Blogerka Segritta kontra Nikon. Obiecali darmową naprawę aparatu, przyszedł rachunek na 1300 złotych
Michał Mańkowski
12 grudnia 2012, 19:18·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 12 grudnia 2012, 19:18
– Nikon chciał mi zrobić dobrze, ale coś nie wyszło – tak zaczyna się wpis na blogu Segritty, jednej z najpopularniejszych blogerek w Polsce. To finał batalii, jaką blogerka od ponad dwóch miesięcy toczy z producentem aparatów. A zaczęło się zupełnie inaczej...
Reklama.
Segritta na Facebooku napisała, że popsuł się jej aparat. Po czterech minutach odezwał się do niej przedstawiciel Nikon Polska, który zaoferował darmowy serwis zepsutego sprzętu. Prezenty dla blogerów nie są czymś nadzwyczajnym, więc blogerka chętnie się zgodziła i wysłała aparat. Wtedy kontakt praktycznie się urwał. Po kilku tygodniach do Segritty przyszedł list z wyceną naprawy na blisko 1300 złotych. Koniec, końców okazało się, że Nikon się rozmyślił i za darmo może dać co najwyżej poradę przy zakupie nowego sprzętu.
Miałaś już okazję współpracować z Nikonem, jako blogerka?
Nie, nigdy. Po prostu od dawna mam ich aparat.
I sami z siebie odezwali się z ofertą darmowej naprawy aparatu?
Dokładnie tak. Napisałam na swoim profilu, że popsuł mi się aparat i tyle. Nie spodziewałam się żadnej reakcji z ich strony. Tym bardziej miło mnie zaskoczyli, gdy skontaktował się ze mną ich przedstawiciel.
W internecie panuje przekonanie, że blogerzy często wręcz domagają się czegoś za darmo. Po Twoim wpisie z opisem całej sytuacji też pojawiło się trochę komentarzy w podobnym tonie.
Wiem i właśnie dlatego z przekory poinformowałam o tym, że popsuł mi się aparat. To miał być żartobliwy wpis na Facebooku wyśmiewający pewną stereotypową opinię o blogosferze i reklamodawcach. Na szczęście w mojej sytuacji tylko znikomy procent czytelników skrytykował sam post. Zdecydowana większość rozumie jego żartobliwą konwencję.
Ale takie sytuacje, gdzie reklamodawca sam wysyła prezent do blogera faktycznie się zdarzają.
Oczywiście. Wielu blogerów dostaje za darmo gifty różnego rodzaju. Zdarza się, że firma pyta się blogera o adres i wysyła jakiś upominek. Często reagują też, widząc, że bloger czegoś potrzebuje. To dla nich atrakcyjna forma reklamy, która nie wymaga wielkich nakładów finansowych. Bloger opisuje, że taka i taka firma fajnie zareagowała i to PR-owy plusik dla danej marki.
Wydawało mi się, że w tym przypadku – choć w ogóle tego nie oczekiwałam – to właśnie taka sytuacja. Po czterech minutach od momentu zamieszczenia wpisu, więc naprawdę błyskawicznie, odezwał się do mnie przedstawiciel Nikona i zaoferował darmową naprawę zepsutego aparatu.
Nie podejrzewałaś, że coś może być nie tak?
Nie miałam absolutnie żadnych wątpliwości. Człowiek, który do mnie zadzwonił to osoba, z którą kiedyś miałam już okazję współpracować przy krótkiej kampanii. Wiedziałam, że to pracownik agencji reklamowej i nie miałam powodu sądzić, że to np. ktoś z konkurencji chce wkręcić Nikona i zrobić im fuck up w social mediach, o co podejrzewają go teraz niektórzy podejrzliwi komentatorzy
Przyjechał kurier, który zawiózł aparat do serwisu. Do tego momentu wszystko było w porządku, ale później jakiekolwiek próby kontaktu z przedstawicielem Nikona spełzły na niczym, nie odbierał telefonów i nie odpisywał na moje wiadomości. Z jakiegoś powodu przez ponad dwa miesiące nie miałam aparatu. Po dwóch tygodniach coś samo się ruszyło, dostałam zwykły list z... kosztorysem naprawy. Pisali, że naprawią go, jeżeli się zgodzę i zapłacę niecałe 1300 złotych. To zabawne, bo taki sam, działający model mogę kupić w internecie za 500 złotych.
Przecież miała być darmowa?
Miała, ale wydaje mi się, że ta wycena to po prostu list automatycznie wysłany z serwisu. Tam pewnie niekoniecznie wiedzieli na czym polega ta konkretna sprawa. Do samego serwisu nie mam zarzutów. Zakładam, że oni po prostu dostali aparat do naprawy i standardowo wysłali do właściciela kosztorys naprawy. Potraktowałam to raczej jako rodzaj pomyłki i braku komunikacji pomiędzy serwisem a działem PR-u. Próbowałam to w końcu wyjaśnić.
Odezwał się jakiś przedstawiciel Nikona?
A skąd. Napisałam stanowczego e-maila do innej osoby z agencji zajmującej się PR-em Nikona z prośbą o wyjaśnienia. Dostałam odpowiedź, że jak najbardziej mnie rozumieją, przepraszają i niedługo skontaktuje się ze mną osoba odpowiedzialna za całą sprawę. Nie trzeba tłumaczyć, że żadnego telefonu nie było. A żeby było śmieszniej, w międzyczasie przyszedł kolejny list od serwisu, w którym poinformowali mnie, że jeżeli nie zgodzę się na ich wycenę to odeślą mi aparat bez naprawy. Później spróbowałam raz jeszcze wysłać maila pod adres, z którego mi odpowiedzieli.
I?
Kazano mi czekać na kontakt od osoby zajmującej się tą sprawą. Po ponad dwóch miesiącach od wysłania aparatu zadzwonił do mnie przedstawiciel Nikona. Usłyszałam przeprosiny w stylu: przepraszamy, ale mamy złą wiadomość. Okazało się, że nie naprawią mi aparatu, bo to za stary model i takie promowanie w internecie z ich punktu widzenia nie ma sensu. Zakładam, że gdybym pochwaliła się wszystkim na blogu to dla nich nie miałoby to większej wartości.
To po co w ogóle składali taką ofertę?
Nie mam pojęcia, ale moim głównym zarzutem do marki nie jest to, że nie naprawili mi aparatu. Boli mnie to, że przez ponad dwa miesiące nie dostałam żadnej odpowiedzi i wyczerpującego wyjaśnienia o co chodzi. Nawet jak już zabrali aparat i chcieli zrezygnować z prezentu w formie darmowej naprawy, to mogli po prostu odesłać i powiedzieć, że nie da rady. Wtedy nie czekałabym bez celu na naprawiony aparat, tylko kupiła sobie nowy.
Tak, jak napisałam na blogu: jestem już ich ex. Nie kupię Nikona, ale to już raczej kwestia ambicji. Nie chcą płacić marce, która wystawiła mnie w taki sposób. Pisząc na Facebooku o tym, że popsuł mi się aparat, naprawdę nie oczekiwałam, że zgłosi się do mnie Nikon. Ale jeżeli ktoś już z własnej woli wychodzi z taką propozycją to miło, gdyby chociaż był w kontakcie z klientem.
Przedstawiciel Nikon Polska nie chciał komentować sprawy telefonicznie i obiecał, że na nasze pytania odpowie drogą mailową. Odpowiedzi opublikujemy, jak tylko je otrzymamy. Natomiast tutaj możesz przeczytać wpis na blogu Segritty, w którym opisuje całą sytuację.