Rząd od kilku tygodni prowadzi krucjatę przeciwko internautom, którzy zamiast płacić, wolą nielegalnie ściągać filmy i muzykę. O ironio, z opublikowanego właśnie audytu wynika, że pliki masowo owszem, pobierają, ale… urzędnicy. Ci, nie tylko ściągają, ale i przechowują wszystko na urzędowych serwerach. Wszystkiemu przyglądają się administratorzy sieci, którzy proceder tolerują, a nawet sami w nim uczestniczą. Oficjalnie problemu nie ma, ale tajemnicą poliszynela jest fakt, że jak ściągać - to najlepiej w pracy, bo tam mamy szybszy internet.
Reklama.
Oficjalnie o sprawie nikt nic nie wie, bo w końcu to nielegalne. Na urzędowych komputerach są zainstalowane blokady, które ograniczają nie tylko ściąganie plików, ale i odwiedzanie niektórych stron. Rzeczywistość szybko weryfikuje te piękne założenia. - Ściągnęłam wszystkie filmy nominowane do Oscarów, więc będzie co oglądać - mówi niedługo po zakończeniu oscarowej gali znajoma, która pracuje w urzędzie. Taki proceder potwierdza, opublikowany właśnie raport, dotyczący bezpieczeństwa w sieci.
- W wyniku testów zleconych przez klientów z tego sektora wykryto sporo nieprawidłowości, które zostały usunięte - mówi Wiesław Paluszyński z Polskiego Towarzystwa Informatycznego. Nie wyjawia, które instytucje były poddawane kontroli, bo nie chce wystawiać ich na krytykę. - Niestety w większości z nich nie ma systemów zapobiegających takim praktykom, nie ma odpowiedniej polityki bezpieczeństwa. Są przecież odpowiednie narzędzia, można na przykład odciąć od sieci taki komputer, który pobiera niebezpieczne pliki. To wymaga jednak przemyślanego działania, zaplanowanego budowania tych systemów informatycznych, a jak jest widać w tym raporcie - dodaje ekspert.
Urzędnicy swoje, a szefostwo swoje
Grają w kotka i myszkę. Były minister sprawiedliwości, Krzysztof Kwiatkowski na ściąganiu plików nikogo nie przyłapał. W jego resorcie zapory rzeczywiście funkcjonowały. I to wyjątkowo mocne. - Mieliśmy ograniczoną możliwość ściągania plików muzycznych czy filmowych. Poszliśmy nawet nieco dalej, bo nie mogliśmy przeglądać nawet kanałów, które udostępniały audycję w internecie np. TVN24 - wyjaśnia. I po chwili dodaje: - Było to często niemałym utrudnieniem, ale decyzja była świadoma.
Miliony, miliardy, tryliony, czyli internet 2011 roku w liczbach
Trudno się dziwić, bo ściąganie plików w Ministerstwie Sprawiedliwości byłoby co najmniej dwuznaczne. - Zdecydowaliśmy się na to z dwóch względów. Po pierwsze, żeby dyscyplinować pracowników, którzy powinni skupiać się na swojej pracy - wyjaśnia. - Z drugiej, żeby ministerstwo, zwłaszcza sprawiedliwości, nie było miejscem, w którym komputer służy do ściągania - dodaje.
Na pirackie zapędy urzędników nie zwrócił uwagi też były minister transportu w rządzie PiS, Jerzy Polaczek. - Nie zauważyłem takiego procederu, ale mogło to wynikać z tego, że minister po prostu nie ma czasu się tym zajmować - tłumaczy.
W Parlamencie Europejskim też pilnują
Gdyby faktycznie ktoś monitorowałby to skrupulatnie efekty byłyby inne:
- Zagrożenie nielegalnym ściąganiem potencjalnie istnieje, zwłaszcza wśród młodszych pracowników. Oni tym światem żyją zdecydowanie intensywniej niż starsza kadra - mówi były minister.
Tusk zapowiedział całkowite odrzucenie ACTA. "Nie miałem racji"
Przed ściąganiem plików broni się też Unia Europejska, która dba, aby na europosłowie na komputerach tylko pracowali. - W Parlamencie Europejskim nie tylko nie można ściągać jakichkolwiek plików, ale nie można też założyć własnego konta Skype - wyjaśnia nam Wojciech Olejniczak, europoseł.
Jest źle, ale nie wszędzie
Z wcześniejszego raportu Szkoły Głównej Handlowej, oceniającego jakość zarządzania zasobami IT w administracji publicznej wynika, że nie jest jednak tak źle, jak wygląda. Choć wiele pozostaje jeszcze do zrobienia. - Jako wzór można postawić Ministerstwo Gospodarki, które pierwsze przeprowadziło profesjonalny audyt i wdrożyło odpowiednie procedury. Podobnie zrobiło Ministerstwo Kultury i Urząd Patentowy - wyjaśnia Bartłomiej Witucki, koordynator Business Software Alliance w Polsce, organizacji zrzeszającej producentów oprogramowania komputerowego.
Procedury i odpowiednie rozwiązania informatyczne mogą ograniczyć możliwość ściągania plików lub ich samodzielną instalację. - Gdyby we wszystkich resortach przeprowadzono audyt i wdrożono procedury SAM (Software Asset Management), to ryzyko nielegalnych praktyk zostałoby ograniczone do minimum, jeśli nie wyeliminowane w całości - wyjaśnia ekspert.