BeReal okrzyknięto ulubioną aplikacją społecznościową generacji "Z", ale w przeciwieństwie do TikToka znakomicie odnajdą się tu i ludzie, którzy przekroczyli już trzydziestkę. Twórcom BeReal udało się dokonać niemożliwego. To dziś bodajże jedyne medium społecznościowe, które uniemożliwia pudrowanie rzeczywistości i kreowanie wizerunku.
Reklama.
Reklama.
Facebook zamienił się w platformę do chwalenia się. Głównie sukcesami zawodowymi, ślubami jak z bajki i dopiero co narodzonymi potomkami w gustownych śpioszkach za 200 złotych. Poza tym – strumień wiadomości z kraju i ze świata z komentariatem zapalczywie wojującym w komentarzach.
Instagram, wiadomo – egzotyczne wakacje, najlepsze stylizacje, zdjęcia wyselekcjonowane z dziesiątek kadrów, festiwale muzyczne, kuszące croissanty i homary w fancy knajpach, umięśnione klaty.
Druga, nieco mniej przefiltrowana, twarz Instagrama to pastelowe plansze z mądrościami samozwańczych nauczycieli ŻYCIA. Powiedzą, co jeść, jak ćwiczyć, pomądrzą się o pastelowym feminizmie, nauczą jak kochać swoje ciało i zbić miliony na kryptowalutach.
Pierwsze wcielenie Instagrama ma negatywny wpływ na samoocenę i dobrostan psychiczny i to nie tylko dzieci, ale i dorosłych (są na to badania). Z kolei jego druga twarz z czasem irytuje, a co poniektórym w pakiecie nieco miesza w głowie.
Znajomi topielcy
Oba serwisy łączy nie tylko właściciel (Meta aka Facebook aka Mark Zuckerberg), ale i to, że w strumieniu treści typu od Sasa do Lasa z czasem utonęli nam znajomi.
Gdy Facebook dorobił się w 2008 roku polskiej wersji językowej, liczba użytkowników-rodaków zaczęła rosnąć lawinowo. Konto na portalu zakładało się, by mieć łatwy kontakt ze znajomymi – tymi bliższymi i dalszymi. Ci drudzy byli paradoksalnie nawet ciekawsi – gdyby nie Facebook, o ich życiu za wiele byśmy nie wiedzieli.
Tyle że z czasem zaczęło się tego życia pudrowanie – na Instagramie wizualnie, na Facebooku – dokonaniowo (być może ktoś pamięta jeszcze trend publikowania osiągów biegowych z Endomondo). No, a potem większość znajomych zniknęło z naszych walli w strumieniu innych treści.
Bądź prawdziwy!
Z dala od tych rozległych stepów autokreacji z piany narodził się BeReal. Francuski serwis społecznościowy, który miał wykluczać główne przekleństwa mediów społecznościowych.
Po pierwsze wieczny scroll, który algorytmy dopasowują na tyle skutecznie do naszych zainteresowań i gustów, że potrafi uzależnić. Po drugie ilość czasu spędzanego online. Po trzecie połączyć nas powtórnie ze znajomymi (bez zagłuszania ich personalizowanym contentem innego typu).
Wielką czwórkę domyka zaś to, co w nazwie – BeReal. Ta aplikacja społecznościowa wyklucza bowiem autokreację na człeka zawsze modnego, aktywnego i światowego (no, chyba że akurat ktoś spędza dwutygodniowy urlop na Malediwach – ale spalonego słońcem nosa i tak nie ukryje).
Pomysł jest tu tyle prosty, co genialny. Raz na dobę BeReal wysyła powiadomienie na telefon – użytkownicy mają od tej pory dwie minuty, by pokazać znajomym, co aktualnie robią. Po wejściu w aplikację na telefonie włączają się jednocześnie oba obiektywy – przedni i tylny. Owszem, można zapozować, ale zrobić drugiego, lepszego zdjęcia – już nie.
Et voila – publikujemy zdjęcie i możemy podejrzeć, gdzie są i co robią osoby, które dodaliśmy do znajomych. A że godziny alertów są najróżniejsze (choć z zachowaniem ciszy nocnej) najróżniejsze są i zajęcia. Nigdzie indziej nie zobaczylibyście, jak koleżanka z gimnazjum smaży placki ziemniaczane, szef leży w łóżku i że dawna miłość ma pierdolnik w salonie.
Do każdej pary zdjęć można dodać krótki opis. Treść dowolna – od wyjaśnienia, co widać na zdjęciu, przez zabawne czy zgryźliwe komentarze. Oczywiście nie na każdy alert BeReal trzeba odpowiadać, tyle że działa tu zasada pewnej wzajemności – jeśli nie pokażemy, co robimy, nie możemy zobaczyć zdjęć znajomych.
Nowa twarz emoji
Chcecie polajkować zdjęcie małpy (z pracy) w kąpieli? Musicie mieć spersonalizowane reakcje – odpowiedniki popularnych emoji z tą drobną różnicą, że uśmiechniętą czy zdziwioną buźkę zastępuje wasza własna twarz (ze stosowną miną). Zdjęcia znajomych można oczywiście również komentować. I są to komentarze znacznie bardziej treściwe, niż na takim Facebooku, bo i spontaniczna relacja live rodzi pytania częściej niż wymuskane chwali-posty.
Ciekawą opcją jest też możliwość podglądania, co robią użytkownicy z całego świata (żeby samemu znaleźć się w feedzie, trzeba oczywiście wyrazić najpierw zgodę). W kilka minut można obejrzeć wschód słońca w Honolulu, lekcję matmy w brytyjskiej szkole czy dziewczyny wydurniające się na balkonie w Barcelonie.
