Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski - komentatorzy Eurosportu. Gdyby nie oni, mało który Polak oglądałby kolarstwo czy biathlon. Kultowi, oryginalni, zabawni. Inni. Jedyni w swoim rodzaju. W tej rozmowie opowiadają mi nie tylko o swoim komentarzu, Armstrongu i ciężko chorym kolarstwie. Jest też o degrengoladzie mediów. O politycznej sieczce, którą ich zdaniem uosabia TVN24. I o komentatorach, którzy znają się jednocześnie na tarczy antyrakietowej, samolotach i strefie Euro.
Tomasz Jaroński: To bardzo miłe, bo Polska jest krajem celebrytów. Państwem, gdzie wiele osób występuje w telewizji i jest powszechnie znanych. Choć ja jestem w innej sytuacji, bo mam mniej znaną buzię. Krzysztof ma za sobą bogatą karierę w telewizji publicznej, w innych telewizjach miał programy, w których występował na wizji. Wiele osób poznaje go po twarzy.
Krzysztof Wyrzykowski: Mogę coś dodać?
T.J: Tak.
K.W: Z tą twarzą to nie zawsze tak jest. Pamiętam, jak pierwszy raz ktoś mnie poznał po głosie. To było zaskoczenie, bo nastąpiło to w nietypowych warunkach. W Andrychowie, dokąd często jeżdżę, stałem w kolejce po pomidory. I stał przede mną facet, który coś tam zamówił, płacił i potem ja pani w sklepie mówię: „To ja też poproszę trzy kilo pomidorów”. I on się odwrócił i mówi: „Ja pana znam”. „A skąd pan mnie zna?”. „Przecież pan w Eurosporcie pracuje”. Uświadomiło mi to wtedy, że jest w tym pewne niebezpieczeństwo. Na przykład jak gdzieś dzwonię, w dowolnej sprawie, nie jestem incognito. To nowe doświadczenie, które oceniam raczej jako przyjemne. Nie usłyszałem jeszcze czegoś w stylu: „Ja pana znam, słucham, pan jest kawał wała”.
Jak tak patrzę na najbardziej znanych komentatorów, to każdy z nich ma jakiś swój styl. Szpakowski – emocje. Borek – dykcja, fachowość. A jaki jest styl Jarońskiego i Wyrzykowskiego?
T.J: Samemu najtrudniej jest się oceniać, podobnie jak oceniać innych komentatorów. Ale wydaje mi się, że naszą istotną cechą jest brak jakiegokolwiek scenariusza. Nie zakładamy, co kiedy powiemy. Mamy luz i spontaniczność. Weźmy Turyn, biathlon i niesamowity występ Tomka Sikory. Ostatnie strzelanie, jedno pudło, wiadomo, że medal tak czy siak będzie, nie wiadomo jeszcze jakiego koloru. Wszystko rozstrzyga się na trasie. Biegną, są blisko mety, a Krzysztof mówi tak: „A teraz spokojnie, tu pada śnieg, tam są chmury”. Takie niesamowite zejście w dół i wydaje mi się, że jeżeli ktoś to oglądał, to jemu też to bardzo pomogło. To jest tak, jak się komuś mówi: „Spokojnie, nie denerwuj się”- to było to samo, tylko powiedziane w sposób ładny i poetycki. Właśnie dlatego Krzysztof Wyrzykowski jest genialnym komentatorem.
Tomasz Sikora zdobywa medal igrzysk, a Jaroński i Wyrzykowski genialnie to komentują:
K.W: Dziękuję ci, Tomku. Ale tak, niewiele jest rzeczy, które można przewidzieć. Poza tym – my nie ściemniamy.
T.J: I nie pompujemy balona, co jest dzisiaj niezwykle modne.
