nt_logo

"Halo, policja? Topless na plaży!" Czas na "równouprawnienie sutkowe" w Polsce

Helena Łygas

19 sierpnia 2022, 18:47 · 5 minut czytania
Z opalaniem się topless jest w Polsce jak z aborcją. Ci, którzy są przeciw, zamiast manifestować swoją opinię w obrębie własnego ciała, interesują się ciałami innych. I w obu przypadkach mogą zgłosić sprawę na policję. 


"Halo, policja? Topless na plaży!" Czas na "równouprawnienie sutkowe" w Polsce

Helena Łygas
19 sierpnia 2022, 18:47 • 1 minuta czytania
Z opalaniem się topless jest w Polsce jak z aborcją. Ci, którzy są przeciw, zamiast manifestować swoją opinię w obrębie własnego ciała, interesują się ciałami innych. I w obu przypadkach mogą zgłosić sprawę na policję. 

Owszem, są poważniejsze zagadnienia feminizmu niż jakieś tam “równouprawnienie sutkowe”. Ale właściwie, dlaczego nie można domagać się kilku rzeczy naraz? 


“Chcemy całego życia” - krzyczy w 1907 młodziutka Zofia Nałkowska na Warszawskim Zjeździe Kobiet (głównie zresztą sufrażystek). Nie chodzi jej tylko o prawa wyborcze, ale i o swobody mniejszej rangi. 

Podobne hasło przydałoby się i dziś. Nie ma żadnej niestosowności, a tym bardziej sprzeczności w żądaniu praw reprodukcyjnych, równych płac, a jednocześnie przyzwolenia na opalanie się topless na plaży. 

Kazus topless

Przyzwolenia — bo i nie ma w Polsce prawa, które bezpośrednio by go zakazywało. Jest jednak jeszcze przepis art. 140 k.w. mówiący o tzw. wybryku nieobyczajnym. Tymczasem jednym z częściej zgłaszanych wybryków w naszym pięknym kraju jest właśnie opalanie się topless.

Para uprawia seks w krzakach? Nie ma co donosić — skończą, zanim przyjedzie policja. A na takiej plaży można jeszcze obejrzeć interwencję na żywo!

Żeby wybryk zasłużył na epolety nieobyczajności, nie trzeba się nawet szczególnie starać. Wystarczy udać się w miejsce publiczne i zrobić coś "naruszającego zasady współżycia społecznego w zakresie dobrych obyczajów”.

Co więcej, nasz wybryk powinien zostać uznany za “mogący wywołać zgorszenie u przeciętnego obywatela”. W skrócie: piersi pozbawione dobrych manier sprawiają, że stare ciotki pokręcą zgorszone głowami (po czym zadzwonią pod 997). 

O powyższym haczyku dowiedziałam się, gdy usiłowałam wygoogle’ować na plaży, co mi grozi (grzywna do 1500 złotych lub miesiąc w więzieniu), jeśli pozbędę się części kostiumu.

Ściągać czy nie ściągać — oto jest pytanie

Pobudki do obnażenia się były niestety dalekie od nieobyczajności. Miałam kostium jednoczęściowy i nie uśmiechało mi się posiadanie opalenizny, której lina przecina obojczyki w połowie. Nazajutrz kupiłam taki dwuczęściowy. 

Tyle że nie przewidziałam, jak niewygodne mogą być fiszbiny dla kogoś, kto nie nosi stanika od dobrych kilku lat. Podobnie jak tego, ile schnie góra od kostiumu (przynajmniej taka z wszytą miseczką). 

Zdejmować, czy nie zdejmować — oto jest pytanie. Ruletka jak podczas jazdy komunikacją miejską bez biletu. Ale kto nie ryzykuje — ten nie pije szampana (czyt. nie ma pięknej opalenizny i się męczy). Zdjęłam więc.

