"Jedziemy z tymi k****mi" – czytamy w memie przedstawiającym Polskę jako psa trzymanego na smyczy NATO, który z perfidnym uśmiechem na pysku zamierza wcisnąć czerwony przycisk z napisem "Artykuł nr 5". Nagle cześć internautów chce zamienić się w tłiterową husarię i wyruszyć na wojaczkę z (jak to nazywają) "kacapami" Istnieje niebezpiecznie cienka granica między odreagowywaniem a sianiem zbędnej paniki.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W związku z eksplozją w miejscowości Przewodów internet zalały memy i wpisy dotyczące ataku rakietowego na Polskę i III wojny światowej.
W zdarzeniu w województwie lubelskim zginęły dwie osoby. A część polskich internautów z radością chce ruszyć na Rosję.
Tweety o wtorkowym wydarzeniu wpędziły niektórych w panikę.
Dlaczego memy są śmieszne?
Przed kulturą memów nie ma już ucieczki. To nierozerwalna część codziennego życia. Możemy się przed nią wzbraniać, lecz nie oczekujmy, że nasz bunt na cokolwiek się zda. Memy są jak powidoki, które znienacka pojawiają się w naszym polu widzenia (w tym przypadku w pamięci). Możemy przecierać oczy w nadziei, że znikną, ale to nie od nas zależy, kiedy "wyparują" i nawiedzą nas ponownie. Po prostu zdarza nam się "myśleć memami".
Humorystyczne filmiki w jakości 144p, prześmiewcze grafiki narysowane w Paincie, pejoratywne tekściki na Twitterze i inne internetowe twory z białą (można nawet rzec, że chamską) czcionką Arial stanowią nierozerwalną część zastanej rzeczywistości. Pokolenie Z urodziło się w erze smartfonów i tak jak nie wyobraża sobie życia bez swoich iPhone'ów, tak nie pamięta czasów bez memów. Taka kolej losu, a osoby starszej daty muszą się do tego przyzwyczaić i nadrobić zaległości.
Choć z boku, dla kogoś, kto technologicznie zatrzymał się w momencie wypuszczenia Windowsa XP w 2001, memy mogą wydawać się głupotą, tak naprawdę są nośnikiem informacji, dawcą radości i – przede wszystkim – czynnikiem kształtującym tożsamość społeczną.
Widzisz zdjęcie ze zmęczonym Skalmarem z kreskówki o gadającej gąbce SpongeBobie i myślisz sobie: "o, to ja po całym dniu pracy". Tak mniej więcej działają memy. Z jednym obrazkiem, który ma banalnie proste przesłanie sugerujące, że po 8-godzinnym dyżurze w robocie wszyscy padamy na twarz, nagle zaczynają utożsamiać się (plus-minus) setki tysięcy osób. Coś ich łączy, autoironia ich śmieszy. Już tworzy nam się grupka odbiorców, która się ze sobą identyfikuje.
Nosacz kojarzy nam się z typowym Januszem / Kowalskim / Polakiem właśnie dzięki memom. "Wyłoncz komputer, burza idzie" – widzimy ogromny napis, a w tle fotografię z kulfoniastym naczelnym, którego wygląd odnosi się do autostereotypowego wizerunku mieszkańca Polski. Mamy więc symbolicznego Polaka i mamy też sytuację z życia wziętą, którą – umówmy się – każdy kojarzy z rozedrganym głosem rodziców, który rozbrzmiewa za każdym razem, gdy za oknem kłębią się ciemne chmury i walą pioruny.
Siła memów polega na tym, że poprzez zwięzłą formę potrafią one jednoczyć ludzi i zachęcać ich do tego, by nabierali do siebie dystansu. Skłaniają odbiorców do share'owania i komentowania udostępnionych treści. Brzmi jak coś dobrego, prawda? Otóż memiasty świat nie jest wcale taki kolorowy.
Jak stwierdził biolog ewolucyjny Richard Dawkins w swojej książce "Samolubny gen", mem to jednostka informacji kulturowej, która przypomina DNA, ewoluuje i przechodzi z pokolenia na pokolenie. W internetowej przestrzeni mem nie jest natomiast wynikiem selekcji Karola Darwina, aczkolwiek badanie analityków Facebooka z 2014 roku wskazuje, że memy – podobnie jak żyjące organizmy – dostosowują się do otoczenia, by przetrwać.
Czy powinniśmy śmiać się z memów o wojnie?
Odstawmy na bok "śmieszkowanie". Memy od dawna cieszą się niesłabnącym popytem, więc wykorzystanie ich przez marketingowców było tylko kwestią czasu. Ich formę dostosowano do potrzeb reklamodawców i tak oto na Facebooku czy na ulicach dużych miast znajdziemy slogany żywcem zabrane memiarzom.
Skoro nawet marketing połasił się na memy, to nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że wykorzystano je również do prowadzenia wojennej narracji.
Memy rozprzestrzeniają się po sieci z prędkością Sokoła Millenium z "Gwiezdnych Wojen", który pokonał jedną ze swoich tras w mniej niż 12 parseków (czyli bardzo, bardzo szybko). Przy takim tempie łatwo o dezinformację, która może powstać albo przez pomyłkę, albo poprzez manipulację.