K.W: To może wydać się proste, ale nie jest. Nie można wziąć dzisiaj młodego adepta i powiedzieć mu, że już wkrótce będzie tak komentował. To są lata pracy, które później wychodzą w niewiadomo którym momencie. Ja na przykład kompletnie się nie denerwuję transmisją. Może mnie wkurzyć coś, co stanie się na zawodach, ale zupełnie nie spinam się na myśl, że właśnie przemawiam do wielu Polaków. Że trzeba mówić. Nam nie przeszkadza mikrofon, a jak pan widzi takich polityków, to im się podkłada mikrofon bez przerwy, bez umiaru, a oni dalej dukają i nie wiedzą, co mówić.
Właśnie. Kiedyś na studiach pisałem pracę roczną o języku komentatorów sportowych. W jednym z rozdziałów zawarłem taką myśl, że jak słucha się panów to jest takie wrażenie, że dwójka ludzi komentuje tak, jakby rozmawiała ze sobą przy piwie czy przy ognisku. To trafne porównanie?
T.J: Raczej tak. Często bywa u nas tak, że jak daną imprezę sportową komentuje dwójka ludzi, dwójka dziennikarzy, to gdzieś tam pobrzmiewa rywalizacja. Ja wiem lepiej, i tak dalej. My tego w ogóle nie mamy. A jak już, to robimy to celowo, żeby podnieść dozę humoru.
Na przykład?
T.J: „Mam tu Krzysztofie taką ciekawostkę, ale nie pokażę ci jej, tylko powiem w odpowiedniej chwili”. To nie jest tekst w stylu „ja to wiem, ty tego nie wiesz”, tylko taki żart, który pełni określoną funkcję. A oprócz tego wszystkiego wydaje mi się, że mamy jeszcze podobne poczucie humoru. Śmiejemy się i z siebie, i z innych. I, co ciekawe, nawet jak te żarty gdzieś później trafiają, nie spotkałem się jeszcze z tym, by ktoś miał do nas pretensje.
K.W: Czasami jest tak, że ludzie nie odbierają tego od razu. Gdzieś tam się zastanawiają, czemu się śmiejemy, że krowa biegnie. Dobrze, ale kolarze jadą siedem godzin i nic się nie dzieje. I wtedy ta krowa obok trasy jest bardzo ważna! I to, że ona biegnie w żółtej koszulce, też jest bardzo ważne.
Fragment komentarza Jarońskiego i Wyrzykowskiego:
Wiesz Tomku, że Montargis słynie z produkcji pralinek?
- Hmm... a wiesz co to są pralinki?
- No takie czekoladki ...
- Nie, to takie najstarsze linki internetowe.
T.J: Daj Boże, żeby ktoś usiadł i przez trzy bite godziny przedstawiał sylwetki kolarzy, którzy jadą w ucieczce. Przecież każda z nich zajęłaby minutę. I to jest wszystko, co o kolarzu można powiedzieć.
K.W: Teraz jest w ogóle tendencja do wydłużania transmisji. To jest niedobre. Przecież nie można trzymać ludzi siedem godzin, pokazując im kolarstwo. Jeśli my nie możemy czasami tego wytrzymać, to co dopiero odbiorcy.
Kolarstwo to specyficzny sport. A załóżmy, że Eurosport kupuje prawa do meczów Premier League i ktoś proponuje, żeby panowie skomentowali derby Manchesteru, United kontra City. Daliby panowie radę? Taki mecz toczony jest w olbrzymim tempie i ciągle coś by się działo.
T.J: Chodzi panu o naszą specyfikę?
Tak.
T.J: Nie chciałbym, żeby przy takiej okazji porównywano nas zaraz do Szpakowskiego, bo nie o to w tym chodzi.
K.W: Byłoby to ciekawe, ale myślę, że lepiej jednak tego nie robić. Jest wiele różnych sportów, które spokojnie moglibyśmy komentować na niezłym poziomie po jakimś procesie adaptacyjnym. Byłoby dobrze, gdyby one były zbieżne do kolarstwa i biathlonu, które wbrew pozorom też wiele łączy. Ucieczka tam, ucieczka tu, gonią tam i gonią też tu.
