Reklama.
Zbliżający się do końca rok przyniósł Polsce dalsze zaostrzenie języka, jakim komunikują się politycy. Coraz częściej mówi się więc o tym, że czas na walkę z "mową nienawiści". Czy wystarczy więc, by politycy trzymali nerwy na wodzy? A może ich język to wyraz czystego wyrachowania?
Leszek Miller, lider SLD, jest zwykle człowiekiem powściągliwym, ale wyprowadzony z równowagi uderza słowem jak kłonicą. W tym roku zasłynął wypowiedzią pod adresem posłów Ruchu Palikota Armanda Ryfińskiego i Wojciech Penkalskiego, którzy podczas wystąpienia Millera w Sejmie krzyczeli z ław poselskich „debile" i „PZPR-owskie świnie". Gdy wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka próbowała uspokoić klubowych kolegów, Miller powiedział: – Ta naćpana hołota nie jest w stanie mi przeszkodzić. CZYTAJ WIĘCEJ
Pierwsza to wywiady na żywo, telewizyjne dyskusje, gdy danego polityka łatwo wyprowadzić z równowagi i bywa, że pod wpływem emocji używa ostrych słów. I nie jest to moim zdaniem ani przejaw zdziczenia obyczajów, ani mowy nienawiści. Gorzej, gdy ktoś z aroganckiego, wulgarnego języka w polityce uczynił swój sposób na zaistnienie. CZYTAJ WIĘCEJ