
Hiszpańska „Marca” uderza dziś tekstem, który niespecjalnie nawet trzeba tłumaczyć: „Messi, "fantástico, único... el mejor”. Po prostu najlepszy. Enzo Maresca pisze na Twitterze: „Pele, Maradona, Platini? Wszyscy wielcy. Ale Messi? Potwór”. Paradoksalnie, FC Barcelona jest dziś bliżej wygrania Ligi Mistrzów niż triumfu w La Liga, choć piłkarze Realu od miesięcy nie potrafią znaleźć na nią sposobu. Zagryzają wargi ze złości. Widać, że frustruje ich ta niemoc w bezpośrednich starciach. O co więc tak naprawdę chodzi? Barca staje się ofiarą własnej próżności? Powoli nasyca się swoją wielkością i nie znajduje na co dzień dość motywacji? A może po prostu hiszpańskie drużyny już trochę się jej gry nauczyły i częściej zaskakuje ona tych, którzy zetkną się z nią od święta?
Trener Robin Dutt wmawiał im pewnie przed meczem, jak to się zwykło przed starciem z Barceloną: „to tacy sami ludzie, jak my. Ich też można pokonać”. Nie, oni nie są tacy sami. Barca stworzyła coś unikatowego w całej historii futbolu. Niedawno znajomy, zapatrzony ślepo w Manchester United, próbował mnie przekonywać, że „Czerwone Diabły” z 1999 roku nie były drużyną wiele słabszą. Te „Czerwone Diabły”? Z Colem i Yorkiem w ataku? Sorry, chłopie, zamów jeszcze jedno piwo, bo nie wierzę, że mówisz to na trzeźwo…