Tymczasem znajomi, zamiast oburzać się, że jakiś przykładny obywatel może mnie zadenuncjować, zadali mi to samo pytanie, które słyszałam setki razy, gdy przestałam nosić staniki — czy się nie wstydzę. I chyba tutaj leży główny problem z opalaniem się topless. Która nieobyczajna się nie wstydzi, wstydzić się powinna. 

Niech się wstydzi, ten... kto ma biust

Kiedy pozbyłam się biustonoszy na dobre, trudno powiedzieć. Na pewno było to na długo przed pandemią, po której wiele kobiet do post-gorsetów już nie wróciło (gdy poczuje się raz wolność, trudno ją oddać).

Wiem też, że w liceum bez biustonosza i to typu push-up nie chadzałam nawet po fajki. Przychodziło mi co prawda do głowy, żeby tego nie robić (nie nosić stanika, a nie żeby rzucić palenie), tyle że w 2009 wydawało się to czystą subwersją. A już zwłaszcza w szkole. 

Nie było nagłego zwrotu — najpierw przestałam zakładać stanik pod co luźniejsze swetry, potem olałam sprawę i w upały. No i poszło. 

Te dobrych kilka lat temu brak biustonosza każdorazowo kończył się szeregiem pytań. Przede wszystkim wspomnianym już “czy się nie wstydzę”.

Nie miałam nigdy większych zastrzeżeń do swoich cycków, w przeciwieństwie do np. pępka czy kształtu paznokci, więc odpowiadałam, że nie bardzo. Tyle że nie o tego rodzaju wstyd chodziło. 

Dziewczyny (bo to głównie one pytały) interesowało, czy nie boję się, że “ktoś coś o mnie pomyśli”. Jak nietrudno odgadnąć “kimś” byli tu w pierwszej kolejności faceci, zaś owo “coś” miałoby mnie zawstydzić. 

Opcje zawstydzającego myślenia o lasce bez stanika były zaś dwie. Pierwsza: że komuś się mój biust nie podoba. Druga: że brak biustonosza sugeruje moją eee… permisywność seksualną (no, że “puszczalska” jestem). 

Co do pierwszej:

a) Obcy facet myśli, że mam za małe cycki. Obchodzi mnie to mniej więcej tak, jak to, czy uważa, że mam brzydkie buty (wcale). Są gusta i guściki — tak w kwestii obuwia, jak piersi.

b) Znajomy facet myśli, że mam za małe cycki. Obchodzi mnie to mniej więcej tak, jak to, czy uważa, że mam brzydkie kolczyki (nieszczególnie). Nie sądzę, żeby rozmiar biustu stał mi na przeszkodzie we współpracy zawodowej albo wyjściu na piwo. 

c) Facet, który mi się podoba, myśli, że mam za małe cycki. No i tutaj tak - jeśli małe cycki są dla niego relacyjnym “no go” (spoko, też mam swoje fetysze), to na dłuższą metę nawet najlepszy stanik nie pomoże. 

I drugiej:

Wieki temu, gdy oglądałam “Seks w wielkim mieście”, zawsze chciałam być jak Samantha. Tym bardziej że stanowię raczej mieszankę Carrie i Mirandy i już bliżej niż do Samanthy, jest mi do Charlotte. Jeśli dzięki brakowi stanika mogę być choć trochę jak Samantha — wspaniale. Chociaż obawiam się, że przy resting bitch face i okularach podejrzenia o “permisywność seksualną”, raczej mi nie grożą. Ewentualne komentarze à propos? Błagam — kobiety w Polsce i tak je słyszą — w staniku czy bez niego. 

I mniej więcej te same prawidła odnoszą się do oporów przed opalaniem się topless. Nie zastanawiamy się raczej, czy obcy typ z plaży uzna, że mamy niezgrabne nogi. Albo co domniemuje sobie na temat naszego życia seksualnego na podstawie wyglądu (a zapewniam, że może spróbować i na podstawie kroju kostiumu i liczby tatuaży). 

