Czy były gangster, który 25 lat przesiedział w więzieniu, sprzedawał kobiety do burdelu, handlował bronią i narkotykami, trudnił się pobiciami i wymuszeniami, może być po prostu dobrym człowiekiem? Piotr Stępniak za wszelką cenę próbuje udowodnić, że tak.
"Jakim mamy do was mówić językiem? Nauczycieli? Rodziców? Policji?" – pyta Piotr Stępniak. "Nieee" – krzyczą uczniowie rzeszowskiego Zespołu Szkół Technicznych. Przed nimi stoi człowiek, który jeszcze kilkanaście lat temu był jednym z najgroźniejszych przestępców we Wrocławiu. Dziś jeździ po Polsce, odwiedza więzienia, poprawczaki, szkoły, uniwersytety, domy opieki i radzi młodym ludziom, jak uniknąć drogi, która na 25 lat wtrąciła go za kratki.
Terapeuta z tatuażem
Dobrze zbudowany, wytatuowany od pasa w górę, ogolona głowa, kozia bródka – Piotr Stępniak na pierwszy rzut oka nie wygląda na łagodnego, spokojnego człowieka. Trudno byłoby też odgadnąć, że pracuje jako terapeuta uzależnień. A jednak.
– Na czym polega moja praca? Przede wszystkim jako działacz stowarzyszenia "Arka Noego" docieram do młodzieży i dorosłych. Przestrzegam przed narkotykami, przestępczością, przemocą, czyli przed tym, jak wyglądała połowa mojego życia. Prowadzę też stałą służbę w więzieniach dla kobiet w Lesznie, Grudziądzu i Kaliszu. Bo przecież one są bez żadnej pomocy, nawet jak wyjdą na wolność. To tak w skrócie – recytuje Stępniak.
Mówi też o Bogu, bo – jak twierdzi – to on pomógł mu odmienić swoje życie: – On jeden wie, jak podłe było wcześniej.
Handel żywym towarem, bronią, narkotykami. Haracze, napady, pobicia, wymuszenia. Długa jest lista przestępstw, którymi Stępniak zapracował sobie na ćwierć wieku w więzieniu. – Należałem do około 30-osobowego gangu. Skrzywdziłem wiele osób. Oczywiście, wtedy były chwile radosne, ale większość czasu to ciągłe zamyślenie. Cały czas trzeba było być na "oriencie", uważać: policja, konkurencja, ciągły strach. Pamiętam, że z tego strachu koszmary miałem. Nawet jak mnie postrzelili i trafiłem do szpitala, nie mogłem spać spokojnie. Wydawało się, że jest pięknie, ale to było straszne życie – wspomina.
Od wyroku do wyroku
Pierwszy raz poszedł siedzieć, bo jako nastolatek pobił w Gdańsku czarnoskórych studentów. Nie bał się więzienia. – Kilka lat za pobicie, kilka za napad. Tak to wszystko się toczyło. Aż zatrzymało się na 24 latach w więzieniu i czterech w poprawczaku – mówi.
Za kratkami długo wydawało się, że będzie jednym z tych, którzy cieszą się tylko chwilą wolności, by za każdym razem szybko wracać do więzienia. Planował kolejne "skoki". – Wtedy wdawałem się w bójki nawet z funkcjonariuszami... Po jednej z nich doznałem uszkodzenia oka. Zabrano mnie do Centrum Onkologii w Gliwicach. Lekarze odkryli w moim oku raka, stwierdzili, że nic się nie da zrobić. Powiedzieli: korzystaj z życia. A ja siedziałem w w więzieniu – opisuje.
Choroba spowodowała, że kilka razy próbował popełnić samobójstwo. Wpadł też w alkoholizm. – Moja pierwsza żona szybko znalazła sobie innego mężczyznę, moja córka poszła na bok. Dlatego że nie było mnie z nią, jest teraz narkomanką – dodaje.
