzięki przedsionkom i podestom) zachowany jest przyzwoity sąsiedzki odstęp.

Nieodkryty Półwysep

Jak widać, opcji jest wiele, bo te, o których napisałam, nie wyczerpują wszystkich możliwości zakwaterowania na Półwyspie Helskim. Mój przykład pokazuje jednak, że warto poświęcić trochę czasu na poszukiwanie odpowiedniego noclegu, tym bardziej, jeśli wolimy tak spędzić urlop, aby po jego zakończeniu nie spoglądać ze strachem na stan konta. Naprawdę nie trzeba na wakacje wydawać całych oszczędności (jeśli w ogóle takie mamy).

Wiele zależy też od naszego nastawienia i od tego, czego oczekujemy. Jak już zaznaczałam, nie wszystkim musi odpowiadać spanie w namiocie, w którym noce nie zawsze są najcieplejsze, i korzystanie ze wspólnych toalet.

Jeśli jednak ktoś kocha polskie morze, ale zniechęcają go zatłoczone plaże, parawany i inne tego typu symbole wakacji nad Bałtykiem, warto wybrać się na Półwysep. Oczywiście nic na siłę, bo przecież to tylko moje zdanie...

Czytaj także: https://natemat.pl/427825,polacy-na-wakacjach-inflacyjnych-tak-oszczedzaja-by-bylo-taniej