Jeśli w Niemczech ktoś jest zamieszany w skandal, nadzieję na jego wyciszenie może nosić w sobie tak długo, jak długo sprawa nie trafi na okładkę pisma "Bild" lub stronę główną jego serwisu internetowego. Niestety, w czwartek taki "zaszczyt" spotkał Polskę w kontekście katastrofy ekologicznej na Odrze i tropów wiodących na Śląsk.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Katastrofa ekologiczna na Odrze jest ważnym tematem także w Niemczech, ale długo najgłośniej było o niej we wschodnich landach
Teraz o wymieraniu granicznej rzeki na swojej stronie głównej donosi jednak najpopularniejszy tabloid "Bild"
Niemieccy dziennikarze cytują ustalenia posła Piotra Borysa, który w rozmowie z naTemat.pl wskazał, co mogło doprowadzić do zasolenia Odry
Z przyczyn oczywistychkatastrofa ekologiczna na Odrze bulwersuje także w RFN. Od chwili, gdy pierwsze martwe ryby pojawiły się na niemieckim odcinku rzeki, po zachodniej jej stronie nie brakowało oburzenia na zachowanie Polaków, którzy długo nie informowali sąsiadów o tym, co się dzieje bliżej źródła i nie skorzystali z odpowiednich systemów ostrzegawczych.
Jednak dotąd temat skażenia odrzańskich wód interesował przede wszystkim media i opinię publiczną ze wschodnich regionów – Brandenburgii, która z Polską graniczy na Odrze, oraz mającego dostęp do Zalewu Szczecińskiego (niem. Oderhaff) landu Meklemburgia-Pomorze Przednie. Teraz sprawa staje się jednak tematem ogólnoniemieckiej debaty.
"Czy trucizna pochodziła ze śląskiej kopalni?". "Bild" na poważnie bierze się za temat Odry
W czwartek redakcja tabloidu "Bild" o sytuacji wokół Odry postanowiła poinformować w jednym z głównych materiałów na swojej stronie internetowej. W Niemczech taka publikacja to gwarancja "rozdmuchania" danego tematu. Mowa bowiem o opiniotwórczym tytule, który ma wciąż wielomilionowy nakład papierowy, a jego serwis internetowy dla przeciętnego Niemca jest jednym z głównych źródeł informacji.
"Z Odry wyłowiono już ponad 100 ton martwych ryb – fala trucizny przeszła rzeką ze Śląska do Bałtyku. Ponad dwa tygodnie od początku katastrofy jedno jest pewne – w wodzie nie znaleziono chemikaliów ani metali ciężkich. Jednak wysokie jest stężenie soli oraz toksycznych alg, które rozwijają się tylko w słonawej wodzie" – czytamy.
"Bild" przypomina też, że Niemcy już kiedyś taką przyrodniczą tragedię przeżyły. Wywołujący tzw. toksyczne zakwity wód gatunek alg Prymnesium parvum w 1990 roku uśmiercił aż 240 ton ryb w zatoce Jasmunder Bodden, która znajduje się de facto w sercu wyspy Rugia na Bałtyku.
Dalej niemiecki dziennik przedstawia hipotezę w sprawie tego, jak w 2022 roku w Polsce mogło dojść do zasolenia rzeki setki kilometrów od jej ujścia do morza. "Polski polityk zidentyfikował możliwą przyczynę katastrofy ekologicznej – śląskie przedsiębiorstwo górnicze" – poinformowano.
Jak skażono Odrę? Poseł wskazuje na Zakład Hydrotechniczny KGHM i Wody Polskie
Tu mowa oczywiście o ustaleniach posła Piotra Borysa. W rozmowie z Łukaszem Grzegorczykiem z naTemat.pl przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej stwierdził, że zasolenie Odry może być m.in. skutkiem zrzutu ze zbiornika Żelazny Most, który należy do Zakładu Hydrotechnicznego KGHM Polska Miedź.
– W technologii produkcji miedzi wydobywa się miliony ton tzw. rudy miedzi. Odpowiednio się ją mieli, ale część trafia do Żelaznego Mostu. To jeden z największych takich obiektów na świecie, największy w Europie – tłumaczył poseł. Jak wskazał Borys, KGHM posiada zezwolenie na zrzucanie nadwyżki cieczy do Odry i jeśli zakład trzymał się wytycznych, do jego kierownictwa pretensji mieć nie można.
Poseł zarzuty ma raczej do (po części już zdymisjonowanego) szefostwa Wód Polskich. – Problem polega na tym, że Odra już miała nadwyżkę soli i nadprzewodnictwo prądu. Powinien działać system, który zasygnalizuje, by wstrzymać się z legalnym zrzutem wody, bo może doprowadzić do reakcji łańcuchowej w momencie, gdy wiedzieliśmy, że woda w Odrze ma niepokojące parametry. To nie nastąpiło – wskazał Piotr Borys.
Koalicjanci Scholza chcą wyjaśnienia sprawy z Polską na szczeblu rządowym
Jak informowaliśmy w naTemat.pl, najostrzejsze słowa oburzenia ze strony niemieckiej nie napływają w kontekście tego, że do katastrofy w ogóle doszło, gdyż takie sytuacje zdarzają się na całym świecie. Niemcy poirytowani są natomiast przemilczeniem sprawy do momentu, aż martwe ryby pojawiły się bliżej ujścia Odry i brakiem kontaktu z polskimi władzami.
– Informacja z Polski dotarła do nas o wiele za późno – żalił się na łamach "Die Zeit" biolog Jörn Gessner, któremu skażenie wód zniszczyło dorobek zawodowego życia, polegający na odtworzeniu populacji jesiotrów w Odrze. – Mogliśmy zabrać nasze jesiotry z wód rzeki przynajmniej na krótki okres przejściowy i przechować je tymczasowo w innych miejscach – mówił.
Wcześniej za brak chęci do współpracy polskie władze stanowczo krytykował lider brandenburskich Zielonych Benjamin Raschke. – Jestem wstrząśnięty. Nie tylko z powodu wymierania tysięcy ryb, ale także ze względu na to, iż zawiódł przepływ informacji z Polską – mówił w rozmowie z "Märkische Oderzeitung".
Przedstawiciel partii współtworzącej rząd Olafa Scholza wymownie zauważył, że z sąsiadami ze wschodu należy przedyskutować powód, dla którego "proste łańcuchy raportowania nie działają w przypadku katastrofy ekologicznej". – Często zauważaliśmy, że po obu stronach Odry są bardzo różne poglądy na przyszłość tej rzeki – dodał Raschke.
Jeszcze ostrzej wypowiedziała się rzeczniczka oddziału Zielonych we Frankfurcie nad Odrą Alena Karaschinski. – Powtarzające się przypadki nieudzielenia informacji, a być może nawet próba zatuszowania katastrofy ekologicznej. To będzie musiało zostać wyjaśnione między Niemcami a Polską na szczeblu rządowym – oznajmiła.