Od tego scrollu trudno się jednak uzależnić, bo i jest niespersonalizowany i mało treściwy, a do tego nie brakuje zdjęć rozmazanych. Działa to raczej na prawie ciekawostki.
Kochany pamiętniku...
Wszystkie zdjęcia zachowują się w profilu autora w formie "kartki z kalendarza" (są rozmieszczone na jego planie, a każde z nich można wyświetlić na zbliżeniu). Do tego archiwum ma dostęp tylko właściciel.
"Kalendarz" jest o tyle fajną opcją, że pozwala sobie przypomnieć, gdzie byliśmy i co robiliśmy danego dnia (nie chcielibyście przypomnieć sobie lipcowego chillu w lutym?).
BeRealowy kalendarz daje też możliwość przyjrzenia się swojemu życiu zupełnie z boku, bez instagramowego filtra i kreacji. Mimo że godziny alertów, a więc i wykonywanych zdjęć, bywają najróżniejsze, wystarczy używać BeReal zaledwie kilka miesięcy, żeby dostrzec pewne prawidłowości – na przykład zauważyć, że właściwie non stop siedzi się przed jakimś ekranem, albo często jada się tzw. byle co.
POV: Jestem na BeRealu
Sama BeReal ściągnęłam z polecenia (a nie mam nawet TikToka) dwa miesiące temu. Choć aplikacja powstała w 2020 roku, popularność zaczęła zyskiwać dopiero w tym roku. Zaczęło się, podobnie jak w przypadku Facebooka, od studentów z amerykańskich szkół wyższych. No a potem poszło.
W sierpniu tego roku, gdy o BeReal zaczęło się mówić i pisać także w Polsce, aplikacja miała ponad 21 milionów użytkowników z całego świata. Oczywiście przy 2 miliardach kont na Instagramie to nic. Tyle że ten ostatni ma już 12 lat i potężne plecy w postaci swojego właściciela, czyli Mety (no wiecie – Zuckerberg).
Początkowo czułam się nieco speszona postując na BeRealu. No bo jak pokazywać się ludziom (nawet znajomym) tuż po przebudzeniu, w dodatku w fatalnym ujęciu. Albo: czy biec do drugiego pokoju, żeby uniknąć rozstawionej suszarki z praniem w kadrze?
Z czasem zaczęłam bawić się tą (wątpliwą i przybrudzoną) estetyką codzienności. Przed nosem talerz z jedzeniem typu niezbyt spektakularne resztki? A pewnie, co mam się krygować. Zakupy w Biedronce i lekko wczorajsze włosy – cyk, zdjęcie.
Pewnie nie oswoiła bym się z BeReal tak szybko, gdyby nie inni użytkownicy, którzy korzystali z aplikacji dłużej i już dawno przełamali opory, a raczej nawyki wyniesione z Instagrama i Facebooka. Oto znajoma stylistka zapieprza o 23 z worami ciuchów na sesję, a kolega-playboy wieczory spędza samotnie z kotem. Smutne? Niekoniecznie – na swój sposób korzystanie z BeReal dodaje otuchy.
W Matrixie utkanym z fot z neta można odnieść wrażenie, że znajomi nieustannie są na wakacjach albo superimprezach lub dziwić się, jakim cudem wszystkie koleżanki mają zawsze czas i siłę na ułożenie włosów, full make-up i uprasowanie ciuchów. Ty masz na kolację ośmiorniczki z parówek, podczas gdy znajoma z pracy pokazuje okazałą mackę na designerskim talerzu.
Jasne, niby jesteśmy dorośli i doskonale wiemy, jak działają social media. Ba! Często osoby, które odczuwają lekką frustrację na widok tych wszystkich superrzeczy, które robią inni, same produkują analogiczny content. Szparagi są w końcu bardziej fotogeniczne niż surówka z marchwii, zaś Amalfi co do zasady wychodzi na zdjęciach lepiej niż Władysławowo.
Na takie wybory w BeReal nie ma miejsca. Apka stawia na piedestale codzienność, nie zaś miejsca szczególnie fotogeniczne. Momentami bywa to nudne (przykładowo: alert o jedenastej i szereg zdjęć przedstawiających ludzi za biurkami), ale czy wakacyjny zalew zdjęć palm albo rożków z lodami nie jest porównywalnie nudny?
Różnica polega na tym, że BeReal działa jak odtrutka na inne social media – bo nie łudzę się, że może zastąpić Instagram (tym bardziej, że służy do czego innego). Okazuje się, że większość ludzi żyje całkiem podobnie do nas – ani lepiej, ani gorzej.
Oprócz tego poczucia wspólnoty w niezbyt spektakularnych doświadczeniach codzienności, BeReal opiera się też oczywiście na voyeryzmie – oto otrzymujemy wstęp do cudzych mieszkań, biur, garnków, szaf, a nawet możemy zobaczyć, jaki kto ma wzorek na pościeli.
Na dłuższą metę jest to oczywiście porównywalnie fascynujące co oglądanie “Klanu”, bo i wszyscy fajni znajomi wyglądają nagle na nudnawych. Haczyk jest taki, że trudno wynudzić się przez 10 czy 15 minut dziennie – a mniej więcej tyle trwa korzystanie z BeReal. Dlatego pokusa sprawdzenia, co robią inni, wygrywa.
Wszyscy jesteśmy trochę nudziarzami – miewamy bałagan, spędzamy wieczory i weekendy w domach robiąc "nic" i jadamy chamskie kanapki z rodzaju ser z ketchupem czy pizze z mrożonki. BeReal klepie swoich użytkowników po plecach i mówi "hej, też tak mam".
*** W przerwie obiadowej od pisania niniejszego tekstu, dostałam BeReal-owy alert: