W nocy z poniedziałku na wtorek Azerbejdżan rozpoczął zakrojony na szeroką skalę artyleryjski ostrzał Armenii. Władze w Erywaniu informują, że ataki były wymierzone zarówno w cele wojskowe, jak i cywilne. Są zabici i ranni.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Azerbejdżan twierdzi, że przyczyną walk była próba sabotażu ze strony Armenii i oświadczenia o inwazji określa "absurdem"
W nocy premier Armenii zadzwonił do Władimira Putina i oczekuje, że Moskwa dopełni zobowiązań traktatu tworzącego Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym
Zgodnie z jego zapisami atak na Armenię utożsamiany jest z atakiem na innych jego uczestników: Rosję, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan i Tadżykistan
Wojska azerskie dokonały ostrzału artyleryjskiego i lotniczego w południowo-wschodniej części Armenii, rozpalając tym samym na nowo konflikt o Górski Karabach. Według władz w Erywaniu ostrzelano przygraniczne osady, a ataki były wymierzone zarówno w cele wojskowe, jak i cywilne.
Przekazano, że po nocnym ostrzale są zabici i ranni. Nie podano jednak konkretnych liczb.
Azerbejdżan zaatakował Armenię. Są zabici
"13 września o godz. 00:05 jednostki sił zbrojnych Azerbejdżanu zaczęły intensywny ostrzał ormiańskich pozycji z artylerii i broni palnej dużego kalibru w kierunku miejscowości Goris, Sotk i Dżermuk" – przekazało na Twitterze Ministerstwo Obrony Armenii.
Władze w Baku oświadczenia o inwazji określają "absurdem" i twierdzą, że przyczyną walk była "zakrojona na szeroką skalę" próba sabotażu ze strony Armenii. Dywersanci mieli zaminować linie zaopatrzenia azerskiej armii.
W nocy premier Armenii Nikol Paszynian zadzwonił do prezydenta Rosji Władimira Putina, określając postępowanie Azerbejdżanu jako niedopuszczalne. Oczekuje też, że Moskwa dopełni zobowiązań traktatu tworzącego Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym.
Zgodnie z jego zapisami atak na Armenię utożsamiany jest z atakiem na innych jego uczestników: Rosję, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan i Tadżykistan. Pojawiły się także doniesienia, że wcześniej Paszynian rozmawiał z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i sekretarzem stanu USA Antonym Blinkenem.
"Skala i charakter ataków nie miały wcześniej precedensu"
We wtorek rano rzecznik ministerstwa obrony Armenii Aram Torosjan oświadczył, że "sytuacja na granicy pozostaje bardzo napięta" i wciąż "trwają walki pozycyjne". Resort obrony przekazał z kolei, że "kierownictwo wojskowo-polityczne Azerbejdżanu jest w pełni odpowiedzialne za zakrojoną na szeroką skalę prowokację".
Arkadiusz Legieć, analityk ds. Kaukazu i Azji Centralnej w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, podkreśla, że "skala i charakter ataków nie miały wcześniej precedensu".
Sekretarz stanu USA Antony Blinken wyraził głębokie zaniepokojenie doniesieniami o atakach wzdłuż granicy Armenii z Azerbejdżanem i wezwał do deeskalacji. – Jak już dawno daliśmy jasno do zrozumienia, nie może być mowy o militarnym rozwiązaniu konfliktu – stwierdził, cytowany przez agencję Reutera.
– Wzywamy do natychmiastowego zakończenia wszelkich militarnych działań wojennych – dodał Antony Blinken.
"Obudź się, świecie" – napisał na Twitterze Tigran Mkrtchyan, ambasador Armenii w Grecji. "Suwerenne terytorium Armenia jest atakowane! Agresor ma imię – Azerbejdżan" – dodał w kolejnym wpisie.
Armenia i Azerbejdżan od lat toczą spór o Górski Karabach. Za czasów ZSRR ten należał do Azerskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, po upadku ZSRR znalazł się w granicach Azerbejdżanu.
Na przełomie lat 80. i 90. oba kraje stoczyły o niego krwawą wojnę, która zakończyła się przejęciem regionu przez Armenię, a 6 stycznia 1992 roku Górski Karabach proklamował powstanie niepodległego państwa i de facto jest samodzielnym bytem państwowym, choć nieuznawanym przez żaden inny kraj – nawet przez Armenię. Z kolei Azerbejdżan nigdy nie pogodził się z utratą terytorium.
Konflikt na linii Armenia-Azerbejdżan co jakiś czas odżywa, dochodzi do nowych walk, czego właśnie jesteśmy świadkami.