Po ośmiodniowym posiedzeniu Sądu Najwyższego w Los Angeles zapadł wyrok ws. Kevina Spaceya, według którego gwiazdor musi zapłacić firmie MRC II Distribution Co. 29,5 miliona odszkodowania, a także pokryć wydatki i opłaty sądowe w wysokości 1,5 miliona dolarów.
Prawnicy aktora próbowali przekonać sąd, że oskarżenia nie miały związku z kontraktem 63-latka. Jednak z doniesień magazynu "People" wynika, że sędzia Mel Red Recana odrzucił ich argumentację, potwierdzając wyrok sądu arbitrażowego z października 2020 roku.
- Jesteśmy bardzo zadowoleni z orzeczenia sądu – skwitował reprezentujący studio MRC prawnik Michael Kump.
Spacey należał niegdyś do czołówki hollywoodzkich aktorów. Jego kariera legła w gruzach, po tym, jak zostały wysunięte przeciwko niemu poważne zarzuty. W 2017 roku Anthony Rapp oskarżył gwiazdora "American Beauty" o molestowanie seksualne. Do napaści miało dojść w mieszkaniu aktora, gdy Rapp miał zaledwie 14 lat.
Sam zainteresowany w udostępnionym mediom oświadczeniu przeprosił za swoje występki, zapewniając przy tym, że nie pamięta tej sytuacji. Wówczas do sądu zaczęły spływać kolejne pozwy, których autorzy także twierdzili, że Spacey wykorzystał ich seksualnie. Śledztwo w tej sprawie wykazało, że aktor dopuszczał się tych przestępczych czynów na swoich współpracownikach.
W konsekwencji producenci serialu "House of Cards", w którym Spacey zagrał główną rolę - nikczemnego polityka i późniejszego prezydenta Stanów Zjednoczonych Franka Underwooda, zerwali z nim współpracę.
To spowodowało, że ekipa musiała nagle przerwać prace nad szóstym sezonem i zacząć realizację wszystkich odcinków od nowa. Studio MRC poniosło w związku z tym ogromne straty, które wyceniono na wiele milionów.
Arbitrzy sądowi uznali, że Spacey naruszył warunki umowy dotyczące profesjonalnego zachowania na planie, gdyż "podjął niewłaściwe działania względem kilku członków ekipy filmowej". Artysta miał molestować m.in. asystenta produkcji.
W 2020 roku werdykt postępowania arbitrażowego był korzystny dla studia. Jednak światło dzienne ujrzał on dopiero rok później (jesienią), kiedy producenci "House of Cards" złożyli pozew cywilny, celem potwierdzenia werdyktu.
Adwokaci Spaceya usiłowali odwołać się od wyroku, argumentując, że w chwili zwolnienia aktora z produkcji firma nie była świadoma wielu spośród upublicznionych później zarzutów. - Arbiter zignorował fakt, że zachowanie, które uznał za niezgodne z umową, nie było znane w momencie podejmowania tej decyzji - tłumaczyli.
Jak się okazuje, wysiłek przedstawicieli Spaceya nie przyniósł oczekiwanych skutków i aktor będzie musiał zapłacić wielomilionowe odszkodowanie.