Gdy Tomasz Sikora zdobywał medal w Turynie, zaraz po strzelaniu kazali mu panowie usiąść na siodełku Ole Einara Bjoerndalena.
K.W. Tak, tak. Celowo tego używamy. Mi się na przykład Tomku wydaje, że my byśmy się sprawdzili w komentowaniu biegów narciarskich.
T.J: Ale tutaj pytanie padło o piłkę.
K.W: Co do piłki, to nie jestem już taki pewien.
T.J: Na pewno byśmy nie mówili, że ktoś zagrał piłkę, przegrał piłkę, bo to są takie zwroty piłkarskie, których ja w ogóle nie rozumiem. Niech mi ktoś wytłumaczy, co to znaczy, że ktoś „przegrał piłkę”.
K.W: Tam trzeba mieć orientację co do nazwisk, historii, ustawienia drużyny.
T.J: Ale do tego można się przygotować. Po prostu nie wchodzilibyśmy w szczegóły, bo tu byśmy nie uniknęli błędu. Bałbyś się takiego wyzwania?
K.W: Nie podjąłbym się go. Jestem człowiekiem, który kocha wszystkie sporty olimpijskie. Zaraz pewnie pan powie, że piłka na igrzyskach też jest. Jest, ale zupełnie pozbawiona tego znaczenia. Bardzo lubię oglądać mistrzostwa świata, bardzo nie lubię oglądać piłki ligowej, a wręcz nie znoszę oglądać meczów, które niczego nie wnoszą. Z kim my tam wczoraj graliśmy? Z Mołdawią?
Z Macedonią.
K.W: No to takiego meczu bym w życiu nie oglądał.
T.J: A wczoraj był mecz Polska – Macedonia?
K.W: Wiem o tym tylko dlatego, że w dzienniku wynik pokazali. Ale wracając do pytania. Mogę nieskromnie powiedzieć, że my mamy w sobie taką kulturę komentowania. Jesteśmy fachowcami. To nie będzie tak, że nagle ktoś, kto nie ma pojęcia o sporcie usiądzie i będzie dobrze komentował. To są lata bywania na imprezach. Tego teraz nie ma, młodzieży tego bardzo brakuje. Jeśli nie będzie jeździć, to niczego mądrego nie będzie z pisania relacji sprzed telewizora.
Fragment komentarz Jarońskiego i Wyrzykowskiego:
- Nie rozumiem, czemu Lars Berger nie przeniesie się do biegów... świetny biegacz, kiepski strzelec...
- Może pilnuje młodszej siostry i biega gdzieś tam za nią z karabinem
- Eee... Przecież Tora Berger jest brzydka!
- No wiesz! Czy to, że się tobie nie podoba oznacza, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo?!
- No nie, żaden mężczyzna za nią nie będzie chodził... Ale za taką Magdaleną Neuner pobiegłbym ze swoim karabinem.
Martwi panów to, że dziennikarstwo przenosi się prasy do internetu?
K.W: Mnie to bardzo martwi.
T.J: A ja wejdę ci w słowo. To nie jest złe, bo to są nowe środki komunikacji i dlaczego z nich nie korzystać. Natomiast dramatycznie zaniżył się poziom i to nawet nie w dziennikarstwie sportowym, ale zwłaszcza w politycznym. To jest fatalny wzór, polegający na tym, że liczy się szybkość. Ale zła szybkość, a co za tym idzie takie niechlujstwo. Że kluczowy jest tytuł, ale nie mądry, inteligentny, zachęcający do czytania, tylko tytuł kłamliwy. „Premier zginął w katastrofie lotniczej” – klikam w takie coś, a potem się okazuje, że był to premier Filipin. To jest dla mnie zbrodnia. Dziennikarska zbrodnia. W dawnym „Przeglądzie Sportowym” ktoś by za taki tytuł wyleciał, bo on nie jest adekwatny do treści.
