Od października we Francji fiskus odbiera bogaczom 75 proc. tego, co zarobią. Obejmująca zaledwie półtora tysiąca podatników stawka miała przynieść 210 mln euro wpływów do budżetu. Tymczasem zamożni Francuzi uciekają z ojczyzny. Jak aktor Gerard Depardieu, który oburzony podatkami chce oddać nawet francuski paszport. - Tak wysokie podatki bardziej podobają się politykom niż ekonomistom. Po pierwsze, zachęcają do szukania rajów podatkowych. A po drugie, dają moralne alibi takim ludziom, jak Depardieu - komentuje ekonomista, prof. Witold Orłowski.
Robin Hood, czy szaleniec - zastanawialiśmy się w naTemat, gdy jeszcze w maju podczas kampanii wyborczej François Hollande zapowiadał rabowanie najbogatszych Francuzów wprowadzeniem 75-proc. podatku dochodowego. Andrzej Jonas z "The Warsaw Voice" przypominał wtedy w naszym serwisie, że dotrzymanie obietnic wyborczych będzie zależało do kondycji francuskiego państwa. - Jeżeli idzie dobrze, to nawet nadmierne obietnice zostają przez społeczeństwo wybaczone. Natomiast, gdy idzie marnie, to nawet bardzo rozsądne obietnice są niesłychanie skrupulatnie rozliczane - oceniał.
A że w chwili zaprzysiężenia nowego prezydenta we Francji nie było najlepiej, Hollande zaczął od realizacji najbardziej populistycznych postulatów. I tak już jesienią Francuzi zostali obłożeni nowymi stawkami podatkowymi, najbogatsi tą osławioną 75-procentową. Tuż przed końcem roku Pałac Elizejski może się więc już tylko przyglądać, jak wielu najlepiej zarabiających obywateli żegna się z ojczyzną. Za nowy adres zamieszkania podając Belgię, Szwajcarię, albo egzotyczne raje podatkowe. Najbardziej obrażeni na Francję biznesmeni wolą nawet przenieść się na drugą stronę kanału La Manche.
Depardieu i ruch podatkowego oporu
Ikoną tego podatkowego ruchu oporu stał się ostatnio najlepiej opłacany francuski aktor Gerard Depardieu. Wymachując francuskim paszportem, którego oficjalnie zamierza się pozbyć, gwiazdor kina przeniósł się do miasteczka Néchin w belgijskiej Walonii. Okolica spokojna, sielska, wszyscy mówią po francusku, a bogaczom nikt tam nie zbiera ponad połowy zarobionych pieniędzy. W przeciwieństwie do Francji, gdzie półtora tysiąca osób ma w ciągu roku zasilać budżet wciąż walczącego z widmem bankructwa państwa kwotą ponad 200 mln euro.
Teraz nie chodzi już tylko o pieniądze, ale i szacunek dla obywateli. W liście otwartym do premiera Francji Jean-Marca Ayaraulta, który opublikowany został na łamach najnowszego "Journal du Dimanche", Depardieu twierdzi, że państwo nikogo nie obraziło tak mocno, jak jego. Wcześniej premier stwierdził bowiem, że uciekinierzy od podatków nie solidaryzują się ze zwykłymi Francuzami i potępił ich za to, że... nie planują zbiednieć. - Za granicę uciekają przed podatkami osoby, które nie obawiają się, że zbiednieją - irytował się francuski socjalista.
Rząd jest pewny siebie, bo przeciętny Francuz, nawet największy fan Gererda Depardieu, nie przyzna racji bogatemu aktorowi. Jeszcze w maju w rozmowie z naTemat wieloletni korespondent w Paryżu Grzegorz Dobiecki z Polsat News mówił, że Francuzi zaczęli licytować się na najlepsze pomysły "puszczenia bogatych w skarpetkach". - Okazało się, że takie argumenty populistyczne, w tym czasie kompletnego rozchwiania nastrojów i braku entuzjazmu dla któregokolwiek z kandydatów, Francuzi rzeczywiście łykają. Jeśli wierzyć sondażom, ponad 60 proc. z nich poparło ten pomysł Hollande'a, by wysoko opodatkować bogatych - tłumaczył.
Zresztą nie wszyscy zamożni Francuzi nowe podatki krytykują. Socjalistyczny rząd w pełni popiera na przykład wciąż zarabiający krocie był piłkarz Zinedine Zidane. - Ktoś, kto płaci podatki, pracuje dla kraju, ma prawo głosu. Oto, co ja sądzę. Dzisiaj, biorąc pod uwagę, co się dzieje, będziemy prosili o pieniądze tych, którzy je mają - stwierdził latem w wywiadzie dla "M Le magazine du Monde". Jest mu jednak takie poglądy głosić łatwiej, bo od wielu lat... mieszka w Hiszpanii, gdzie w brawach Realu Madryt zakończył karierę sportową.
Zamiast kroci kolejna dziura budżetowa?
Jeżeli w ślady Depardieu, czy Zizou pójdzie jeszcze więcej bogaczy znad Sekwany, za rok o tej porze zaskoczony francuski minister finansów może stwierdzić, że w państwowej kasie brakuje kilkuset milionów euro zaplanowanych na łupieniu bogatych. Bo jak tłumaczy ekonomista, prof. Witold Orłowski, horrendalne podatki to nigdy są prostym sposobem na załatanie dziury budżetowej. - Tak wysokie podatki bardziej podobają się politykom niż ekonomistom. Po pierwsze, zachęcają do szukania rajów podatkowych. A po drugie, dają moralne alibi takim ludziom, jak Depardieu - ocenia.
Profesor podkreśla jednak, że to nie oznacza, iż dobre podatki nie mogą być wysokie. Zdaniem Witolda Orłowskiego, w Polsce na przykład nie osiągnęliśmy jeszcze najwyższego akceptowalnego poziomu. We Francji natomiast mocno przesadzono. Jednocześnie ekonomista wyjaśnia, że trudno ustalić jednoznacznie, jaki odsetek byłby powszechnie akceptowalny. To zależy od wielu czynników, w tym od ogólnej sytuacji danego kraju, czy nastrojów społecznych. Pewne jest jednak, że za tym punktem zamiast zyskiwać, przez wysokie podatki państwo traci. - Śmiem twierdzić, że we Francji są właśnie bardzo daleko za tą granicą - mówi prof. Orłowski.
W przeciwieństwie do francuskich socjalistów, nawet rządząca się głównie czystymi liczbami ekonomia dostrzega też aspekty moralne związane z sytuacją, gdy komuś pozostawia się jedynie 25 proc. tego, co zarobił. - Wówczas taki człowiek uważa, że ma prawo wyprowadzić się z kraju. Podatnicy twierdzą w takiej sytuacji, że to złamanie pewnych podstawowych zasad - tłumaczy ekonomista.