"Jesteś zbrodniarzem i dlatego zasługujesz na karę śmierci za zbrodnie na ludziach" – po tych słowach lekarz Bartosz Fiałek nie wytrzymał i postanowił zgłosić hejterskie wpisy do prokuratury. Po kilku miesiącach śledczy umorzyli sprawę, ponieważ nie udało się odnaleźć autora bulwersującego wpisu.
Reklama.
Reklama.
Podczas pandemii koronawirusa Bartosz Fiałek był jednym z najbardziej aktywnych lekarzy w mediach społecznościowych
Niemal codziennie zamieszczał wpisy dotyczące kwestii związanych z COVID-19
Promował też akcję szczepień, co nie spodobało się koronasceptycznej części internautów
Przez swoją aktywność w sieci dotknął go szeroko zakrojony hejt. Po jednej z hejterskich wiadomości nie wytrzymał i postanowił zgłosić sprawę do prokuratury, ponieważ grożono mu śmiercią. Jednak śledczy umorzyli postępowanie. Bartosz Fiałek gorzko podsumował tę sytuację w komentarzu na Facebooku:
Udało nam się skontaktować z Bartoszem Fiałkiem, który opowiedział nam o swoim doświadczeniu z prokuraturą.
Prokuratura umorzyła śledztwo ws. hejterskich wpisów pod pana adresem, w tym gróźb śmierci. Jak zareagował pan na taką decyzję śledczych?
Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, bo już składając zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, nie łudziłem się zbytnio, że sprawa zostanie dla mnie rozwiązana pozytywnie. Oczywiście miałem nadzieję, że się uda, bo chyba każdy, kto idzie po pomoc, ma nadzieję, że ją otrzyma. Podobnie, kiedy do mnie przychodzą pacjenci, to liczą, że adekwatnie poprowadzę proces diagnostyczno-terapeutyczny.
Poszedłem do prokuratury, ponieważ grożono mi śmiercią. Liczyłem, że służby znajdą tego człowieka i go stosownie ukażą, żebym nie musiał się bać, że ktoś ostatecznie spełni swoje groźby i mnie zabije.
To nie była pierwsza sytuacja, gdy zgłosiłem hejterskie treści, których byłem adresatem, odpowiednim organom. Zatem także na podstawie własnego doświadczenia, uznałem, że nie ma wielkich szans na wykrycie sprawcy. Zgłoszone przeze mnie sprawy zostały umorzone z powodu zarówno niewykrycia sprawcy, jak i stwierdzenia, że niektóre wiadomości nie wypełniły znamion czynu zabronionego.
Czy zamierza się pan odwołać od decyzji?
Pomimo że niektóre osoby zagrzewają do dalszej walki, to osobiście nie widzę sensu. Nie dlatego, że nie mam woli, aby sprawcy zostali ukarani, lecz dlatego, iż utraciłem zwyczajnie nadzieję.
Rozumiem, że ludzie lubią igrzyska i fajnie byłoby, jakbym dalej te sprawy prowadził, ale mam rodzinę, życie osobiste i zawodowe. Chodzenie po komisariatach, prokuraturach czy sądach i przedłużanie tej sprawy nie jest w mym odczuciu zasadne. Skoro została umorzona, to prawdopodobnie moje odwołanie tylko przedłużyłoby czas trwania tego śledztwa, ale nie wpłynęło istotnie na jego ostateczny rezultat.
Szkoda życia, na chodzenie po komisariatach, zamiast realizowanie się tu i teraz.
Hejt dotyka ludzi w różnym wymiarze. Ci, którzy nie radzą sobie z nim, po prostu odchodzą i odstępują od publicznej aktywności. Przestają mówić o COVID-19, szczepieniach ochronnych, rezygnują z popularyzowania wiedzy medycznej. Gdy znikają z przestrzeni publicznej, nasilenie hejtu się zmniejsza. Widziałem to również w moim przypadku. Im częściej byłem obecny w środkach masowego przekazu, tym hejt się nasilał. I przeciwnie - kiedy mówiono o czymś innym niż pandemia COVID-19, to hejtu było mniej.
Od ostatniego zgłoszenia do wydania decyzji minęło kilka miesięcy. Nie żałował pan skierowania tej sprawy do prokuratury?
Zrobiłem to, co uważałem za stosowne, w następstwie sytuacji, gdy ktoś groził mnie lub mojej rodzinie śmiercią. Nie przechodzę nad tym do porządku dziennego, wszak byłaby to skrajność.