K.W: Ja jestem wychowany w kulturze słowa pisanego. Niechlujstwo bardzo mnie razi. W internecie czy na tych paskach. Zobaczcie, ile jest strasznych błędów na tych paskach. Merytorycznych, składniowych, czasami ortograficznych. Lecą takie byki, że to się w głowie nie mieści.
T.J: Bo to jest ta szybkość. Podam jeszcze panu taki przykład. Dawniej, gdy nie było internetu, tekst pisało się po zakończeniu zawodów. Człowiek miał zupełnie inną refleksję i od czegoś innego zaczynał. Miał ogólny widok. A teraz człowiek, który jest na meczu, wklepuje to w trakcie jego trwania. Po pierwsze jego ogląd meczu jest zupełnie inny, bo zajęty jest wklepywaniem. To tak, jak nie powinno się rozmawiać przez komórkę, gdy się prowadzi samochód. Bo mózg zajęty jest czymś innym i obie rzeczy na tym cierpią. I prowadzenie, i ta rozmowa. Po tych tekstach to widać. Czytam sobie tekst i tam pierwsze minuty są rozbudowane, a im dalej, tym coraz mniej jest. A ja nie chcę szczegółowego sprawozdania. Chciałbym dowiedzieć się z główki o ogólnym wrażeniu. Czy mecz był dobry, czy słaby. Kiedyś Wojtek Mittelstaedt w „Trybunie Ludu” wymyślił, żeby były tylko krótkie sprawozdania za wszystkich meczów piłkarskich. I on kolegom powiedział fajną rzecz. Twoje sprawozdanie ma być takie, że ty idziesz jedną stroną ulicy, a twój kolega idzie drugą. I on krzyczy do ciebie: „Ty, byłeś na meczu, co tam było?!” I ty nie zaczynasz wtedy: „Już w siódmej minucie ten a ten strzelił na bramkę, w dziewiątej minucie Pipściński podał do Ikścińskiego”. Przecież ty po prostu krzykniesz: „Eee, słuchaj, mecz był słaby, nasi tak trochę się starali, ale ten trener jest do dupy i trzeba go zmienić!”. Niestety, ale teraz nikt takich rzeczy nie umie napisać. Albo te blogi i felietony. Przecież to są komentarze.
K.W: To wszystko się bierze z niechlujstwa. Dziennikarstwo polityczne jest straszliwie niechlujne. Sto razy bardziej od sportowego.
Dziennikarz sportowy jest lepszy od politycznego?
T.J: Na studiach usłyszałem kiedyś ciekawy przykład. To jeszcze było oczywiście za czasów dawniejszych. Otóż dziennikarze polityczni byli wysyłani do pisania sprawozdań, gdy na przykład do Polski przylatywał Breżniew. To nie była żadna trudność, bo taki tekst składał się ze schematów. „Godzina 19.15, ląduje Tupolew, na pokładzie jest ten, wśród witających ten”. Problem pojawił się w Polskiej Agencji Prasowej, gdy przylatywał jeden z amerykańskich prezydentów i to jeszcze po długiej przerwie. Kto to wtedy był…
K.W: Carter?
T.J: Carter, chyba tak. I nagle się okazało, że trzeba było wysłać kogoś, kto napisałby niekonwencjonalnie. I wybór padł na dziennikarzy sportowych. Wie pan, ja generalnie nie wierzę w to, że dziennikarz, czy nawet człowiek, może się znać na wszystkim. I jak słucham tych wszystkich komentatorów politycznych, nie mówiąc już o politykach, to ja nie wierzę w ich żadne słowo, bo to jest fizycznie niemożliwe. Jest sobie któryś tam komentator z prawicy czy lewicy, obojętnie. Tarcza antyrakietowa? On się wypowiada. Katastrofa smoleńska? On wszystko wie o samolotach. Wejście Polski do strefy Euro? On to komentuje. To samo politycy. A teraz weźmy sytuację, gdy tematem głównym w całej tej medialnej sieczce staje się sport. I mamy sprawę Armstronga, którą tam też na wszelkie strony nicowano. I nagle się okazuje, że ktoś tam się wypowiada i gada głupoty. I jeśli on gada w tej sprawie głupoty, to podejrzewam, że i o tarczy, i o katastrofie też gada głupoty. W sporcie tak nie jest. Jest bardzo mało ogólnosportowych komentatorów.