W więzieniu nadszedł jednak moment, który sam bez wahania nazywa "nawróceniem". – Właściwie to nie była jedna chwila, ale okres pięciu lat przed wyjściem na wolność. Wstąpiłem do Kościoła zielonoświątkowego, zacząłem się modlić, czytać Pismo Święte, nie rozmawiałem z innymi więźniami o kolejnych przestępstwach, mówiłem im, że można się zmienić. Potem wyszedłem, poznałem żonę, założyłem rodzinę i tak to już trwa dziewięć lat – opowiada.
Na portalach dotyczących ewangelizacji można o nim przeczytać, że "znalazł Boga w sercu" i teraz wykonuje jego wolę. Jak przekonuje, spotkania z młodzieżą nie służą temu, by na siłę kogokolwiek nawracać. Nie namawia, by młodzi ludzie przyłączyli się do zielonoświątkowców. – Opowiadam tylko swoją historię. Proszę przyjść i posłuchać. Chcę, żeby ta moja historia była czymś takim, przed czym będą się bronić rękami i nogami – mówi.
Efekt? "Młodzież jest poruszona" – brzmi standardowe zdanie w medialnych relacjach z występów byłego gangstera w szkołach.
"Nie wierzysz? Zapraszam do siebie"
Sam Stępniak przyznaje, że na swojej drodze spotyka także osoby, które nie wierzą w jego przemianę. Mówią mu, że 25 lat w więzieniu to tak naprawdę bilet w jedną stronę. "Nie da się wrócić" – twierdzą. Jak odpowiada? – Mówię: zapraszam do siebie, do mojego domu, zobacz, jak żyję, jak jem, w co się ubieram. Porozmawiaj z rodziną, z sąsiadami, z ludźmi, którzy kiedyś mnie znali. Walka na słowa do niczego nie prowadzi. Proszę zobaczyć, co robię.
Podobnie reaguje na inne zarzuty: że po wyjściu z więzienia znalazł sobie łatwą drogę zarobku, że nie jest szczery w tym, co robi. – Przez mój zespół przewinęła się masa ludzi, między innymi byłych narkomanów, którzy chcieli robić karierę. Takich się szybko poznaje, bo z tego, co robię, po prostu pieniędzy nie ma. Jeszcze dołożyć trzeba, tak jak teraz przed świętami, kiedy organizuję paczki dla dzieci kobiet, które siedzą w więzieniach. Czy ktoś potrafiłby dla pieniędzy jechać na przykład do poprawczaka w podwarszawskiej Falenicy i rozmawiać z 13-letnimi dziewczynami, które przez pół życia były gwałcone? Nie sądzę – stwierdza.
Z naszej 30-osobowej grupy znam dwie osoby, które żyją i funkcjonują normalnie. jedna w Anglii, a druga na Dolnym Śląsku. Część popełniła samobójstwo, część się zaćpała, część zniknęło. A no i jeszcze jak byłem w więzieniu w Sztumie spotkałem jednego dawnego kolegę.
Fragment relacji z wizyty Stępniaka w Krakowie
- Na spacerniaku podszedł do mnie mężczyzna. "Jezus cię kocha" - kontynuuje opowieść "Gepard". To ja do niego przez zęby: "Spier... pedale!". Ale na drugi dzień on do mnie to samo. To mu tak wlałem, że odwieźli go na ostry dyżur. Przyszedł do mnie potem dowódca zmiany i mówi: "Masz szczęście, nie będziesz miał sprawy. Ten mężczyzna powiedział, że będzie się za ciebie modlił" - wspomina były kryminalista.
gazeta.pl
Piotr Stępniak
Znam tamto życie i wiem, co jest po tamtej stronie. Nie zgadzam się, by ludzie byli okradani z radości, by młode dziewczyny były prostytutkami. Jadę do więzień, wchodzę na oddziały, gdzie nikt nie chciałby wejść. Mówię do więźniów, a oni czasem nawet płaczą. Wierzę, że każdy chce mieć normalne życie.
Piotr Stępniak
Wiem, że skrzywdziłem wiele osób. Po wyjściu z więzienia napisałem setki listów, przepraszałem, spotykałem się z nimi. Mam nadzieję, że mi wybaczyli.