Natomiast drugą skrajnością byłoby wynajmowanie detektywów czy hakerów i dążenie za wszelką cenę do wykrycia sprawcy. Jako lekarz wykonują swój zawód zgodnie z aktualną wiedzą medyczną i należytą starannością. Wychodzę z założenia, że w ten sposób działają również inne osoby, w tym wypadku służby, które zajmowały się sprawą. Jeżeli działali odpowiednio i nie znaleźli tej osoby, to moje odwołanie też niczego nie zmieni.
Tutaj nie chodzi tylko o mój tryumf czy porażkę. Gdyby ta sprawa się zakończyła pozytywnie i hejter zostałby ukarany, to byłby ważny znak dla większości osób, które są bezpodstawnie atakowane, którym się bezzasadnie grozi, że można z tym zjawiskiem skutecznie walczyć.
Byłby to także sygnał dla hejterów, że nie można bezkarnie grozić innym. Osoba skazana za mowę nienawiści miałaby w dokumentach adnotację o wyroku skazującym, przez co nie mogłaby wykonywać pracy, w której konieczne jest oświadczenie o niekaralności. Wówczas hejterzy zastanowiliby się przed dokonywaniem nienawistnych wpisów czy wysyłaniem pogróżek.
Dodatkowo, gdyby prokuratura wykryła autora tych treści, informacja zapewne trafiłaby do mediów, więcej osób by się o niej dowiedziało i uświadomiło sobie, że za hejt w internecie również można ponieść surowe konsekwencje.
Ile razy zgłaszał pan hejterskie komentarze?
Pierwszy raz zdecydowałem się zgłosić hejterski komentarz w 2021 roku. Wówczas dostałem wiadomość, że mnie zabiją i będę pożywieniem dla ryb w Wiśle. Drugi raz, gdy ktoś pisał, że ktoś chce się ze mną spotkać i zrobić mi krzywdę. Ostatnie zgłoszenie miało miejsce w lutym 2022 roku. Przeczytałem, że ktoś mnie śledzi i planuje zabić. Ten ktoś pisał, że wie, gdzie pracuję i mieszkam.
Wszystkie te zgłoszenia zostały ostatecznie połączone w jedną sprawę, pod jedną sygnaturą. Groźby dotyczyły mnie, miały podobny charakter i wirtualną formę przekazu - wysyłano je w wiadomościach prywatnych na Facebooku oraz za pośrednictwem e-maila.
Zauważył pan, że podczas pandemii te wpisy się nasiliły?
Jestem przekonany, że gdyby nie moja aktywność w trakcie trwania pandemii COVID-19, takiego hejtu nigdy bym nie doświadczył. Osoby, które są rozpoznawalne, jakoby z klucza narażone są na hejt.
Niezależnie od tego, czy to są artyści, czy lekarze. W czasach zarazy często wyglądało to tak, że rano miałem wywiad w telewizji internetowej, następnie ukazywał się artykuł, w którym pojawiało się moje nazwisko, a wieczorem jechałem do telewizji na nagranie na żywo. Były takie dni, że byłem wszędzie i to ludzi zwyczajnie denerwowało.
Na bazie tych wszystkich wydarzeń część osób obrała sobie mnie za cel. Są w Polsce osoby, po prostu sfrustrowane, które siedzą w czterech ścianach i muszą tę frustrację gdzieś wylać. Wiadomo, że sąsiadowi tego nie powiedzą, bo żyją obok niego, więc uderzają w takiego "pana z telewizji", bo jest on bezbronny. W praktyce nic nie jestem w stanie zrobić.
To nie jest tak, że każdemu, kto wypowiadał się na temat pandemii COVID-19, grożono śmiercią. Po prostu skala mojej aktywności była bardzo duża, więc istniało wysokie prawdopodobieństwo, że znajdę się w epicentrum skrajnych zachowań. Dzisiaj jestem w stanie zrozumieć, dlaczego to mnie spotkało, jednak nie zmienia to faktu, że żaden człowiek nie jest gotowy na groźby śmierci pod swoim adresem.
Można powiedzieć, że pogodził się pan z hejtem?
Mechanizmy obronne oraz adaptacyjne organizmu są niesamowite. Poznałem także podstawy hejtu, więc jestem teraz bardziej świadomy. Na przykład, kiedy zaczyna mnie hejtować guru ruchu antyszepionkowego, to idzie za nim fala jego zwolenników.