Biust oswojony

Przykłady “wyciągania” przez kobiety własnych ciał spod pręgierza społecznych oczekiwań w ostatnich latach można mnożyć w nieskończoność. 

Znormalizowałyśmy masę rzeczy — rozstępy, cellulit, włosy na ciele, miesiączkę. Zrozumiałyśmy też, że mamy różną budowę, metabolizm i nie ma co gonić króliczka rozmiaru 34 czy nawet 40.

Może nie jest to jeszcze dojście do tego, że lepsze trzy kilo więcej niż wieczne odmawianie sobie deseru albo “pierdolę, nie golę”, ale wydaje się, że w kwestii nieoceniania innych kobiet sporo się ruszyło. 

Pop-feminizm spod parasola body positive ominął jednak temat piersi w przestrzeni publicznej szerokim łukiem. Pewnie i dlatego, że Instagram wciąż banuje nie tylko za nagi biust, ale nawet za zbyt odznaczające się sutki. Jednocześnie w ramach jego polityki mieści się pokazywanie nagich pośladków. 

Wymiona i cycuszki

Dyskusja o piersiach w przestrzeni publicznej funkcjonuje w Polsce głównie w kontekście karmienia piersią. I oczywiście tego, czy “wypada” (bo jak nie wypada, to wiadomo — wybryk nieobyczajny). 

Nie zliczę, ile razy czytałam komentarze o “wymionach”. Cycuszki, hehehe, fajne, ale takie bez oseska. “Wymionami” określa się też piersi, które zdaniem — zazwyczaj panów - “nie nadają się” do pokazywania publicznie, choćby i pod ubraniem. Takie to tylko wziąć, upchnąć, podnieść, obcisnąć, podtrzymać drutem i wrzynającymi się ramiączkami. 

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Kobiety (i ich piersi) nie są od spełniania oczekiwań estetycznych społeczeństwa. Człowiek uważający się za kulturalnego, nie będzie komentował ani natarczywie gapił się na osobę otyłą i analogicznie powinno wyglądać to w przypadku piersi. Na plaży powinnyśmy móc chodzić dokładnie tak samo, jak panowie — z odsłoniętym torsem. 

Wieszczących, że najpierw plaża, a potem “baby z gołymi cyckami będą chodziły po ulicach” pragnę zapewnić, że takie rzeczy, to może w czasach ich praprapraprawnuków. Nieprzekonani? No to szybki test: jak często widujecie facetów bez koszulek na mieście? A kobiet w samych biustonoszach? No więc właśnie. 

Inny argument przeciwników opalania się topless to nieśmiertelna demoralizacja dzieci. No nie wiem, bardziej demoralizujące niż para cycków wydaje mi się np. leżenie parawan w parawan z kłócącą się agresywnie parą.

Z kolei, jeśli chowaliście waszego 6-latka w błogiej nieświadomości istnienia piersi — najwyższy czas otworzyć fundusz psychoterapeutyczny. Przyda mu się pewnie bardziej niż studia za granicą. 

"Bo mam oczy"

Najbardziej problematyczną kwestią (poza: Halo, policja, zgłaszam topless!) jest fakt, że jeśli już decydujemy się na opalanie bez góry od kostiumu, ciekawskich spojrzeń nie unikniemy. I nie rozdzierałabym tu szat. Zmieni się to dopiero, gdy nie będzie to na polskich plażach novum.

Poza tym — nie każde przeciągłe spojrzenie jest wrogie, seksualizujące czy prześmiewcze. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu nie zdarzyło się zapatrzeć o chwilę za długo w twarz obcej osoby bez niecnych myśli. 

W kraju, w którym niemal 80 proc. mężczyzn ogląda porno, a wiek pierwszego kontaktu z pornografią (dla chłopców) to okolice 12 roku życia, oburzanie się na pomysł, że kobiety mogą bez skrępowania opalać i piersi, zajeżdża hipokryzją jak stąd do Watykanu. 

Czytaj także: https://natemat.pl/411154,pornhub-odnawia-vintage-filmy-porno