K.W: Ale tam jest jeszcze jedna rzecz z tymi politycznymi. Ta pani Pochanke, której nie cenię jako dziennikarza politycznego. TVN24 - stacja, która jest dowodem straszliwej degrengolady dobrego dziennika, który mógł być. Poza tym dziennikarze polityczni mają skrajną nieumiejętność przeprowadzania wywiadów. Z jakiej my znamy ich strony? Ano z takiej, że pytają. Pani Pochanke pyta. Nie umie słuchać, nie czeka na odpowiedź.
Jest wyżej od rozmówcy?
K.W: Tak, musi być wyżej.
T.J: Bo ona jest gwiazdą. A rozmówca ma spowodować, żeby ona była jeszcze większą gwiazdą.
K.W: Proszę zauważyć, że większość dziennikarzy z tego TVN24 postępuje podobnie. I tak samo jest jeszcze w „Szkle Kontaktowym”. Dlaczego w „Szkle”, które na początku było ulubioną audycją inteligencji, jak nagle jest czyjś telefon i ktoś ma rację w czymś, ale to nie jest racja, którą dzieli prowadzący, nikt się do tego nie ustosunkuje? I taki pan Miecugow to kompletnie pomija albo przechodzi do czegoś kompletnie innego, że to niby nieważne, że my tu mamy ważniejsze rzeczy. Tak się nie prowadzi programów. W swoim życiu nigdy nie miałem sytuacji, żebym ja kogoś zagłuszył czy żebym ja chciał tylko mówić, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co ktoś inny ma do powiedzenia. No jakżeż tak można? A tak jest głównie w TVN-ie. Myślę, że teraz najbardziej się broni telewizyjna Jedynka.
T.J: A gdyby ode mnie coś zależało to bym zlikwidował, zresztą ostatnio skrytykował to ten z Ameryki kolega…
Mariusz Max-Kolonko…
T.J: Tak, właśnie. No więc zlikwidowałbym tych wszystkich stand-uperów. Czy naprawdę każdą rzecz ktoś musi mi skomentować? I jednego dnia ja widzę, że gość jest przy tarczy antyrakietowej, innego – przy jakimś wypadku samochodowym, a do tego wszystkiego ten jego niby inteligentny, ale tak naprawdę płytki i beznadziejny komentarz. Bo niby musi to się nim kończyć. To nie jest wiarygodne. Nie jest wiarygodne, jeżeli Kamil Dzióbka wiecznie zajmuje się czymś innym.
K.W: Nie wiem, kim jest Kamil Dzióbka…
T.J: (Śmiech).
K.W: Ale wiem, że w TVN24 jest taki dziennikarz, który kiedyś wydawało mi się, że jest przyzwoity. Ostatnio widzę, że stał się partnerem do rozmów ze Zbigniewem Bońkiem. Pyta go o taktykę kadry, o taktykę związku. A z jakiej paki? Czy ja publicznie mówię, co myślę o katastrofie smoleńskiej?
T.J: A co myślisz?
K.W: Wiesz, co myślę.
T.J: (Śmiech)
Fragment komentarz Jarońskiego i Wyrzykowskiego:
- A co, chcesz powołać komisję śledczą do zbadania zniknięcia i niepokazywania Chavannela na 13 etapie Tour de France?
- Wiesz, nie, mam już dość tych wszystkich komisji śledczych.
- Ale gdybyś został jej przewodniczącym, to mówiłbym do ciebie ''panie przewodniczący''.
- A ja bym ci wyłączył mikrofon.
