Ciąg dalszy głośnej sprawy z Domostawy na Podkarpaciu, gdzie proboszcz przelał sobie z konta parafialnego 2 mln zł. Teraz twierdzi, że pieniądze tak naprawdę należały do niego. Parafianie są jednak innego zdania. "Był jak komornik" – mówią wściekli.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Przez kilka lat jeździłem do Ameryki. Tam pracowałem jako ksiądz i dorabiałem na budowie – mówi duchowny w rozmowie z dziennikarzami
Parafianie mają inne zdanie na ten temat i wspominają m.in. o słynnym zeszycie, w którym ks. Stanisław miał notować ich wpłaty i "długi"
Obecnie prokuratura prowadzi dwa postępowania: w sprawie przywłaszczenia mienia znacznej wartości i ewentualnego włamania na konto parafialne i upublicznienia operacji bankowych
Ta sprawa wyszła na jaw w ubiegłym tygodniu po tym, jak w mediach społecznościowych opublikowano wyciąg z konta parafii. Tuż przed odejściem na emeryturę proboszcz z Domostawy na Podkarpaciu przelał sobie z niego 2 mln zł.
"Parafianie Domostawy, obudźcie się, zobaczcie, jak wasz proboszcz zarządza kontem Waszej Parafii, 2 miliony zł przelał na swoje prywatne konto w dniu 05.07, po tym, jak wiedział, że ma odejść na emeryturę" – napisano.
Ksiądz przelał sobie 2 mln zł z konta parafii. "Sam się dorobiłem"
Proboszcz podkarpackiej parafii zaprzecza wszystkim oskarżeniom i mówi, że pieniądze to jego prywatne oszczędności. W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" wyjaśnił, skąd dorobił się takiej sumy. Twierdzi, że przez 42 lata pracy bardzo dużo własnych pieniędzy włożył w parafię.
– Żeby cokolwiek zrobić, przez kilka lat jeździłem do Ameryki. Tam pracowałem jako ksiądz i dorabiałem na budowie – opowiada ks. Stanisław. Potem miał rozpocząć działalność wydawniczą, a potem – jak dodaje – nadszedł czas, gdy na akcjach czy obligacjach można było pomnażać pieniądze.
Dodatkowo duchowny ma półtora hektara pola aronii, maliny i borówki. – Sam się dorobiłem tych dwóch milionów – przekonuje i dodaje, że gdy zaczął planować swoje odejście z parafii z końcem sierpnia, przelał pieniądze z własnego konta na konto parafii.
Parafianie: "Chodził jak komornik"
– Chciałem kupić na parafię 4-letnie obligacje skarbowe. Pojechałem do banku i okazało się, że to nie jest możliwe. Przelałem więc środki z powrotem – tłumaczy. Zaprzecza też, że odmówił jakiegokolwiek sakramentu za "długi".
Parafianie nie wierzą jednak w zapewnienia swojego byłego już proboszcza. Wspominają na przykład, że ksiądz miał kajecik, w którym zapisywał "dług" każdego, kto nie płacił na kościół. I karał ("nie dopuścił do komunii, nie pochował ani nie ochrzcił"), jeśli ktoś go nie spłacał. "Chodził jak komornik" – mówią wściekli i oskarżają duchownego, że wzbogacił się na ich datkach.
– Pewien mężczyzna był bardzo chory. Natychmiast potrzebował księdza. Jego żona zadzwoniła do proboszcza, a on powiedział: "Poczekaj, zobaczę w kartotece, ile ty jesteś dłużna". To było najważniejsze. Nie człowiek – mówi jeden z parafian.
Oświadczenie kurii, dochodzenie prokuratury
Mieszkańcy wspominają też o parafialnej działce, na której powstała droga S19. – Proboszcz ją sprzedał, ale myśmy pieniędzy nie widzieli. Mówił, że 240 tys. zł, ale spłacił długi parafialne – twierdzi jedna z kobiet.
W swoim komunikacie Kuria Diecezjalna w Sandomierzu przekazała, że podczas rozmowy ksiądz wyjaśniał, że chodziło o jego prywatne pieniądze. Dodano jednak, że ordynariusz wszczął kościelne postępowanie sprawdzające.
Sprawą zajmuje się także prokuratura. Równolegle trwają dwa postępowania: w sprawie przywłaszczenia mienia znacznej wartości oraz ewentualnego włamania na konto parafialne i upublicznienia operacji bankowych.