To, co mnie spotkało, nie jest więc niczym nowym, czego naukowcy z różnych dziedzin by nie opisali. Kiedy to zrozumiałem, łatwiej funkcjonuje mi się na co dzień. Wiem, że tak po prostu wygląda świat i funkcjonują niektórzy ludzie. Tym bardziej w sytuacji zagrożenia, a pandemia choroby zakaźnej jest niewątpliwie takim czasem, gdy z powodu lęku narasta w nas frustracja.
Czy wcześniej, przed pandemią, też doświadczał pan hejtu?
Byłem hejtowany już wcześniej, ale w znacznie mniejszym stopniu. Pandemia COVID-19 to nasiliła i z dużą dozą pewności jestem w stanie postawić tezę, że gdyby nie pandemia, to nie doświadczyłbym gróźb śmierci.
Przed zarazą również spotykałem się z hejtem, ponieważ aktywnie działałem w mediach społecznościowych i powszechnych. Mówiłem o problemach systemu opieki zdrowotnej, brałem też udział w tzw. proteście rezydentów. To wszystko wzmagało hejt, ale jego kaliber powiększył się do niewyobrażalnych rozmiarów w czasie pandemii, gdy pojawiałem się znacznie częściej w przestrzeni publicznej.
Rozumiem, że nie rezygnuje pan swojej aktywności w sieci?
Nie rezygnują, chociaż miałam chwile zwątpienia. Nikt chyba nie jest w stanie przejść obok takiej dawki hejtu. To nie były tylko groźby śmierci. Niektórzy grozili mi, że będą dążyć do pozbawienia mnie prawa wykonywania zawodu. Pisali, że będę sądzony jak w Norymberdze, niczym zbrodniarz wojenny. Podważano mój autorytet, niszczono opinie w internecie.
Było dużo zagrożeń dotyczących mojego zawodu i tego, czy pacjenci będą dalej korzystać z moich usług. Zorganizowano na przykład zmasowany atak trolli na moją wizytówkę w Google’u i z oceny 5, nagle miałem 1,8. W końcu usunąłem moją wizytówkę, bo uznałem, że nie odzwierciedla jakości świadczonych przeze mnie usług zdrowotnych.
Przez to wszystko, co się wokół mnie działo, wielokrotnie miałam myśli, czy nie zaprzestać aktywności. Nie zarabiałem na mojej działalności, nie otrzymywałem pieniędzy za publikowane wpisy czy występy w mediach. Robiłem to w ramach hobby, w wolnym czasie, za darmo, a mogłem stracić dobre imię i mieć problemy w pracy.
Jednak z czasem zaadaptowałem się do tej sytuacji. Miałem też ogromne wsparcie bliskich. W pewien sposób przyzwyczaiłam się do sytuacji permanentnego hejtu i nie zamierzam z tego powodu rezygnować ze swojej aktywności.
Stwierdzam, że jestem już po największej fali hejtu, jeśli przyjdzie następna, to dzięki wiedzy i doświadczeniu, będę mieć większe szanse, żeby sobie z nią poradzić. Nie zrezygnuję ze swojego hobby, tylko dlatego, że internetowy troll ma za zadanie obniżenie mojej wiarygodności poprzez nienawistne wpisy.
Celem denialistów jest wyciszenie osób związanych z nauką, żeby wmawiać społeczeństwu, że szczepionki są niebezpieczne i wyrastają po nich trzy głowy. Naszym celem jest przedstawianie rzetelnej wiedzy dotyczącej skuteczności i bezpieczeństwa szczepień ochronnych. Mam nadzieję, że to nauka wygra z gusłami.
Bartosz Fiałek - lekarz, specjalista reumatologii, kierownik o. reumatologii, MBA, dyrektor ds. medycznych.
W naTemat pracuję od kwietnia 2021 roku jako dziennikarka newsowa i reporterka. W swoich tekstach poruszam tematy społeczne, polityczne, ekonomiczne, ale też związane z ekologią czy podróżami. Zawsze staram się moim rozmówcom dawać poczucie bezpieczeństwa i zaopiekowania się, a czytelnikom treści wysokiej jakości. Pasja do dziennikarstwa narodziła się we mnie z zamiłowania do pisania… i ludzi. Jestem absolwentką dziennikarstwa i medioznawstwa oraz politologii na Uniwersytecie Warszawskim.