- No to ja wystąpiłbym z wnioskiem formalnym.
- No to co, też bym ci wyłączył. Ustawiłbym sobie takie urządzenie i bym ci wyłączył.
Jeszcze jest jedno. Zaczynają się wiadomości w telewizji informacyjnej. I mamy pierwszy news – ktoś nazwał jakoś tam kogoś z innej partii. Dowolnie – durniem, bucem, ubekiem. I potem drugi news. Tamten z innej partii zwołuje konferencję prasową i mówi: „wcale taki nie jestem, taki jest tamten”
T.J: Ale zwróćmy tutaj uwagę na to, że TVN24 powstało po to, by informować cały dzień. I oni siłą rzeczy żyją z tych tematów, które wałkuje się cały dzień. I najlepiej dla stacji jest zrobić poranną audycję, gdzie ktoś się poobraża i potem już tylko żyć tym tematem. A dlaczego nie udało się, mimo prób Mariusza Waltera i innych, zrobić sportowej stacji całodziennej? Bo się nie da! Nie da się rzucić rano jakiś temat i potem przez całą dobę debatować, czy Gwizdoń jest lepsza od Pałki. Nie da się! Są pewne rzeczy obiektywne i sport jest jedną z nich.
K.W: Ale ja myślę, że ten cały TVN24 zaczął kiedyś na dużym poziomie. A teraz jest dramat, bo tego poziomu nie są w stanie utrzymać.
T.J: Dlatego wymyślają takie tematy, które mogą potem wałkować.
K.W: I to wieczne trzymanie kamer na sztywno, na konferencjach prasowych. Zmieniają zastawkę. Tu wszedł PIS, potem wchodzi PO…
T.J: Choć w zasadzie to nie jest nic ciekawego. Gdybym obudził się w środku nocy między 16. a 17. etapem Tour de France, byłbym w stanie spokojnie powiedzieć, co się będzie dziać na następnym etapie. I tak samo byłbym w stanie przewidzieć, myślę, że Krzysztof też, co w jakiejś sprawie powie polityk określonej partii.
K.W: I co każdy z nich myśli na temat katastrofy smoleńskiej.
T.J: To jest do bólu przewidywalne.
Próbowałem znaleźć ostatnio panów bloga. Mam wrażenie, że po fuzji Eurosportu z Onetem został zmarginalizowany. I od dawna pisze tam tylko pan Tomasz.
K.W: On w ogóle już nie istnieje. Nie będę ukrywał, że nie podoba mi się ta cała fuzja, która nastąpiła. Nie podoba mi się też pisanie bloga dla Onetu. Zresztą w ogóle nie odpowiada mi pisanie czegokolwiek do Internetu. Wie pan dlaczego? Bo nie lubię być później zaskakiwany przez ludzi, którzy coś mi zarzucają, a ja kompletnie nie wiem, z kim mam do czynienia. Co z tego, że człowiek ma jakąś tam ksywkę wpisaną, kiedy nie wiem, kto to w ogóle jest. Jak chce ze mną porozmawiać, to niech dorzuci adres, telefon. Porozmawiamy. A to, że on mi napisze, że jestem stary idiota? Jestem wolnym człowiekiem, sam mogę decydować. A z Tomkiem bardzo dobrze mi się pisało.
T.J: Myślę, że ludziom też to się podobało, ta cała formuła.
Właśnie, skąd pomysł, by prowadzić to w postaci wzajemnych listów?
T.J: Naturalnie.
K.W: Usiedliśmy sobie tutaj, powiedzieliśmy „Starzy, ale jarzy” i już mieliśmy gotową jego nazwę.
T.J: Ten blog na Eurosporcie był bardzo osobisty, także ze względu na formę, te listy. Teraz, gdy liczba czytelników znacząco się powiększyła, pojawili się ludzie, którzy po prostu nie kupują naszej konwencji. To jedna rzecz. A druga to to, że teraz jesteśmy zmieszani z innymi blogami, gdzie teksty nie są felietonami. My szliśmy w stronę felietonu, w dobrym tego słowa znaczeniu. Tam są komentarze. Koledzy piszą co drugi, co trzeci dzień i te nasze felietony gdzieś giną zupełnie.