Sięgnijmy pamięcią do momentu wybuchu wojny w Ukrainie. Wówczas TikTokzalały nagrania z nocnych bombardowań miast. "Ukraina wystrzeliwuje pociski w celu przechwycenia ostrzału artyleryjskiego rosyjskich samolotów" – padło w opisie pewnego klipu, który w rzeczywistości był fragmentem gameplaya z gry "Arma III". Pozornie niewinny żarcik przyczynił się do tego, że część internautów uwierzyła, że nagranie pochodziło z frontu.
"Przeglądając wiadomości, w których nie brakuje fake newsów stworzonych przez putinowskich trolli, chcąc nie chcąc karmimy swój lęk. Oczywiście niektórym łatwiej jest nad nim zapanować, a innych bieżące działania na Wschodzie w ogóle nie stresują. Prawda jest jednak taka, że strach i panika to ostatnie rzeczy, jakich nam potrzeba" – pisaliśmy w tekście "W Ukrainie trwa wojna, a memiarze robią swoje. Tym razem granice dobrego smaku zostały przekroczone".
Memy o Przewodowie i ataku rakiety na Polskę
We wtorek 15 listopada w miejscowości Przewodów, które mieści się w województwie lubelskim około 7 kilometrów od granicy z Ukrainą i 70 kilometrów od Lwowa, doszło do eksplozji, którą – zgodnie z oświadczeniem prezydenta RP Andrzeja Dudy – miała spowodować rakieta typu S-300wyprodukowana w latach 70. W wyniku wybuchu życie straciły dwie osoby.
– Jest wysokie prawdopodobieństwo, że była to rakieta ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, która spadła na terytorium Polski – oznajmiła głowa państwa podkreślając, że zdarzenie było najpewniej nieszczęśliwym wypadkiem.
Informacja o "podejrzanej" eksplozji wypłynęła do mediów w godzinach popołudniowych. Na polskim i zagranicznym Twitterze momentalnie znalazło się kilkudziesięciu ekspertów, którzy na podstawie paru zdjęć zaczęli zapewniać swoich rodaków o tym, że: a) na fotografii są odłamki zabłąkanej rosyjskiej rakiety; b) na zdjęciu widać resztki ukraińskiej rakiety; c) lej w ziemi powstał w wyniku wybuchu pyłu kukurydzianego. Tyle wystarczyło, by wywołać panikę w mediach społecznościowych.
Nie minęła nawet godzina, gdy portale zalały memy o III wojnie światowej. Jarosław Kaczyński jadący konno w husarskich skrzydłach; Polska na NATO-wskiej smyczy, która z satysfakcją wciska guzik uruchamiający art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego; karta "reverse" z gry Uno odnosząca się do Ukraińców – niby śmiesznie, niby fajnie, ale to, co działo się w komentarzach (zwłaszcza przy memach z NATO), to istne piekło.
Część Polaków-memiarzy zaczęła domagać się uruchomienia art. 5, który przyjmuje formułę "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" (atak na jednego członka NATO oznacza atak na wszystkich członków organizacji).
"Jazda z ku***mi, husaria do boju"; "Je**ć kacapów"; "Wprowadzić stan wojenny, dołączyć do wojny, jeśli nie chcemy negocjacji. Niech polscy chłopcy jadą na front pomóc Ukraińcom. Nawet jeśli ich trochę zginie, w przyszłości unikniemy takich akcji jak dzisiaj"; "Koniecznie trzeba uruchomić artykuł 5 i wziąć odwet na banderowcach, którzy zaatakowali Polskę" – czytamy we wpisach w mediach społecznościowych.
Podobne posty spowodowały, że niektórzy internauci zaczęli obawiać się, iż zostaną wysłani na wschodni front. "Ty, ale wiesz, że nie jesteś Ułanem, tylko ulany. To nie to samo"; "Boję się. Nie chcę wojny"; "Ej, boję się w ch*j" – piszą młodzi mężczyźni.
"Błagam, tylko nie powtarzajmy akcji z makaronem, papierem toaletowym i kolejkami na stacjach paliw" – dodał na swojej tablicy dziennikarz gospodarczy Jakub Wiech. "Właśnie takie głupawe komentarze sprawią, że ludzie zaczną wykupować papier" – odparł jeden z obserwatorów.
Wczorajszy zamęt wokół nieoficjalnych doniesień w sprawie incydentu w Przewodowie i nawoływań o militaryzację pokazuje, jak łatwo memy i wpisy (napisane pewnie bez żadnej głębszej refleksji i dla samych serduszek) mogą wywołać panikę.
Odpowiednie służby nie dojechały nawet na miejsce eksplozji, a internauci już – zawczasu – zaczęli wieszczyć nadejście wojny atomowej. Bez empatii dla rodzin zmarłych, za to z chęcią zabawy w wojaczkę. Tak jakby to był turniej w "Call of Duty". Ręce opadają.