Jaroński i Wyrzykowski o czarnej kobyle zawodów:
Giną felietony, problem ma dziennikarstwo. A kolarstwo? Umarło? Umiera? Jest śmiertelnie chore? Próbuje się wykaraskać? Jaką diagnozę postawiliby doktorzy Jaroński i Wyrzykowski?
T.J: Moja diagnoza jest prosta. Nieumiejętne osoby zarządzają kolarstwem. To są panowie, którzy nie dorośli do dzisiejszych czasów, robią jakieś przedziwne ruchy, tak jak choćby teraz z tą Katiuszą i Rodriguezem. Przecież to jest paranoja! Gość wygrywa ich klasyfikację, a później się jemu i grupie nie daje możliwości startu w najważniejszych wyścigach. Samobójstwo. Podejrzewam, że tam decydują tylko przewały, wywracanie pieniędzy, branie ich do swojej kieszeni.
Mocne słowa.
T.J: Nie mam żadnych dowodów, ale taka jest moja teoria. Ci panowie robią co mogą, by zniszczyć kolarstwo. A do tego swoje dokładają zawodnicy. Ale pamiętajmy, że ktoś im na to wszystko pozwalał. Mieściło się w różnych ramach, a teraz wychodzi, bo się przestało mieścić nagle?
K.W: Kolarstwo jest ciężko chore, to nie ulega wątpliwości. Czy śmiertelnie, to my nie wiemy, bo pewnie jesteśmy ostatnimi, którzy by tego pragnęli. Poza tym to by oznaczało, że dalej już nie ma niczego. Nie będę tutaj mówił, czy to jest obecne czy dawne UCI. To się nagromadziło przez wiele ostatnich lat. Winni też są kolarze. Ale przede wszystkim winne są pieniądze, winne są telewizje i winne jest wszystko to, co wiąże się z otoczką finansową tego wszystkiego. Doszliśmy do sytuacji, gdzie Armstrong, bazując na permanentnym oszukiwaniu siebie i wszystkich dookoła, stał się jednym z najbogatszych sportowców w USA. Przecież to jest postawienie wszystkiego na głowie! Nie może być tak, że kilkunastu uczestników Tour de France zarabia olbrzymie pieniądze, a stu to w ogóle klepie biedę. I teraz porównajmy z tenisistami czy piłkarzami. Pieniądz powoduje, że w sporcie dzieje się coś bardzo złego.
T.J: Ale kolarstwo to piękny sport. I on się obroni. Przecież całe społeczeństwa, mnóstwo ludzie jeździ na rowerach. Wyobraźmy sobie, że dochodzi do wielkiej afery korupcyjnej w skokach narciarskich. Skoków by wtedy nie było, bo nikt rekreacyjnie nie skacze oprócz tych zawodników. A na rowerach się jeździ. Poza tym cieszą mnie podejmowane teraz oddolne inicjatywy wyczyszczenia kolarstwa. Choć nie będzie łatwo, bo tutaj jest za dużo różnych grup interesów. Tak jak Kmicic spotkał się z Bogusławem i mu Bogusław opowiadał o tej połaci czerwonego sukna, tak tam każdy ciągnie sam, po swojemu. I jest bałagan. A nie ma spójności.
Panowie od lat nie ukrywali, że Armstrong prawdopodobnie jest na dopingu. Trzeba było relacjonować widzom jego niesamowite występy, mając zakodowane z głowie, że ten człowiek to zapewne oszust. To musiało być trudne, prawda?
T.J: Trzeba sobie przyjąć jakąś cezurę. Ja przyjąłem sobie taką, że komuś udowodniono doping i został ukarany. Zdyskwalifikowany. Jeśli nie został, to jest OK. Choć wiadomo, że jakieś tam mroczki przed oczami miałem i, jeżeliby uważniej prześledzić nasz komentarz, to coś w nim przemycaliśmy. I jeszcze druga rzecz. Siedzę w sporcie od wielu, wielu lat i nauczyłem się, że bardzo mało jest niespodziewanych wybuchów karier. A już szczególnie od wieku dwudziestu kilku lat.
Małysz.
T.J: No tak, ale skoki to w dużej mierze jest psychologia. Trzeba stanąć, pojechać i jak gdzieś tam pojawi się jakiś przestrach w głowie, to trudno to zwalczyć, bo to wpływa na mięśnie, na odbicie się. I u skoczków to obserwujemy, skoki są nieodgadnione. W każdym razie, jeśli nagle jakiś niemłody kolarz czy inny sportowiec robi niesamowitą progresję, to u mnie się zapala takie czerwone światełko ostrzegawcze. Choć wiem, że jestem komentatorem, mówię do ludzi, a moje opinie mogą być powielane. Wiem, że pewnych rzeczy muszę unikać. Nie można wydawać sądów, nie mając ku temu podstaw.
Jaroński i Wyrzykowski komentują kolarstwo:
Jest jakiś zawodnik w czołówce, za którego mogą panowie zaręczyć, że nie sięgał, nie sięga po doping?
K.W: Dzisiaj nie mogę tak powiedzieć o żadnym. W przeszłości mogłem tak powiedzieć dwa albo trzy razy i nie pomyliłem się mam nadzieję. Dotarliśmy niedawno z Tomaszem do listy kolarzy, którzy sięgali po doping. Ci, którzy brali, do tego ci, którym udowodniono kontakty z podejrzanymi lekarzami.
T.J: Zamieszani, tak to nazwijmy.
I?
K.W: I ich są straszne liczby. Przerażające. Ale ja uważam, że w kolarstwie doping jest od dawna. Jak czytam kroniki Tour de France, to dochodzę do wniosku, że był już kilkadziesiąt lat temu.
T.J: Ale w innych sportach też był.
K.W: Kolarstwo zawsze jest kontrolowane jako pierwsze. I w największym stopniu. Przecież dlaczego w tenisie nie ma tak posuniętych kontroli? Bo by powiedzieli, że nie będą grać.
A o Rafaelu Nadalu i tak się mówi.
K.W: Mówimy, że Nadal na koksie gra od paru lat. W piłce nożnej też zresztą sytuacja wygląda podobnie.
T.J: Tam jest jeszcze lepiej. Zastanawia mnie to, że w polskiej piłce mamy aferę korupcyjna, udowadnia się, że kilkanaście spotkań zostało ustawionych, a tych wyników się nie weryfikuje. A kto by zwrócił wszelkie rzeczy, związane z totalizatorem i zakładami? No bo jeśli Zagłębie Lubin wcale nie wygrało, a uznano, że mecz był oszukany i powinno przegrać, to sorry, ale powinniśmy przeanalizować cały zestaw zależności. Od Armstronga wszyscy domagają się teraz zwrotu pieniędzy. A piłka nożna ma nad sobą ochronkę. Nikt nie będzie podcinał gałęzi.
Załóżmy, że nagle otwierają się te drzwi obok nas (siedzimy w redakcji Eurosportu na ulicy Postępu – red.) i wchodzi Lance Armstrong. Co by panowie mu powiedzieli?
K.W: Powiedziałbym, że jest największą moją porażką w karierze dziennikarza sportowego. To porażka osobista, bo był mi osobą bardzo dobrze znaną.
Kolegą?
K.W: Kolegą może nie, bo była między nami duża różnica wieku. Ale przez długi czas utrzymywaliśmy towarzyskie kontakty.
A pan, panie Tomaszu?
T.J: Ja bym powiedział: „Hello! What are you doing here?!” (śmiech)